Runmageddon. Koniec z nudnymi biegami ulicznymi, teraz jest wycisk!
Biegają przez ogień, są rażeni prądem, nurkują w lodowatej wodzie. A potem wracają do swoich biur.
Michał Kuś, koordynator gminy Kędzierzyn-Koźle do kontaktów z organizacjami samorządowymi, najbardziej nie lubi wchodzić do kontenera wypełnionego wielkimi kawałkami lodu i wodą o temperaturze zbliżonej do zera stopni. - Niestety, ale trzeba się całemu zanurzyć i przepłynąć pod specjalną belką - opowiada urzędnik.
Kontener z lodem jest którąś z kolei przeszkodą. Wchodzi się do niego już potwornie wyczerpanym, nierzadko po paru godzinach morderczergo biegu. - W moim przypadku takie nurkowanie w lodzie odbywa się już praktycznie na granicy świadomości - opisuje Michał Kuś.
Marek z Opola też ma taką przeszkodę, której szczerze nienawidzi. To „tesla”, czyli rusztowanie ze zwisającymi kablami. Pod prądem oczywiście. - Człowiek przebiega przez nie mokry, co dodatkowo potęguje działanie prądu. To naprawdę nic przyjemnego, kiedy cały jest rażony - opowiada Marek. Nie przedstawia się z nazwiska bo pracuje w służbach zajmujących się bezpieczeństwem państwa. O kondycję fizyczną musi dbać niejako zawodowo. - Ale ani w policji, ani w tajnych służbach, ani chyba nawet u komandosów jednostki „Grom” nie ma tak morderczych treningów jak tutaj - podkreśla.
Krystyna Król, architekt z Kędzierzyna-Koźla, przyznaje, że ma klaustrofobię. Dla takich jak ona na trasie specjalnie przygotowano „trumnę”. Czyli przeszkodę, w której śmiałkowie czołgają się w ciemności i wilgoci. Bywa, że nie wszyscy dają radę. Wtedy mogą się wykupić, czyli zrobić 20 razy „padnij-powstań”. Wówczas można biec dalej, do kolejnej przeszkody.
- Zmaganiom towarzyszy strach - przyznaje Krystyna Król. - Adrenalina jest potężna. Na szczęście wielu ludzi pomaga sobie, dzięki czemu jest większa szansa dotarcia do mety.
Nie brak jednak kontuzji, spora część zawodników nie dobiega do mety. Ale próbują w kolejnych edycjach. Witajcie na runmageddonie, najbardziej ekstremalnych biegach z przeszkodami w Polsce.
Po przebiegnięciu zwykłego półmaratonu endorfiny szaleją. Ale gdy dołożyć do tego jeszcze piekielnie trudne przeszkody, to organizm wpada w ekstazę.
Michał Kuś przez ostatnie trzy lata trenował bieganie. Ma na swoim koncie pięć półmaratonów. Takich zwykłych. - W bieganiu w zasadzie wszystko jest przewidywalne. Znamy trasę, trzeba tylko odpowiednio rozłożyć siły - opowiada pracownik Urzędu Miasta w Kędzierzynie-Koźlu. - W pewnym momencie samo bieganie przestało mi wystarczać. Uznałem, że warto się spróbować w ekstremalnych biegach z przeszkodami.
Zdaniem wielu zawodników w bieganiu najlepsze jest to uczucie euforii po pokonanym dystansie. Im dłuższy, im większy wysiłek, im więcej potu i łez zostało na trasie - tym więcej endorfin zaczyna pracować już na mecie. Półmaratony czy maratony to katorżnicza praca, ale warta wyrzeczeń dla tych chwil już po.
- W przypadku runmageddonu to wszystko jest wielokrotnie spotęgowane - podkreśla Michał.
- Po takich zawodach chodzimy niesamowicie nakręceni przez wiele dni. To daje energię w pracy, w życiu - dodaje Krystyna Król.
