Rozmowa z Maciejem Drzonkiem: Krzystek sukces już osiągnął
Maciej Drzonek: Z polityką jak z medycyną - sukces zależy od diagnozy i samozaparcia w działaniu.
Zaskoczyły pana wybory prezydenckie w Stargardzie? Frekwencja, jak na obecne warunki, była całkiem spora, a wynik nie pozostawia wątpliwości.
Kiedy doszło do przykrej sytuacji wyboru prezydenta przed terminem, mieszkańcy Stargardu zadali sobie proste pytanie: kogo poparłby śp. Sławomir Pajor? A jeżeli jeden z kandydatów był jego bliskim współpracownikiem, to myślę, że odpowiedź sama się nasuwała. Prezydenta Pajora bardzo dobrze oceniano w Stargardzie. Z drugiej strony dwie duże partie mogły potraktować te wybory jako sprawdzian mobilizacji własnego elektoratu. Nie do końca się to powiodło. Podkreśliłbym jednakże fakt, iż to były bardzo specyficzne wybory ze względu na powód, z jakiego doszło do ich przeprowadzenia. Dlatego sądzę, że wysnuwanie zbyt daleko idących wniosków może być pochopne.
Czy to już koniec Polski partyjnej w samorządach? Wygrał kandydat wystawiony przez komitet obywatelski, cieszący się poparciem lewicy i Nowoczesnej. Zdecydowanie przegrali kandydaci PiS i PO.
W 2014 r. PO miała wspólny komitet wyborczy z prezydentem Pajorem, a teraz poniosła wyraźną porażkę. PiS pociesza się, że uzyskał lepszy rezultat od Platformy. W porównaniu do prezydenta Rafała Zająca obydwie partie nie „zabłysnęły”. Porażka ta nie jest jednak końcem tych partii, a wynika, ze specyfiki wyborów i miasta. Stargard nie jest miastem na prawach powiatu - tam radni wybierani są w jednomandatowych okręgach wyborczych. To może utrudniać plany podziału mandatów dla partii politycznych, które są silne w dużych miastach, gdzie mandaty są dzielone proporcjonalnie. Oczywiście - liderzy stargardzkich partii powinni jednak zrobić dokładny rachunek sumienia.
Sondaż Głosu i 17 innych gazet regionalnych pokazuje, że PiS nieco traci poparcie, trochę zyskuje PO kosztem Nowoczesnej. To trwały trend czy chwilowe wahnięcie?
Rzeczywiście, w połowie marca część badań odnotowała wyraźnie niższe poparcie dla PiS. Niższe, to znaczy poniżej 30 procent. I co istotniejsze, suma poparcia PO i Nowoczesnej była większa niż poparcie dla PiS. Poprzednio taka sytuacja miała miejsce w grudniu, kiedy doszło do niepotrzebnych scen związanych z okupowaniem sali sejmowej. Wówczas również PO i Nowoczesna łącznie miały wyższe notowania niż PiS. Jednak kilka sondaży z początku kwietnia wskazało już wyższe niż 30 procent poparcie dla PiS i opadanie Nowoczesnej. Platforma i N łącznie mają ponownie niższe poparcie niż PiS, więc wszystko wróciło do stanu sprzed grudnia 2016.
Pojawiły się sondaże, w którym Nowoczesna spadła poniżej Kukiz`15. To wypadek przy pracy czy stała tendencja?
Notujemy wyraźne odwrócenie zwolenników Nowoczesnej, ale to nie jest dziwne. W przypadku, kiedy dwie partie rywalizują o ten sam elektorat - a tak jest w przypadku Nowoczesnej i PO - to musi się to tak skończyć. Wówczas wygrywa ten, kto ma silniejszego przywódcę. W przypadku dwóch liderów: Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru, nie trudno wskazać, kto jest bardziej wyrazistym i doświadczonym politykiem.
Zaskakująco wysokie poparcie ma PiS w zachodniopomorskim. Nasze województwo było długo bastionem lewicy, a potem Platformy. Co decyduje o takim wyniku?
Powinniśmy poczekać na kolejne sondaże, które wskazałyby czy to trend, czy chwilowe wahnięcie. Nie do końca zgodzę się z opinią, że lewica u nas ma niewielkie poparcie. Proszę zwrócić uwagę, że w tym sondażu, lewica ma wyższe poparcie niż w pozostałej części kraju. Niewątpliwie poparcie rzędu 30 procent dla PiS i około 20 procent dla PO, to pewien paradoks, który trudno wytłumaczyć. PiS ma swój elektorat w mniejszych ośrodkach, ponieważ beneficjentem programu 500+ jest głównie Polska lokalna. Poza tym, jeżeli mielibyśmy doszukiwać się powodów zmian, to pewne działania korzystne dla naszego województwa, zawdzięczamy właśnie determinacji tej partii. To chociażby budowa gazoportu i informacja, że w stoczni szczecińskiej znowu będą budowane statki.
Czy w takim mieście jak Szczecin, Świnoujście, Goleniów, Nowogard rządzi klika? Czy ograniczenie kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów rozbije stare układy?
Nie nazwałbym absolutnie w ten sposób władz samorządowych, które rządzą tymi miastami. W niektórych miejscowościach zdarzają się patologie. Ale proszę zwrócić uwagę, że Polska jest krajem demokratycznym i tylko od wyborców zależy, kto będzie u władzy. Jeżeli obywatele będą chodzili na wybory, będą mogli zmienić ekipę, która rządzi. Partie polityczne wykorzystują fakt, iż wyborcy nie chodzą do wyborów i w chwili, kiedy w Stargardzie frekwencja sięga 50 procent, to niektórzy są z tego dumni. A ja pytam: czy jest powód do dumy? Gdyby w Polsce regularnie chodziło do urn powyżej 70 procent, to być może byłby to powód do zadowolenia.
PiS nie ukrywa, że przygotowuje zmiany w samorządowej ordynacji wyborczej. Czy dwukaden-cyjność to dobry pomysł? I od kiedy powinna być liczona?
Takie sztuczne ingerowanie w kadencyjność ma swoje zalety i wady. Moim zdaniem wad jest więcej. Kadencyjność powinna być ograniczana wolą wyborców - to rozwiązanie jest skuteczne, gdy mieszkańcy chodzą do wyborów. Jeżeli jednak połowa z nich tego nie czyni, to partie chcą takie rzeczy jak kadencyjność regulować odgórnie. Zdarza się bowiem, zwłaszcza w małych gminach, kiedy to wójt lub burmistrz jest największym pracodawcą i tworzy towarzyską komitywę z lokalnym biznesmenem. Trudno taki układ ruszyć. Jest antidotum na takie nieprawidłowości - trzeba edukować wyborców, by chodzili na wybory. Może potrzebne są zachęty, jak choćby odliczenie od podatku, dla tych, którzy głosują. Może trzeba coś innego wymyśleć, by wypracować społeczny nawyk chodzenia do urn. Bo z udziałem w wyborach jest jak z higieną osobistą - wymaga on niewielkiego wysiłku, a przynosi duże korzyści. Niestety wielu działaczy różnych partii sądzi, że niska frekwencja im sprzyja, stąd brak zachęt do partycypacji obywatelskiej.
Czy PiS zdecyduje się wprowadzić dwukadencyjność? Przy takim rozwiązaniu większość dotychczasowych włodarzy straciłaby stołki?
