Rondo można okrążyć cztery razy
W ub. tygodniu podpisano umowę na budowę ronda na skrzyżowaniu z drogą do Raculi. To ma być rondo im. Andrzeja Huszczy
To już pewne, że rondo powstanie. Podpisano już umowę, cała inwestycja będzie gotowa w przyszłym roku. Może nawet otwarcie odbędzie się w dniu pana 61 urodzin?
To pomysł prezydenta Zielonej Góry, żeby tak nazwać to rondo. Propozycja padła w czasie moich urodzin rok temu. Nie wiem co powiedzieć. To spontaniczna decyzja, a mi jest głupio o tym mówić.
Rondo ma zdobić pana postać. Czy chciałby pan, żeby to była statua Andrzeja Huszczy współczesnego, czy z tych dawnych czasów, gdy ścigał się pan na żużlu?
To będę ja na motocyklu. Lepiej, żeby to była postać w trakcie walki na torze. Rzeźbiarz wybrał sobie jedno z moich zdjęć w czasie zawodów sprzed laty. Ja oczywiście zgodziłem się z jego wyborem. Za wzór posłużyło zdjęcie z 1988 r.
Jest pan jednym z nielicznych sportowców, który za życia zostanie tak uhonorowany. Jak pan będzie się czuł wjeżdżając na rondo Andrzeja Huszczy?
Nie wiem, zobaczymy jak powstanie. Chociaż mogę dziś powiedzieć, że jestem skonsternowany tym wyróżnieniem. Jestem skromnym byłym żużlowcem.
W tym roku skończył pan 60 lat. Z tego na zawodach, w lidze żużlowej aż 33 lata. To najlepszy wynik wśród zawodników tej dyscypliny. Należy się panu...
Jak już mówiłem, nazwanie ronda moim imieniem nie jest moim pomysłem ani zasługą. Czasami żartuję sobie tylko z rodziną, że ten kto pierwszy raz wjedzie na to rondo powinien zrobić na nim cztery kółka, czyli tyle ile okrążeń toru robią żużlowcy w czasie jed-
nego biegu.
Mówił pan o tym, że zdjęcie, które posłuży za wzór statuy ustawionej na nowym rondzie zostało zrobione w 1988 r. Czy to najszczęśliwszy rok w pana życiu?
Nie, najbardziej udany miałem chyba 1982 r. A już najszczęśliwszy dzień mojego życia to 22 lipca 1982 r. Tego dnia rano urodziła mi się druga córka, a po południu zostałem mistrzem Polski. To było niewiarygodne. W sumie mam trzy córki.
Jak dziś dorosłe już córki komentują sprawę ronda nazwana pana imieniem?
Mówią, że to moja sprawa. Nie rozmawiamy o tym za często.
Lista pana sukcesów jest bardzo długa, aż trudno je wymienić w jednej rozmowie. Oprócz złota indywidualnie na krajowym podwórku sięgał pan po tytuły w parach oraz poprowadził, najpierw trzykrotnie w latach 80. Falubaz, a później w 1991 roku Morawskiego, po raz pierwszy w historii polskiego speedwaya prywatny klub, do tytułu drużynowego mistrzostwa Polski. Czy córki nie chciały iść pana śladem?
Chciały, ale wtedy nie było można. A gdy pojawiła się już taka możliwość, to było już na naukę za późno.