- Jeśli dałeś radę na takim ekstremalnym torze przeszkód, gdzie pływałeś w lodowatej wodzie, skakałeś przez ogień i wdrapywałeś się na ścianę, to wiesz, że dasz radę z pozostałymi rzeczami. W domu, w pracy - uważa Marcin. - Moda na biegi uliczne powstała właśnie dlatego, że amatorzy poczuli radość z biegania. Ale ludzie szukają coraz więcej adrenaliny. Znajdują ją właśnie na runmageddonie.
Kto tam biega? Wśród zawodników nie brak właśnie urzędników, przedstawicieli wolnych zawodów, policjantów, strażaków czy przedsiębiorców. Ludzi poukładanych zawodowo, którzy szukają dodatkowych wyzwań. Czyli właśnie takich osób jak Michał, Krystyna czy Marcin.
- Podczas biegu jest i śmiech i łzy. I ból, i radość. Nikt nie jest w stanie całkowicie opanować emocji, ale możemy nimi odpowiednio pokierować - opowiada Michał. - To bardzo pomaga w pracy, gdzie także często dotyka nas stres. Po runmageddonie łatwiej jest sobie z nim radzić także przy biurku.
Runmageddon ma kilka stopni trudności. Dla tych, którzy chcą spróbować po raz pierwszy, jest dystans „rekrut”. Trasa liczy 6 km, a do pokonania mamy 15 przeszkód. Ci, którzy sobie z nim poradzą, mogą spróbować w „classicu”, czyli 12-kilometrowej trasie z 30 niespodziankami. Na najbardziej wytrwałych śmiałków czeka „hardcor”, czyli 21 kilometrów biegu poprzecinane aż 70 przeszkodami.
- Same przeszkody są bardzo urozmaicone. Przydadzą się silne ramiona, spryt, wytrzymałość na ból - opowiada Michał Kuś.
I tak już na początku śmiałków czeka zasłona dymna. Podczas biegu widoczność ogranicza się do jednego metra albo jeszcze mniej. Potem trzeba wdrapać się na szałas, przebiec po oponach (albo je turlać), wspinać się na ściany i stogi siana.
Organizatorzy biegów lubią żartować. Tłumaczą że człowiek pochodzi od małpy i dlatego pozwalają śmiałkom wejść w skórę goryla. W tym przypadku chodzi o przeprawę przez rzekę po linach, która jest jedną z przeszkód. Na trasie przyda się również sprawnie działający błędnik w głowie. „Równoważnia” to zadanie polegające na przejściu 20 metrów po wąskiej desce. Ułamek sekundy nieuwagi sprawia, że śmiałek ląduje w zimnej brei przypominającej wodę. Nie brakuje też czołgania pod zasiekami. Tworzy je oczywiście prawdziwy drut kolczasty. Jeden nieuważny ruch sprawia, że mamy dziurę w spodniach albo w... tyłku.
Są też przeszkody wysokościowe. - Czterometrowe, czyli w praktyce nie da się ich pokonać samemu. Tu potrzebna jest pomoc innych uczestników biegu - opowiada Krystyna Król. - Jesteśmy wdzięczni naszym chłopakom, z którymi biegamy w drużynie. Koledzy mają sporo siniaków, bo cały czas wdrapujemy się po nich na różne ścianki.
Są także przeszkody, które nie wymagają siły czy wytrzymałości, ale samej wiedzy. W myśl zasady: kto nie ma w głowie, ten ma w nogach, organizatorzy biegu każą także rozwiązywać zagadki lub odpowiadać na pytania (na przykłąd o stolicę jakiegoś kraju). Kto nie poradzi sobie z wiedzą z dziedziny humanistyki czy matematyki, musi się liczyć z karną rundką, najczęściej w „towarzystwie” ciężkiego betonowego kloca.
Kontuzje są częścią niemal każdego sportu wysiłkowego, ale w przypadku runmageddonu zdarzają się dość często. Nieraz ze zwykłego przypadku, ale najczęściej z brawury i nieostrożności. - Jak obserwuję niektórych uczestników, to mam czasami wrażenie, że decyzję o tym, żeby wystartować w tym morderczym biegu, podjęli dzień wcześniej na wieczornym piwie - opowiada Michał Kuś. - To nie jest dobre podejście. Trzeba najpierw trochę pobiegać, przygotować organizm, a dopiero potem można wybierać się na tak wymagające zawody.
