Stany Zjednoczone uznały Rosję (nieoficjalnie) za głównego podejrzanego w sprawie tajemnicznych ataków na amerykańskich żołnierzy i dyplomatów.
Ataki prowadzone są od kilku lat w różnych miejscach świata za pomocą tzw. energii skierowanej, która wywołuje silne bóle głowy, zaburzenia równowagi, kłopoty ze słuchem oraz może prowadzić do zmian w mózgu. Brzmi to trochę jak science fiction, ale z drugiej strony eksperymenty z bronią elektromagnetyczną prowadzi od wielu lat co najmniej kilka państw na świecie, na czele z USA, Rosją, Chinami i Izraelem.
Gdyby trop rosyjski okazał sie prawdziwy, byłby to kolejny dowód na to, że Rosjanie w swej polityce zagranicznej nie mają żadnych hamulców. Nie straszne jest im manipulowanie poprzez internet opinią publiczną podczas wyborów w USA czy Wielkiej Brytanii, nie mają oporów przed mordowaniem swoich byłych szpiegów i opozycjonistów za pomocą trucizn lub radioaktywnych substancji - o codziennej kłamliwej propagandzie i cyberatakach nie wspominając. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nadal udaje się Moskwie unikać poważnych sankcji gospodarczych i dyplomatycznych, a wysocy urzędnicy z Unii Europejskiej znoszą w milczeniu kolejne upokorzenia, jak np. szef unijnej dyplomacji Josep Borell, który trzy dni po wyroku na Nawalnego wysłuchiwał na Kremlu połajanek podczas wspólnej konferencji z Siergiejem Ławrowem.
Obserwowanie rozpychania się Rosji na salonach świata jest fascynującym doświadczeniem. Ja rozumiem, że to potęga atomowa, ale z drugiej strony pamiętajmy, że mówimy o zdychającym mocarstwie z PKB niższym niż we Włoszech. Czas, by Zachód wreszcie to pojął i się przebudził.