Rozmyślania historyczne przy wigilijnym stole
Na pasterce w Boże Narodzenie 1792 roku w białostockim kościele parafialnym wierni po raz pierwszy usłyszeli kolędę Bóg się rodzi autorstwa Franciszka Karpińskiego.
Święta to powtarzalne od dziesięcioleci przeżycia, emocje, rytuały no i oczywiście przygotowania. Co bardziej zapobiegliwe panie domu mają, często dziedziczone od pokoleń, odpowiednie notatki, które rokrocznie są najważniejszym dokumentem rodowym. Jest w nich wszystko. Kiedy namoczyć mak i sprawić karpia. Czy śledź ma być moczony w mleku czy w wodzie. Są tam spisy potraw, gości, prezentów. Nam wydaje się, że tegoroczne święta są inne, niepowtarzalne, ale w rzeczy samej niewiele się różnią od poprzednich. I w tym jest ich siła tradycji. Będzie opłatek, sianko pod obrusem, niezmienna kolejność 12 potraw i oczekiwany przez najmłodszych, choć starsi i całkiem dorośli też czekają tylko jakoś nie wypada im się do tego przyznawać, Święty Mikołaj. Dobrze, jak po nim będą wspólnie śpiewane kolędy no i te świąteczne Polaków rozmowy. One też są niezmienne, tyle że dotyczą bieżącego czasu, ale i wspaniale jest snuć wigilijne wspomnienia.
Całkiem inne wigilie były u hetmanostwa Branickich. Choć jak pisał w 1936 r. dziennikarz białostockiego tygodnika Reporter, Boże Narodzenie „czy w pałacu czy na poddaszu - może być jednakowo szczęśliwe. Tylko należy umieć z niego wyłuskać słodycz radości”. Święta są bodaj najbardziej demokratycznym czasem. Z tego samego powodu, bez różnicy stanu i majątku świętuje każdy. Życzyć sobie tylko można, aby każdy dom na wigilię równy był pałacowi. A w nim jak pisał w latach 60. XVIII wieku anonimowy rymopis:
„Rzadko smakowitsza czyja
Może być w świecie wilija
Jaka była przy gości tłoku
Wczoraj u nas w Białymstoku
W domu przezacnego pana
kasztelana i hetmana”.
I dalej pisał domorosły poeta, że zjechało tylu gości, że obsiedli aż 15 stołów. Rymowane menu tamtej wigilii robi wrażenie. Może nie zajadanym z apetytem rybnym asortymentem, bo dziś ostrygi i ślimaki nie mówiąc o karpiach i łososiach to byle market oferuje.
U Branickiego wrażenie robiły „ogromne szczupaki, a jeden z nich był aż taki, że go dźwigały dwa chłopy”. Nie mniejsze były wnoszone na stół sumy i węgorze. Zazdrość może budzić tamta wystawność, gdy czytamy, że po rybach podano „królewickie marcepany, apelcyny z Carogrodu, daktyle z szacha ogrodu”.
Ale gdy po chwili zastanowienia stwierdzimy, że nasze marcepany przywieziono z Turcji, apelcyny (pomarańcze) z Hiszpanii i północnej Afryki, a daktyle, rodzynki i inne wymyślne frykasy to nawet nie wiadomo skąd, to wówczas samopoczucie nam się poprawia. Demokracja górą. A cóż to za wykwint u tego Branickiego skoro i my mamy na wigilijnym stole świeży towar przywieziony specjalnie dla nas z całego świata. Gdy rymopis oszołomiony mnogością potraw dodawał, że:
A co prócz jadła użycia
Było tam jeszcze do picia,
Tego i wyliczać próżno”, to my stwierdzamy, że i u nas nie było najgorzej. Dziennikarz Reportera 80 lat temu pisał, że „wina zagraniczne ostatnio bardzo spadły w cenie (chociaż cła i akcyza stanowiące 2/3 ceny win nie uległy redukcji). Na tańsze, a zupełnie dobre gatunki win zagranicznych (w cenie 4 - 5 zł. butelka) zaznacza się już zwiększenie popytu. Natomiast wina krajowe wcale nie mają powodzenia, choć są jeszcze tańsze. Odgrywa tu zapewne rolę brak tradycji winiarskiej i niskość gatunku. Krajowe fabryki win nie umiały jakoś dotychczas zjednać sobie konsumenta”. Branickiego też nie zjednywały. Wolał wina węgierskie (tylko proszę nie politykować, że już Branicki itd.) i francuskie. Na widok naszych trunkowych upodobań hetman zzieleniałby z zazdrości. Wina z Nowego Świata, z całej Europy do wyboru i koloru i tylko niezmiennie krajowe dotychczas nie zjednały sobie konsumenta. Wielka szkoda, że rymopis, widocznie na winach kończąc ten wywód trafną pointą, że „każdy wie, jak jest zamożna, sławna w świecie piwnica, naszego pana dziedzica”, najwyraźniej nie dotrwał do prezentów.
