W Warszawie jest w tej chwili sześć sporych nieruchomości oficjalnie uważanych przez Polskę za bezumownie wykorzystywane przez Rosję. Nadal nie zanosi się jednak na szybkie rozwiązanie tego problemu.
Legendarne „Szpiegowo” przy Sobieskiego, kamienica w Alei Szucha, szkoła na rogu Kieleckiej i Rakowieckiej - to tylko te najbardziej znane ze spornych „rosyjskich enklaw” w Warszawie. Zmieniają się rządy, ministrowie spraw zagranicznych, władze Warszawy i urzędnicy w ratuszu, ale jak dotąd nikt nie skutecznie uporał się z problemem nieruchomości bezumownie użytkowanych przez Rosję w stolicy. Rosjanie uważają je za swoją własność - powołując się na wypowiedziane przez Polskę w 2008 roku umowy między PRL a ZSRR. Z kolei Polska powołując się na zasadę wzajemności przypomina, że te same umowy, którymi zasłania się Rosja, nie zostały nigdy wypełnione przez Związek Radziecki. W sądach toczą się procesy ignorowane przez Rosjan - nawet gdy już zapadają wyroki, warszawski ratusz od lat nalicza natomiast czynsze - których Rosjanie nie płacą. Zaległości urosły już w grube miliony.
Teraz mają zacząć się kolejne rozmowy z Rosją dotyczące tych obiektów. Negocjacje mają mieć status konsultacji eksperckich (co oznacza, że nie muszą być wiążące dla resortów spraw zagranicznych obu krajów). Wyjściowe stanowisko Rosji nie wydaje się rokować obiecująco - według Kremla Polska powinna po prostu oficjalnie przenieść prawa do wszystkich rosyjskich enklaw w Warszawie na Federację Rosyjską - i to bez żądania wzajemności. Na tym etapie nic nie zapowiada polubownego rozstrzygnięcia sporu.
Tak zwane „rosyjskie wyspy” w Warszawie budzą zrozumiałe emocje mieszkańców stolicy. Wbrew pozorom jednak w sporach na linii Warszawa - Moskwa nie chodzi wcale o wszystkie nieruchomości mające związek z Rosją i jej dyplomatami.
Przede wszystkim nie chodzi o ambasadę. Ta wciąż mieści się tam, gdzie ulokowali ją Bierut ze Stalinem, w miejscu po części ogrodów przedwojennej rezydencji marszałka Edwarda Rydza Śmigłego a po części na terenie dawnego przystanku „Belweder” Piaseczyńskiej Kolei Wąskotorowej. W Warszawie nie ma żadnego obiektu dyplomatycznego, którego lokalizację i skalę można by choćby porównywać z rosyjską ambasadą. Jej parkowy teren położony wzdłuż warszawskiej skarpy zajmuje ok. 4 ha. Jest tam i sztuczne wzgórze, i kort tenisowy, i basen. Rosyjską ambasadę budowano z rozmachem - pracowało nad nią kilkuset robotników oddelegowanych z budowy Pałacu Kultury i Nauki, budynek zaprojektowano w stylu nienajgorzej nawiązującym do neoklasycystycznego otoczenia.
Sowiecka ambasada w Polsce pełniła zdecydowanie funkcje nie tylko dyplomatyczne. W czasach PRL łączność ambasady była zabezpieczana przez 20 Brygadę Łączności Rządowej KGB stacjonującą w Rembertowie - w 1983 roku położono nawet całkowicie niezależną linię telefoniczna łączącą jednostkę KGB z ambasadą. W budynku ambasady znacznie wcześniej zamontowano natomiast rozbudowaną aparaturę podsłuchową służącą do inwigilacji obiektów położonych w jej otoczeniu. Pamiętajmy że w promieniu ok. 1000 m. od ambasady mieściły się i mieszczą m.in. Belweder, Urząd Rady Ministrów (obecnie Kancelaria Premiera), Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Pilnowaniem polskich „sojuszników” mogły zajmować się grupa „Narew” KGB i odpowiednie komórki GRU.
Jak to wygląda dziś, najlepiej orientują się zapewne ABW i SKW, nam pozostaje jedynie stwierdzenie, że ambasada jest położona we wręcz idealnym miejscu do prowadzenia różnych form wywiadu elektronicznego.
