Rozmowa z aktorką Dominiką Feiglewicz. W ciszy dostrzega się najwięcej
Zainspirowana zajęciami z Krzysztofem Globiszem stworzyła spektakl „Wojna w niebie”, w którym występują osoby głuche i niedosłyszące. Dzięki niej na scenie mogli wystąpić też bezdomni.
Kiedy zamigałaś pierwszy raz?
Na drugim roku studiów profesor zaproponował mi wykonanie piosenki w języku migowym. Wtedy nauczyłam się trochę migać. Spodobało mi się, ale zostawiłam to. Po dwóch latach samo wróciło.
Ale już nie na uczelni.
Na Plantach, gdzie chodzę spotykać się z bezdomnymi przy zupie. Na jedno z tych spotkań przyszły osoby niewidome i niesłyszące, żeby podzielić się z bezdomnymi ciastkami. Zauważyliśmy ich i podeszliśmy pogadać. Powiedziałam ich opiekunom, że kiedyś chciałam uczyć się języka migowego. Wskazali mi kursy, zaprosili do siebie. Zaczęłam ich poznawać i to było przeżycie otwierające serce i głowę. Jednocześnie na uczelni pracowaliśmy z Krzysztofem Globiszem nad tekstem „Wojny w niebie”.
Przypadkowe spotkania otwierają nam oczy - piszesz w swojej pracy magisterskiej.
Bo zarówno Globisz ze swoją afazją, jak i osoby głuche uczyły mnie zupełnie innego słuchania. Czułam, jakbym była w świecie, którego nie dostrzegałam przez długi czas.
Co w lekcjach Globisza i pracy z głuchymi cię dotknęło?
Że nie trzeba dużo mówić. Czasem wystarczy jedno słowo albo gest. U Globisza to słowo - nasycone, napełnione emocjonalnością. Z kolei u niesłyszących gest - emocja wyrażająca się nie tylko w rękach, ale w całym ciele, mimice. Każdy głuchy inaczej miga. Te cztery osoby, z którymi robiłam spektakl „Wojna w niebie”, były od siebie totalnie różne. Osoby głuche i niedosłyszące, a jest ich w Polsce około miliona, mają swoją kulturę, sposób wyrażania się, żartowania, znaki. To też mnie dotykało - odkrywanie, że wokół są ludzie pomijani, którzy mają w sobie coś tak niezwykle ciekawego.
Wchodząc w ich świat, poznałaś codzienne trudności?
Największą jest nasz brak otwartości. Oni chcą się integrować, ale to my się ich boimy. Na szczęście to się powoli zmienia. Wiele zależy od relacji w rodzinie. Poznałam historię mamy niedosłyszącej córki. Wychowywała ją tak, by rozwijała swoją mowę - zrobiła jej zeszyt, w którym rysowała przedmioty z domu i konsekwentnie kazała powtarzać: lalka, radio, picie. Momentami dziewczyna miała już dość mamy, bo dopóki nie powiedziała, że chce „pi-cie”, ona jej go nie dawała. Teraz jest jej za to wdzięczna, bo może dogadać się ze słyszącymi. Osoby niedosłyszące mają problem z odnalezieniem się w społeczeństwie. Czują, że nie należą ani do środowiska głuchych, ani słyszących. Trudnością jest znalezienie pracy. Dyrektorzy boją się o komunikację z nimi.
Ty się nie bałaś?
Globisz mówił, że jeśli chcemy uprawiać zawód aktora, musimy mieć w sobie dziecko. Nie możemy zakładać, że czegoś nie potrafimy zrobić, tylko próbować. I tak zaczęłam chodzić na kurs języka migowego. Na początku podczas spotkań z głuchymi pomagali mi tłumacze. W pracy nad spektaklem szłam na żywioł, umiałam już trochę więcej. I miałam w obsadzie dwie osoby słabosłyszące, które mi pomagały. Ale często nie potrzebowaliśmy słów. Po pewnym czasie dwie społeczności w przestrzeni teatralnej łączą się w jedną. Moment, gdzie przełamujemy barierę, dochodzi do zrozumienia aktorów z widzami. Ludzie się śmieją, bawią ze sobą, biją brawo. Widzą, że część osób, zamiast klaskać, podnosi ręce do góry i macha nimi. Publiczność się w tym jednoczy, machają wszyscy, bo w ten sposób wszyscy mogą bić brawo tak samo.
Niesłyszący widzowie podnoszą ręce do góry i machają. Za chwilę już wszyscy biją brawo w ten sposób
Ile można powiedzieć ciszą?
Czytaj więcej:
- Skąd w niej taka potrzeba pracy z wykluczonymi?
- Jak Krzysztof Globisz, zmagając się z afazją, opowiada studentom historie?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień