Róża Thun: Marzy mi się 500 mln szczęśliwych Europejczyków
- Niektórzy mają tendencję do bardzo wąskiego, utopijnego w zglobalizowanym świecie, pojmowania interesu obywateli polskich. Tymczasem nasza, zakończona sukcesem, walka o zniesienie horrendalnych opłat za roaming jest dowodem na to, że można stworzyć prawo korzystne dla 500 mln obywateli Unii. Cieszą się z niego i Niemcy, i Szwedzi, i Francuzi, i Polacy… Wszyscy - podkreśla Róża THUN, europosłanka Europejskiej Partii Ludowej, w rozmowie ze Zbigniewem Bartusiem
- Jeszcze parę lat temu Polak za granicą wyłączał telefon komórkowy, nie dzwonił, broń Boże nie odbierał żadnych danych na smartfonie, bo to kosztowało krocie.
- Ależ nie tylko Polacy tak robili. Wszyscy Europejczycy, wyjeżdżając do innego unijnego kraju, rezygnowali z rozmów, co najwyżej esemesowali. A co do internetu…
- Media opisywały nieszczęśników, którzy przez nieuwagę włączyli transmisję danych na smartfonie i zostali nieomal zrujnowani.
- Właśnie. Bardzo się cieszę, że udało nam się to zmienić i dziś nie tylko Polacy za granicą, ale i Francuzi czy Szwedzi odwiedzający Kraków, swobodnie rozmawiają ze sobą oraz bliskimi za granicą. Ja to bardzo podkreślam. Niektórzy mają tendencję do bardzo wąskiego, utopijnego w zglobalizowanym świecie, pojmowania interesu obywateli. Tymczasem nasza, zakończona sukcesem, walka o zniesienie horrendalnych opłat za roaming jest dowodem na to, że można stworzyć prawo korzystne dla 500 mln obywateli Unii. Cieszą się z niego i Niemcy, i Szwedzi, i Francuzi, i Polacy… Wszyscy.
- Tylko nie operatorzy. Oni zrazu twierdzili, że tak drastyczne obniżenie stawek za roaming doprowadzi ich do ruiny.
- Owszem. Ale nic takiego się nie stało. Wyjściowe opłaty z roaming nawet kilka tysięcy razy przekraczały realne koszty! Oskubywanie nas na tych ekstraopłatach za roaming było źródłem pokaźnych zysków operatorów. Z drugiej strony – prawie nikt normalny wtedy z zagranicy nie dzwonił, nikt nie włączał poza krajem internetu w laptopie czy komórce. A po obniżeniu opłat ludzie zaczęli masowo korzystać z telefonów za granicą.
- Normą stało się nie tylko rozmawianie, ale i korzystanie z mediów społecznościowych, map, przewodników.
- Dokładnie tak! Skala tego zjawiska jest przeogromna, operatorzy zarabiają na przesyle danych, który rośnie lawinowo, wściekłe pieniądze. A obcokrajowiec w Krakowie, czy krakowianin za granicą może sobie bez problemu sprawdzić na mapie, gdzie się znajduje, jak dojechać gdzieś tramwajem, gdzie są restauracje, albo gdzie jest lekarz.
- Bardzo nam to ułatwiło życie i dziś nikt nie wyobraża już sobie Unii bez swobodnych rozmów i taniego lub wręcz darmowego internetu.
- I taki był cel przepisów, o które zabiegałam. Zresztą przytłaczająca większość tworzonych w Europarlamencie praw właśnie temu służy: poprawie życia obywateli, ich ochronie przed nadmiernymi zakusami władzy, bądź korporacji. Ale ważnym celem było i jest także danie impulsu gospodarce. Przecież swobodne rozmowy i masowe transgraniczne korzystanie z mobilnego internetu pomaga się rozwijać całej masie biznesów! Proszę zobaczyć, ile lokalnych (i nie tylko) firm powstało i działa dzięki temu w samym Krakowie. To, że jesteśmy podłączeni do sieci, a nie odłączeni od niej, jest niezwykle ważne – dla zwykłych ludzi, i dla całej gospodarki.