Nie do końca jestem przekonany. W ostatnim czasie pojawiły się sygnały płynące od polityków PiS, że może do tego nie dojść. Znam ekspertów nie związanych z Prawem i Sprawiedliwością, którzy twierdzą, że taki ruch byłby zgodny z konstytucją, ale są też opinie wskazujące na coś odwrotnego. Istotne będzie to, jakie zyski może partia uzyskać. Sondaże, zwłaszcza te pokazujące słabe notowania Nowoczesnej, mogą w głowach polityków dwóch dominujących partii rozbudzić marzenia o dwupartyjności, czyli systemie, w którym są dwie partie dominujące i wiele mało istotnych. Wówczas liderzy dwóch partii - PiS i PO - jeżeli dobrze policzą i co najważniejsze - dogadają się ze sobą, mogą stworzyć inny system, który będzie premiować przedstawicieli tylko tych dwóch ugrupowań w wyborach lokalnych. System JOW (jednomandatowych okręgów wyborczych), który teraz obowiązuje w wyborach rad gmin, nie zawsze okazuje się korzystny dla dużych partii politycznych. Kiedy np. 15 kandydatów walczy o jeden mandat, to 14 z nich przegra. A wśród przegranych będzie przecież polityk jednej z dużych partii.
Nie ma zatem co liczyć na spełnienie marzenia Pawła Kukiza, czyli rozszerzenie JOW na duże miasta na prawach powiatu, takie jak Szczecin czy Świnoujście?
Raczej myślenie pójdzie w kierunku wyborów większościowych, ale nie w okręgach jednomandatowych, tylko np. trzymandatowych - wówczas interesy dwóch dużych partii będą zabezpieczone.
Czy jedna tura głosowania na prezydenta wystarczy?
Na czym miałby zyskać PiS w takim rozwiązaniu? Dwie tury głosowania dają większą gwarancję, że „swój” kandydat wygra. To nie do końca jest korzystne dla partii dominującej, a po drugie, na pewno nie spodobałoby się to mieszkańcom. To byłoby ograniczenie ich wpływu na to, kto ma rządzić. Poza tym można sobie wyobrazić sytuację następującą: jeden kandydat dostaje 20 procent głosów, pozostałych dziewięciu - po nie więcej niż 15 procent, ale w sumie ok. 80 procent, a i tak ten pierwszy zostaje prezydentem.
Czy prawo do zgłaszania kandydatów do sejmików powinny mieć tylko partie i stowarzyszenia o charakterze ogólnopolskim?
Uważam, że mieszkańcy powinni zachować możliwość udziału w polityce regionalnej nie tylko poprzez aktywność w organizacjach ogólnokrajowych.
PiS i PO wyjątkowo zgodnie oceniają inicjatywę prezydenta Piotra Krzystka, który podjął próbę powołania ogólnopolskiego stowarzyszenia Bezpartyjni. Jak ocenia pan szanse na powodzenie tej inicjatywy?
To naturalne, że duże partie polityczne sceptycznie spoglądają na potencjalną konkurencję, zwłaszcza, że lider Bezpartyjnych sukces już osiągnął - za jego kadencji Szczecin zmienił się, a w lokalnej polityce pokazał, że można efektywnie zarządzać, także bez legitymacji partyjnej. Budując stowarzyszenie trzeba jasno określić jego cele. Im bardziej będą one dotyczyć spraw bliskich mieszkańcom, tym szanse jego będą większe. Jeśli jednak jego celem stanie się walka o fotele sejmowe, to taki byt formalnie pozostanie stowarzyszeniem ale faktycznie stanie się partią z „bezpartyjnością” w nazwie. Wtedy jego efektywność w starciu z dużymi partiami może okazać się nikła. Mamy już stowarzyszenie w Sejmie - nazywa się Kukiz`15. Na poziomie lokalnym takie stowarzyszenia są potrzebne, bo obywatele preferują zaangażowanych kandydatów pozapartyjnych. Dla mieszkańców gmin i miast mniej istotne jest czy radny ma legitymację partyjną, a ważne jest, co zrobił dla społeczności lokalnej. Z polityką lokalną jest jak z medycyną - jej skuteczność zależy od dobrej diagnozy i samozaparcia w działaniu.