Michał ma na razie za sobą trzy starty. Na szczęście ani jednej kontuzji. Podobnie Krystyna czy Marcin. - Bardziej niż na biciu rekordów zależy mi na tym, żeby nie pójść na chorobowe. Szef nie byłby zadowolony - uśmiecha się Marcin.
Zawody odbywają się w różnych miastach na terenie całego kraju. Uczestnicy runmageddonu rywalizowali już w górach, w morzu, na torach wyścigów konnych czy kopalnianych hałdach. W najbliższy weekend czeka ich prawdopodobnie najbardziej ekstremalny z wszystkich biegów. Tym razem areną zmagań fanów biegów przeszkodowych będzie Pustynia Błędowska. W sobotę ponad dwa tysiące uczestników stawi czoło 6-kilometrowej trasie i ponad 30 przeszkodom podczas Runmageddonu Rekrut, a w niedzielę na dystansie ponad 21 kilometrów z 70 przeszkodami w Runmageddonie Hardcore rywalizować będzie ponad 1,5 tysiąca osób. Prawdopodobnie padnie rekord liczby uczestników, jeśli chodzi o ten poziom trudności.
- To będzie nasz pierwszy „hardkor” - przygotowywaliśmy się do niego na specjalnych treningach - mówią Michał i Krystyna. - Jest obawa, co nas spotka na trasie, ale czujemy, że damy radę.
Aż 15 kilometrów z 21 biec będą przez ruchome piaski pustyni. Zważywszy na panujące ostatnio temperatury, jedyną dobrą wiadomością dla zawodników może być fakt, że na tym terenie z oczywistych względów mniejsza będzie liczba przeszkód wodnych. Biegacze tradycyjnie już będą się czołgać, przenosić ciężary, wspinać na wysokie ściany, no i brodzić w głębokim piachu. - Na tak zwanej przeszkodzie mentalnej popisać się trzeba będzie dobrą pamięcią oraz umiejętnością szybkiego rozwiązywania matematycznych zadań - tłumaczy Marcin Dulnik, rzecznik zawodów. - Na tych, którzy nie poradzą sobie z zadaniem, czekać będzie wątpliwa przyjemność karnego ciągnięcia po piasku betonowej trylinki. Jak zawsze na runmageddonie, tuż przed metą na wycieńczonych zawodników czekać będzie żywa przeszkoda. Tym razem dostępu do mety strzec będą, jak to na pustyni, lwy.
Organizatorzy zdradzają jednak, że nie będą to prawdziwe lwy, tylko drużyna futbolu amerykańskiej Gliwice Lions. Żeby dotrzeć do końca biegu, trzeba będzie wziąć udział w krótkim meczu z futbolistami.
Rosnąca popularność runmageddonu to dowód na to, że wśród Polaków rośnie moda na sporty ekstremalne. W przeprowadzonych niedawno badaniu „Co kręci Polaków” okazało się, że 20 procent mieszkańców naszego kraju myśli o tym, aby zacząć uprawiać jakieś sporty ekstremalne. Trzy procent badanych powiedziało, że dla mocnego zastrzyku adrenaliny może poświęcić swoje zdrowie, a jeden procent, że nawet własne życie.
- My zdrowia i życia poświęcać nie chcemy, ale zamierzamy się świetnie bawić w niedzielę podczas naszych najtrudniejszych zawodów. Trzymajcie za nas kciuki - mówi Michał Kuś.
Skąd się to wzięło
Pierwsze duże zawody w takiej formule odbyły się w Polsce dwa i pół roku temu. Jednym z najcięższych wyścigów tego typu na świecie jest angielski Tough Guy rozgrywany na farmie w Perton w hrabstwie Staffordshire. Jego 15-kilometrowa trasa z zasiekami i lodowymi kąpielami uważana jest za najcięższą na świecie.