- Potrzebne było do tego unijne prawo?
- Oczywiście, że tak. Sam rynek by sobie z tym nie poradził. To była poniekąd decyzja polityczna. Ja, odkąd jestem krakowianką w europarlamencie, wychodzę z założenia, że skoro jesteśmy wspólnotą – to powinniśmy znosić bariery, granice, które nas dzielą i utrudniają nam wszystkim życie.
- W ramach Schengen możemy się poruszać po większej części Unii całkiem swobodnie.
- Właśnie. No to dlaczego nie mogliśmy wcześniej równie swobodnie, bez granic, rozmawiać ze sobą przez telefon, albo przesyłać danych, które w dzisiejszym świecie stały się tak szalenie ważne? Dlaczego w ogóle jest tyle barier i granic w wielu obszarach?
- No, właśnie. Weźmy skład produktów – słodyczy czy legendarnych już „niemieckich proszków do prania”. Dlaczego on jest inny u nas i na Słowacji czy w Bułgarii, a inny we Francji i Niemczech?
- Nie mojej zgody na to, by produkt nazywany i opakowany tak samo różnił się składnikami…
- Klasyka: tani olej palmowy zamiast słonecznikowego, droższego, a zdrowszego…
- Właśnie. Tak nie może być. Dlatego postanowiłam zawalczyć również na tym polu. Owszem, producenci tłumaczą, że wszystko jest napisane na opakowaniu. Ale dlaczego ja się mam uczyć na pamięć składników, które jadłam tu, a potem gdzieś indziej? Ja chcę mieć pewność, że jak coś różni się składem czy smakiem, to ma wyraźnie inne opakowanie. Żeby klient od razu wiedział, że to jest coś innego. I właśnie to zaproponowaliśmy w Parlamencie Europejskim. Zaznaczyliśmy, że opakowanie nie może być identyczne, ani łudząco podobne.
- I to nie w pełni przeszło.
- Niestety, Rada, czyli ciało Unii, w którym zasiadają przedstawiciele rządów państw tworzących wspólnotę, zmieniła ten zapis na taki, że jeśli produkt różni się znacznie, to musi mieć inne opakowanie.
- Problem mam z tym „znacznie”.
- Ja też. Bo co to właściwie znaczy? Że jak będzie inny odcień niebieskiego, to już jest OK? Ja uważam, że to może służyć legalizowaniu różnic, z którymi walczymy. Dochodzi do tego otwarta lista wyjątków. Dlatego strasznie się awanturuję, żądając zmiany.
- I dlatego głosowała pani przeciwko temu prawu?
- Tak. Bo ono jest bardzo złe. Jestem oburzona, że polski rząd nie protestował przeciwko tym zapisom, które sankcjonują wielką fikcję. Nie protestowali też europosłowie z PiS. Zamiast tego użyto tego w kampanii przeciwko mnie utrzymując, że ja głosowałam przeciwko świetnemu propolskiemu prawu. No, to po prostu w głowie się nie mieści. To prawo nijak nie zabezpiecza konsumenta.
- Jest jeszcze szansa to prawo ulepszyć?
- Udało nam się wpisać przegląd tych przepisów za dwa lata. Ja już kilka razy zgłaszałam w komisji rynku wewnętrznego i ochrony konsument, że trzeba do tej dyrektywy wrócić i ją zmienić. Niezależnie od tego założyliśmy Europejskie Forum Żywności.