Historia rosyjskiej ambasady w Warszawie jest nadal pełna tajemnic, trudno ją również uznać za obiekt szczególnie lubiany przez warszawiaków - ale budynek i teren głównego przedstawicielstwa Rosji w Polsce nie są przedmiotem sporu. Tu bowiem obowiązuje - przynajmniej formalnie - zasada wzajemności. Rosja ma ambasadę w Warszawie, Polska ma ambasadę w Moskwie i ten zasadniczy rachunek się zgadza - wprawdzie ta rosyjska jest największą w polskiej stolicy natomiast ta polska nie wykracza ponad moskiewskie standardy, ale i takie zaburzenia proporcji się w dyplomacji zdarzają. Polska nie zgłasza też roszczeń wobec rezydencji rosyjskiego ambasadora w podwarszawskim Konstancinie i kilku innych obiektów, których użytkowanie regulują odpowiednie umowy. W sporze o zajmowane przez Rosjan nieruchomości w Warszawie chodzi przede wszystkim o przypadki, w których o zasadzie wzajemności mówić się po prostu nie da.
Problem „kawałków Rosji w Warszawie” ma swe korzenie w epoce Gierka. Właśnie w latach 70. dyplomaci ZSRR i PRL doszli do zgodnego wniosku, że między obydwoma krajami istnieje realna dysproporcja w liczbie zajmowanych przez nie na cele dyplomacji obiektów. W efekcie podpisane zostały w 1974 i 1978 roku dwa pakiety umów, w myśl których strona polska podarowała ZSRR dziewiętnaście działek (wtedy i z budynkami, i bez) przede wszystkim w Warszawie. Kreml miał zaś odwdzięczyć się tym samym - przekazując Polsce taką samą liczbę nieruchomości oczywiście na terenie Rosji. Na tej pięknej deklaracji ze strony Sowietów się jednak skończyło - Związek Radziecki nigdy nie wywiązał się ze swych zobowiązań, w choćby symbolicznym stopniu.
Po upadku komunizmu i rozpadzie ZSRR powstała więc sytuacja, w której efekty wasalnych układów z lat 70. wręcz kłuły w oczy. Choć Rosja straciła kilka nieruchomości w naszym kraju, wciąż dysponowała kilkunastoma obiektami. W dodatku przez prawie dwadzieścia lat mając do tego pewien tytuł prawny. Ta najbardziej sporna część umów z lat 1974 i 1978 r. została bowiem przez Polskę wypowiedziana dopiero w 2008 roku, gdy w MSZ rządził Radosław Sikorski. Do tego momentu Polska mogła powoływać się najwyżej na treść tych dokumentów i zasadę wzajemności - i oczekiwać, że Rosjanie albo oddadzą Polsce odpowiednią liczbę nieruchomości (co raczej nie było nam do niczego potrzebne), albo zredukują swój stan posiadania na polskiej ziemi do tego samego poziomu jak nasz na ziemi rosyjskiej. Ten zaś nigdy nie był imponujący - to łącznie 5 placówek, z czego aż trzy wynajmowane. Jednej z tych ostatnich - czyli konsulatu w Petersburgu - dotyczy kolejny spór - tym razem roszczenia finansowe
Po wypowiedzeniu umów przez Polskę w 2008 r. zintensyfikowała się i tak już dość skomplikowana gra z Rosją dotycząca spornych nieruchomości. Skomplikowana - bo prawie każda z nieruchomości uważanych przez Polskę za zajmowane bezumownie przez Rosjan ma inny niż pozostałe status prawny, trudno więc objąć je pod tym względem wspólnym mianownikiem. Toczą się zatem postępowania sądowe - na przykład w zeszłym roku Sąd Okręgowy ogłosił wyrok nakazujący wydanie stronie polskiej tzw „Szpiegowa”, czyli nieruchomości przy Sobieskiego 100. Problem w tym, że Rosjanie ignorują procesy, nie składali nawet odpowiedzi na pozwy, nie mówiąc już o innych pismach procesowych, a na rozprawach nie pojawiają się przedstawiciele ani pełnomocnicy Federacji Rosyjskiej.
Warszawski ratusz nalicza Federacji Rosyjskiej czynsze od wynajmu spornych nieruchomości - pod koniec 2016 roku łączne zaległości miały sięgnąć już 24 milionów złotych. Rosjanie nie zapłacili jednak z tego tytułu ani złotówki - wezwania do zapłaty i gniewne pisma nie przynoszą żadnego skutku.
Dziś w Warszawie za bezumownie zajmowane przez Rosjan uważa się sześć obiektów. Mieszczą się one przy Belwederskiej 25, Bobrowieckiej 2b, Beethovena 3, Sobieskiego 100, Kieleckiej 45 oraz przy al. Szucha 8. Każda z tych nieruchomości jest co najmniej warta uwagi.
