XVI-wieczni polscy medycy królewscy radzili za Hipokratesem, by w czasie epidemii najlepiej ratować się ucieczką. Król Zygmunt Stary możliwości ku temu miał największe. W trakcie zarazy roku 1543, wraz z Królową Boną i „królową młodą”, Elżbietą Austriacką ujechał do Zatora. Tylko po to, by stamtąd przerzucić dwór w przeciwnym kierunku, pod Sandomierz i już „tam przez wszystkie powietrze mieszkał”, jak głoszą kroniki. Młody król Zygmunt August bawił w tym czasie w Wilnie.
Konteksty historyczny, medyczny, farmakologiczny czy sanitarny jest dziś oczywiście inny. Ale prace Czesława Brodzickiego czy młodego pokolenia współczesnych historyków np. Klaudii Starczynowskiej o życiu codziennym w trakcie dawnych epidemii, mówią o problemach, które nadal są częścią ludzkiej egzystencji.
„Morowym powietrzem” w dawnych epokach określano epidemie dżumy, czarnej ospy, ale także cholery, kiły i wielu innych chorób zakaźnych, charakteryzujących się falami zachorowań i wysoką śmiertelnością. Ucieczka przed zarazą mas ludzkich przyczyniała się także do jej roznoszenia.
W czerwcu 1572 gdy zaraza ogarniała Warszawę Zygmunt August sam był już starszym królem. Na zamku ludzie zaczęli chorować. Kiedy zaniemógł królewski paź, niezwłocznie odtrąbiono wyjazd.
Podróż króla nie była łatwym przedsięwzięciem, bo dwór stanowiło kilkaset osób. Sam król mocno niedomagał. Trzy lata wcześniej doprowadził do końca życiowy projekt polityczny. Utworzył Rzeczpospolitą Obojga Narodów, której zręby przetrwały wieki. Król nadal skutecznie kierował polityką, ale trapiły go liczne kłopoty zdrowotne. Jego organizm był wyniszczony. By podtrzymać wigor korzystał z usług guślarskich.
Szokujące prowadzenie się monarchy, otaczanie się licznymi faworytami, machinacje lokajów, to wszystko wzburzało szlachtę. Po bezpotomnej śmierci Zygmunta Augusta w lipcu 1572 w Knyszynie nastało bezkrólewie, które zachwiało państwem. Królewski majątek został znacznie rozkradziony. Dla wyjaśnienia powołano nawet komisję śledczą, ale sprawa gdzieś ugrzęzła. Zeznania opisują skalę rabunku dosadnym sarmackim językiem.
Ostatnia droga ostatniego z Jagiellonów wiodła z Mazowsza na Podlasie, które właśnie wcielił do Korony. Przybywszy do Tykocina umierający król snuł jeszcze budowlane plany. Miał również ostrzegać Łukasza Górnickiego, pisarza i zarządcę, by pod żadnym pozorem nie wpuszczał do miasta całego królewskiego konwoju. Wyłom w obostrzeniach sanitarnych poczyniła jednak presja dworu. Otwarto bramy i zaraza wnet zdziesiątkowała miasto, powracając falami w czasie bezkrólewia.
Z upadkiem domu Jagiellonów związana jest legenda o Mistrzu Twardowskim. Podczas czarnoksięskiego seansu, miał Zygmunt August zobaczyć ducha ukochanej żony, Barbary Radziwiłłówny. Zmarła ona zaledwie po kilku latach małżeństwa. Wielki temat literacki opisują dziś chyba najlepiej pisarki, np. ceniona przez czytelników Anna Brzezińska. Zygmunt dla sióstr i innych żon był co najmniej oschły, Barbarę kochał bardzo. Opiekował się nią, gdy umierała na nieuleczalną chorobę. Woni umierającego ciała nie mógł wytrzymać w komnacie żaden z dworzan. Nikt poza królem. Po uroczystych egzekwiach na Wawelu Zygmunt August jechał w kondukcie za trumną żony aż do Wilna. Ponoć w każdej miejscowości schodził z konia, szedł pieszo, na znak oddania. Odtąd ubierał się na czarno. Prawdopodobnie do Krakowa nigdy już nie powrócił.