- Stanęła pani na jego czele…
- Tak. Chodzi nam o to, by ten temat żył. I żeby uświadomić samych konsumentów. Bo oni nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, ze dany produkt nie jest w różnych krajach taki sam. A skoro tego nie wiedzą, to nie wywierają presji. Chcemy, żeby był świadomi i tę presje wywierali. I żeby producenci poczuli, że oszukiwanie konsumentów się nie opłaca. Produkujmy uczciwie zdrową żywność, informujmy o niej rzetelnie. To nie jest pole walki. To jest jedno pole, na którym będziemy starali się zbudować wzajemne zaufanie producentów i konsumentów. Ono, znowu, wyjdzie na dobre wszystkim.
- Kolejnym ważnym problemem, z którym się pani mierzy w tej kadencji, jest wielka liczba tragicznych, w tym śmiertelnych wypadków na europejskich drogach. Tak się składa, że ten problem – znowu – dotyczy w ogromnym stopniu Polski: po naszym wejściu do Unii liczba ofiar gwałtownie malała, ale w 2016 r. ten pożądany trend się załamał, a w 2018 odnotowaliśmy nawet wzrost. Da się z tym coś zrobić.
- Zawsze się da. Udało nam się wprowadzić prawo, w którym najnowsze systemy zapewniające i wspomagające bezpieczeństwo kierowcy, pasażerów oraz innych uczestników ruchu drogowego, w tym pieszych, będą obowiązkowo montowane we wszystkich samochodach.
- Nie tylko tych droższych?
- We wszystkich produkowanych seryjnie od 2022 roku, również tych najtańszych. Chodzi o bezpieczeństwo, o życie. Samochód może mieć dziś czujniki wyczuwające obiekty, których kierowca nie widzi i ostrzegające go. Albo czujniki niwelujące martwe punkty. A także czujniki alarmujące o nadmiernej prędkości…
- Te rzeczy są dziś drogie.
- Owszem, ale – jak każdy produkt technologiczny – błyskawicznie tanieją, zwłaszcza jeśli są produkowane na masową skalę.
- Nowe przepisy wymuszą taką masową produkcję?
- Tak. Każdy nowy samochód będzie musiał mieć w standardzie około 30 rozwiązań poprawiających bezpieczeństwo. Nie zastępujących kierowcę, ale mocno go wspomagających, dających mu bardzo wyraźne sygnały, jeśli zrobi coś nie tak lub jeśli na drodze będzie się działo coś niepokojącego.
- W Polsce sporo komentarzy wywołał obowiązkowy montaż alkomatów…
- I słusznie, bo pijani kierowcy są u nas straszną plagą. W każdym aucie znajdzie się specjalne wejście do umieszczenia alkomatu, który będzie można sobie kupić na każdej stacji. Obowiązkowo będą musieli mieć alkomat wszyscy ci, którzy kiedykolwiek wcześniej zostali zatrzymani na prowadzeniu auta pod wpływem alkoholu.
- Bez chuchnięcia w alkomat i udowodnienia, że są trzeźwi, ich auto nie odpali?
- Tak właśnie będzie. I to wszystko razem ma zmniejszyć liczbę wypadków na drogach w całej Europie. Dziś co roku ginie w krajach Unii 25 tys. osób.
- W tym prawie 3 tys. Polaków.
- Tak. I to jest zatrważająca liczba. Bardzo nas martwi, że Wielka Brytania wychodzi z Unii, bo burmistrz Londynu był bardzo mocno zaangażowany w projekt ograniczenia zagrożeń ze strony przemierzających całą Europe tirów, czyli m.in. wyposażenia w odpowiednie systemy kierowców ciężarówek, by więcej widzieli nie tylko na autostradach, ale i w miastach.
- Dlaczego w miastach?
- Europejczycy, w tym Polacy, coraz więcej rzeczy kupują w sklepach internetowych, ktoś musi te wszystkie towary do nich dowieźć, a to oznacza zwiększenie ruchu ciężarówek w centrach miast. Równocześnie pojawili się nowi użytkownicy ruchu, m.in. szybkie elektryczne hulajnogi. Chcąc w tej sytuacji zapewnić bezpieczeństwo wszystkim, warto mądrze sięgnąć po technologię.