Zacznijmy od Belwederskiej 25. To położony między ambasadą Rosji a pięciogwiazdkowym hotelem Regent (do 2014 roku Hyatt Regency) Rosyjski Ośrodek Kultury i Nauki. Choć wśród warszawiaków krążą legendy na temat tego, czegóż to Ośrodek miałby być przykrywką, trzeba przyznać, że placówka funkcjonuje całkiem sprawnie. Odbywają się tam koncerty, spotkania z rosyjskimi pisarzami i artystami odwiedzającymi Polskę. Są też zajęcia językowe. Jest nawet kurs rysowania dla dzieci. Teren ośrodka zajmuje ok 1,3 ha - a znajduje się w jednym z najdroższych (przynajmniej potencjalnie, bo do sprzedaży gruntu praktycznie w tej okolicy nie dochodzi w tej okolicy) miejsc Warszawy - tuż obok Łazienek Królewskich, paręset metrów poniżej Belwederu, MON i Kancelarii Premiera.
Bardzo atrakcyjny jest też budynek przy Alei Szucha 8. To piękna kamienica, swego czasu zajmowana przez Rosjan razem z położoną nieopodal „siódemką” - ta jednak po rozpadzie ZSRR przypadła w udziale Ukrainie - i dziś znajduje się tam ukraińska ambasada. Zarówno jej bezpośrednia bliskość, jak i fakt, że w bezpośrednim otoczeniu znajdują się m.in. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, siedziba Nuncjusza Apostolskiego, Kancelaria Premiera, a od 2006 r. również siedziba CBA, to całkiem niezłe wytłumaczenie tego, dlaczego Rosjanom mogło zależeć na jak najdłuższym utrzymaniu kontroli nad budynkiem pod numerem 8. W każdym razie gdy w 2001 roku funkcję szefa MSZ objął Włodzimierz Cimoszewicz, jedną z jego najpilniejszych decyzji było przeniesienia gabinetu ministra w najdalej i najgłębiej położoną względem budynku przy Szucha 8 część gmachu ministerstwa.
Budynek przy Alei Szucha 8 jest jednym z tych, które Rosjanie, przynajmniej częściowo, skomercjalizowali i na których wraz z pośrednikiem - biznesmenem Tadeuszem Rusieckim - zarabiali przez lata - o czym szerzej za moment. W kamienicy można było i nadal można wynajmować biura. Mieściła się tam na przykład firma skarbnika SLD Wiesława Huszczy a sam Huszcza wyprawiał tam huczne imieniny, które barwnie opisywała w 2003 roku „Rzeczpospolita”. Byli na nich i biznesmeni z branży hazardowej i uważani za szczególnie obrotnych posłowie Sojuszu, i postacie takie, jak Jerzy Jaskiernia.
Trzeba przyznać, że budynek przy Szucha 8 jest akurat tym, którego sytuacja własnościowa jest chyba najbardziej skomplikowana. W 1946 roku Związek Radziecki, najprawdopodobniej w pełni legalnie, kupił kamienicę od jej przedwojennych właścicieli po to, by urządzić w niej swe przedstawicielstwo handlowe. Później jednak nowa warszawska własność ZSRR została… znacjonalizowana słynnym dekretem Bieruta razem z wszystkimi innymi prywatnymi budynkami i gruntami w Warszawie. Na fali warszawskiej reprywatyzacji Rosja złożyła więc tzw wniosek dekretowy dotyczący kamienicy - i oficjalnie oczekuje, że jej roszczenia zostaną zaspokojone. Jednocześnie - powołując się na zasadę sukcesji po ZSRR - swoich praw do tego samego budynku, również w oparciu o roszczenia dekretowe, dochodzi Ukraina. Dlatego kwestia nieruchomości przy Szucha wydaje się najtrudniejsza do rozwiązania.
Chyba najsłynniejszym obiektem pozostającym w Warszawie pod kontrolą jest „Szpiegowo - czyli spory kompleks przy ulicy Sobieskiego 100. To zespół połączonych ze sobą bloków o wysokości od 3 do 10 pięter, zbudowany na początku lat 80, i uchodzący wtedy za szczyt luksusu. Dziś otoczony murem kompleks jest już niemal całkowicie opuszczony i zdewastowany, z ulicy widać powybijane szyby, a w Internecie można oglądać filmy z nie do końca legalnej „eksploracji” tego miejsca. Zarazem jednak spokojnie można sobie wyobrazić gruntowną modernizację tego zespołu budynków bez zmian w samej jego bryle - w efekcie (o ile tylko pozwalałby na to stan techniczny konstrukcji obiektu) mógłby bez większego problemu powstać naprawdę wysokiej klasy apartamentowiec z mieszkaniami np po 20 tysięcy za metr.
W czasach PRL i w początkach III RP w „Szpiegowie” mieszkali radzieccy dyplomaci, personel przedstawicielstw i misji handlowych, także pracownicy rozmaitych sowieckich przedsiębiorstw i central handlu zagranicznego. Oficjalnie budynek został opuszczony w latach 90., ale eksploratorzy z grupy „Urbex” znaleźli w nim ślady świadczące o tym, że pomieszkiwano w nim jeszcze przed nieco ponad dekadą. Przez lata działał też w opuszczonym już kompleksie klub nocny, do którego wpuszczano tylko posiadaczy rosyjskiego paszportu.