Na szczęście reporter z Reportera w 1936 r. znalazł się na miejscu. Odnotowywał, że w przedświątecznym zapale świetnie idzie sprzedaż konfekcji damskiej i męskiej, galanterii, zabawek, kosmetyków i perfum. „Pesymistyczne zapatrują się na tę sprawę jedynie właściciele sklepów z futrami. Futer na gwiazdkę nikt dziś nie kupuje”. Rymopis nie wspomniał też o przygotowaniach świątecznych. Ale i bez niego wiemy, że Branicka nie pichciła w kuchni.
Za to w 1936 r. otrzymaliśmy receptę, która i w 2016 roku jest aktualna. Reporter zatytułował ją „Gwiazdka pod względem psychicznym”. I dalej „co rok prawie powtarza się to samo. Na miesiąc przed świętami słyszy się ze wszystkich stron: świąt w tym roku nie urządzamy, bo to i wielki koszt i straszny kłopot. Ale postanowienie to pryska jak bańka mydlana, na dwa - trzy dni przed świętami. Siła tradycji jest jednak bardzo silna i wystarczy najmniejszej podniety zewnątrz, aby wszelkie gospodynie stanęły w pełnym rynsztunku przygotowań przedświątecznych”. Świąteczny nastrój udzielił się też zazwyczaj srogiemu ministerstwu skarbu, które ogłosiło, że „na przeciąg 5 dni tj. od 23 do 27 b. m. zostały wstrzymane wszystkie licytacje i egzekucje”.
No i wreszcie finał. Kolędy. Nie mógł dworski rymopis wspominać o wydarzeniu najważniejszym, bo stało się ono dopiero w 1792 r. Jan Klemens Branicki nie żył już od 21 lat. Świąteczne wieczerze w pałacu już nie były tak wystawne, gdy zdarzyła się rzecz niesłychana. Oto przebywający w Białymstoku od 1787 r.Franciszek Karpiński, w supraskiej oficynie ojców bazylianów wydał tomik zatytułowany Pieśni Nabożne. Rozpoczynała go wzruszająca i dziś pieśń - Kiedy ranne wstają zorze. Ale znalazła się też w nim Pieśń o Narodzeniu Pańskim, nazywana już później, w XIX wieku Bóg się rodzi. Na pasterce w Boże Narodzenie 1792 r. w białostockim kościele parafialnym wierni po raz pierwszy usłyszeli tę kolędę - hymn. Trzy lata przed upadkiem Rzeczypospolitej słowa „podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą” budziły nadzieję i głęboką refleksję. W następnych dziesięcioleciach były błaganiem o przywrócenie wolności. Dziś winny być apelem o jedność i poczucie wspólnej odpowiedzialności, gdy śpiewamy prosząc, aby dom nasz i majętność całą Opatrzność obdarowała dobrą radą i dobrym bytem. „Bóg się rodzi” jest naszym białostockim symbolem, a zarazem symbolem całej Polski, tradycji, ciągłości pokoleń, powtarzalności, z której czerpać powinniśmy siłę i radość.
Oby w każdym białostockim domu słowa tej kolędy brzmiały bez różnicy stanu i poglądów, tak w pałacu, jak i na poddaszu.