Rozmowa z Arkadiuszem Skrzypaszkiem
Mistrz olimpijski Arkadiusz Skrzypaszek mówi, że po zakończeniu kariery oddalił się od zawodowego sportu i nie żałuje tego.
Rozmawiamy podczas imprezy z okazji 40-lecia ośrodka. Drzonków to dla pana ważne miejsce?
Najważniejsze. Bo to jest tak, że minęły 24 lata. Dzisiaj nawet zastanawiałem się jak szybko minęły. To niesamowite. Odszedłem od sportu. Nie czynnie, bo uprawiam go nadal, jeżdżę na rowerze, konno i pływam. Mam ciągle wielki sentyment do tego miejsca. Mieszkam w Warszawie, ale nie ma chyba dnia żebym nie myślał o Drzonkowie. Tu spędziłem najpiękniejsze lata swego życia. Mam dobrą opinię o wszystkich stąd, bo nigdy nie spotkało mnie tutaj nic złego, tu mieszkają fajni ludzie.
Pan, podobnie jak wielu innych sportowców, którzy dochodzili do wielkich wyników w Drzonkowie nie jest stąd?
Tak. Jestem z rodziny mieszanej. Mama pochodziła z Mazur, a ojciec spod Bielska. Urodziłem się w Oświęcimiu. Przez Racibórz trafiłem do Drzonkowa. Znalazłem się tu, bo mnie nie przyjęli do Warszawy. To, że wtedy mnie nie przyjęli, jak się potem okazało, było moim największym szczęściem. Zresztą pojawiłem się w doskonałym czasie. To był 1984 rok. Co ciekawe wówczas, kiedy przecież w Polsce był ogromny kryzys, w Drzonowie zaczynał się czas wielkich sukcesów. Wszystko zbiegło się razem. Trenerski głód wyników, ambicje i umiejętności zawodników
Sukcesy nie przyszły od razu...
Oczywiście. W Seulu w 1988 roku dostaliśmy baty. Ale od tego momentu zaczęło się wszystko. Kadrę objął Zbigniew Pacelt. To było wielkie szczęście. On, poza kunsztem trenerskim typowo metodycznym był dobrym psychologiem i miał empatię wobec zawodników.
Jak pan odbiera Drzonków po latach?
Była agonia teraz jest bardzo ładnie i coraz lepiej. Wyrzuciłbym konie z centrum ośrodka na zewnątrz, bo logistycznie nie pasują i wszyscy się z nimi w środku męczą. Pracuję w nieruchomościach, realizuję teraz duży projekt więc czuję tę urbanistykę. Łatwiej jest coś zrobić od podstaw niż przebudowywać i rekultywować. Jestem pod wrażeniem tego czego tu dokonano. Jak dziś podczas gali oglądałem stary film na którym Szeryf Majewski opowiadał co już jest i co będzie zrobione pomyślałem, że coś tak szalonego było możliwe tylko za komuny. Nie ma możliwości żeby to powstało w normalnym trybie.
Co pan porabia?
Od 17 lat zajmuję się nieruchomościami. Mam spółkę, która przygotowuje projekty i drugą technologiczną.
Żyje pan sobie spokojnie...
Tak, żyję spokojnie, oderwany od rzeczywistości. Realizuję swoją pasję jaką jest latanie. Decyzję, że po zakończeniu kariery nie będę się zajmować zawodowo sportem podjąłem już w czasie studiów i nie żałuję tego.
Zapisał się pan na trwale w historii lubuskiego sportu. Dwóch złotych medali jeden zawodnik długo nie zdobędzie. Miło jest być w historii?
Jest super. Aczkolwiek moje dzieci, są mocno edukowane, że nie celebrujemy moich sukcesów. Nauczyciel WF mojej 12-letniej córki powiedział ostatnio. ,,Czy ty wiesz, że jak miałem 10 lat to byłem w Barcelonie z rodzicami na stadionie i facet o twoim nazwisku wygrał igrzyska olimpijskie” Siedząca obok koleżanka córki powiedziała ,,To jest jaj tata” To pokazuje jaki stopień tajemnicy jest utrzymywany w rodzinie. O tym się po prostu nie mówi. Zresztą ja świadomie wyłączyłem się z życia publicznego. Pod każdym względem. I świetnie się z tym czuje.
Pięciobój się zmienił, zdynamizował. Już nie jest taki jak za pana czasów?
To prawda. Tyle, że pięciobój nie jest w stanie, mimo wszelkich wysiłków, zainteresować szerszej publiczności. Czemu piłka nożna jest taka cudowna? Bo wszyscy się na niej znają. Jeśli dodamy do tego spektakularne wydarzenia, zainteresowanie mediów, to mamy odpowiedź. Pięciobój z założenia nie jest widowiskowy. Pomysł z kombinacją jest dobry natomiast nie szedłbym za daleko ze zmienianiem szermierki czy jazdy konnej. Bardziej nastawiłbym się na kierunek marketingowy, czyli zajął się obudową, a nie mieszaniem w samej strukturze. Obejrzałem sobie fragment młodzieżowych mistrzostw Europy. Zauważyłem, że świetnie dziś się biega. Kiedyś nie trzeba było być tak doskonałym w biegu, bo zabijało się szybkość w szermierce. Dziś także nie kładzie się już takiego nacisku na strzelectwo. To bym zmienił.