Skojarzenia ze „Szpiegowem” mogą budzić nieodległe budynki przy Bobrowieckiej 2b i przy Beethovena 3 - tu sprawy w sądzie wciąż się toczą. To duże, ogrodzone bloki, w których nadal mieszka rosyjski personel. Działka przy Beethovena 3 została przekazana ZSRR przez PRL dopiero w 1985 roku - ówczesne ustalenia zakładały, że to tutaj zostanie zbudowana nowa rosyjska szkoła - a Związek Radziecki zwróci Polsce działkę przy Kieleckiej, co do której nawet PRL odważało się zgłaszać pretensje. Zamiast szkoły powstał tam jednak dwunastokondygnacyjny blok - z czymś w rodzaju apartamentów z tarasami na ostatnim piętrze.
Przy Kieleckiej 45 na warszawskim Mokotowie mieści się natomiast do dziś właśnie rosyjskie liceum, czyli Szkoła Średnia przy Ambasadzie Rosji. Przed wojną działka należała do samego Jana Kiepury - legendarnego tenora. Po wojnie teren został znacjonalizowany a w roku 1953 Ministerstwo Obrony Narodowej przekazało go Rosji. Wprawdzie nawet komunistyczne MON nie miało do tego odpowiednich uprawnień, ale ówczesny minister - sowiecki marszałek Konstanty Rokossowski raczej się tym nie przejmował. Przy Kieleckiej stoi dziś całkiem okazały, nieźle wkomponowany w okoliczną mokotowską architekturę budynek szkolny na kilkuset uczniów. Szkoła jak najbardziej działa, od czasu do czasu odwiedzają ją nawet wycieczki polskich uczniów. Ale tych bardziej podejrzliwych z nas z pewnością nie uspokaja fakt, że budynek stoi na rogu Rakowieckiej - ulicy, przy której znajdują się między innymi siedziba Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Prokuratura Krajowa, Sztab Generalny Wojska Polskiego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
Pod koniec lat 90. Rosjanie skomercjalizowali część obiektów, którymi dysponowali wtedy w Warszawie. Jednym z takich przypadków była sporna do dziś kamienica przy Szucha - ale powierzchnię biurową można było też wynająć przy Sobieskiego 100, przy Ostrobramskiej 101 - a przez pewien czas nawet przy Belwederskiej 25 - łącznie tych nieruchomości było pięć. Wszystkie one zostały przez Rosjan w 1998 r. wydzierżawione dwóm spółkom związanym z Tadeuszem Rusieckim - dość tajemniczym biznesmenem, którego interesy wiązały się często z działalnością PGNiG i jego szefów z lat 90. Rusiecki nie stronił również od branży hazardowej i kasyn. A jeśli chodzi o dzierżawę „rosyjskich enklaw”, wszystko działo się tuż przed wejściem w życie ustawy o samorządzie terytorialnym, kluczowe dokumenty były podpisywane przez urzędników tuż przed likwidacją urzędu rejonowego - jeden z nich miał za to później zarzuty korupcyjne. W spółkach Rusieckiego Sam Rusiecki chwilę po objęciu kontroli nad rosyjskimi nieruchomościami w Warszawie zaczął prowadzić dość imponujące interesy - na przykład na potęgę skupował dawne PGR-y. W 1999 roku wprawił uczestników dorocznej aukcji koni arabskich w Janowie Podlaskim w osłupienie ostro licytując się o najdroższą klacz z Charliem Wattsem z Rolling Stones. Ta błyskotliwa kariera biznesowa Rusieckiego nie trwała jednak długo. W 2001 roku zmarł na serce. Kiedy walczył o życie w szpitalu, dziwnym trafem śmierć dosięgnęła również jego wspólnika Ramaza Mczedlidze, byłego I sekretarza ambasady ZSRR. Po tych równoległych zgonach część nieruchomości zarządzanych przez spółki kontrolowane przez Rusieckiego przejęły firmy związane z jego córkami, część trafiła już w inne ręce - kojarzone raczej z postaciami kluczowymi dla rządów SLD.
Zarówno ten - jak i inne wątki związane z „rosyjskimi wyspami” w Warszawie nigdy nie zostały w pełni prześwietlone - przynajmniej jawnie. W wypadku tych, które sięgają lat 90. często będzie to już zapewne niemożliwe. Ale „rosyjskie enklawy” w Warszawie mimo wszystkich zawirowań wciąż istnieją - trzeba by więc wyjątkowego optymizmu, żeby sądzić, że ruszające niebawem negocjacje zakończą się definitywnym rozstrzygnięciem.