Romuald Szeremietiew: Polska powinna samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo
Decyzja o utworzeniu „fortu Trump” zależy od tego, w którą stronę USA skierują swoje globalne zaangażowanie, czy zdecydują się na konfrontację z Chinami - mówi Romuald Szeremietiew.
„Fort Trump” to termin ciągle aktualny, czy już historyczny?
Sprawa jest ciągle otwarta - jeśli rozumieć termin „fort Trump” jako stałą bazę wojsk amerykańskich w Polsce.
Mariusz Błaszczak, szef MON, w wywiadzie w radiowej „Jedynce” też mówił, że nie jest pytaniem, „czy powstanie”, lecz „kiedy”. Z drugiej strony z jego ubiegłotygodniowej wizyty w USA wynika, że USA nie są zainteresowane tworzeniem stałej bazy w Polsce. Rozważają jedynie możliwość powiększenia rotacyjnego kontyngentu w naszym kraju.
W podobnym tonie wypowiadał się Paweł Soloch, szef BBN, mówiący o „zwiększonej obecności” Amerykanów w Polsce. Także Antoni Macierewicz w Radio 24 powiedział, że będzie albo baza, albo zwiększona obecność żołnierzy USA. Oczywiście, dobrze, jeśli tych żołnierzy będzie u nas więcej, ale jak wiadomo nie o to dokładnie chodzi w tej sprawie.
Bo dziś nie mamy gwarancji, czy ci żołnierze będą u nas także za 10 lat.
No właśnie. Trzeba pamiętać, że ich pobyt jest uzależniony od decyzji politycznej władz USA, a więc obcego państwa, decyzji która co pół roku musi być odnawiana. Upieramy się przy bazie, bowiem takiej bazy nie można tak łatwo wycofać jak w przypadku żołnierzy „rotacyjnych”.
Na jakiej więc podstawie Pan twierdzi, że kwestia „fortu Trump” jest ciągle otwarta?
Po pierwsze, deklaracje strony amerykańskiej jednoznaczne nie są - póki co ani razu jasno nie zadeklarowali, że utworzenie tego „fortu” jest niemożliwe. Po drugie, nie można wykluczyć, że uda się stworzyć coś pośredniego.
Baza mniej rotacyjna?
Akurat rotacja jest albo jej nie ma. Ale może chodzi o stworzenie w Polsce stałej bazy sprzętu amerykańskiego?
Żołnierze by się zmieniali, nie przyjeżdżali do Polski z rodzinami, ale u nas na stałe znajdowałyby się amerykańskie czołgi?
Tak. To byłby podobny mechanizm, jaki Rosjanie utrzymują w obwodzie kaliningradzkim. Oni tam mają 800 czołgów, choć nie wszystkie znajdują się w czynnej służbie.
Są czołgi, ale nie ma do nich ludzi?
Tylko - w razie konieczności - ludzi zawsze łatwiej przerzucić niż ciężki sprzęt. Dyslokacja uzbrojenia to bardzo skomplikowana trudna operacja. Ale gdyby sprzęt do wyposażenia, powiedzmy, amerykańskiej dywizji pancernej znajdował się na stałe w Polsce, byłby to krok w dobrą stronę.
Jakie są szansę na taką decyzję?
Nie wiem. Przekonamy się w marcu, wtedy ma powstać raport, który będzie podstawą do decyzji amerykańskich władz. I prawdę mówiąc nie rozumiem, dlaczego polski rząd tak napędził ten temat, jakby miał przekonanie, że jutro, czy pojutrze zapadną korzystne dla nas decyzje - tymczasem wcale nie jest powiedziane, że tak musi być.
Od czego zależy ogłoszenie decyzji korzystnej dla Polski? Wszystko zależy od tego, jak do sprawy podchodzi Donald Trump, czy to jest uzależnione od geostrategicznego interesu USA?
Decyzja o tym będzie uzależniona od tego, w którą stronę będą się kierować zaangażowania globalne Stanów Zjednoczonych. Dziś USA kontrolują ład międzynarodowy - ale widać, że Chiny, czy Rosja chciałyby obecny system zmienić.
Z drugiej strony Waszyngton od końca zimnej wojny konsekwentnie redukuje wydatki zbrojeniowe, co sprawia, że ich kontrola porządku globalnego z jego strony jest coraz trudniejsza. Rzeczywiście, w czasach zimnej wojny USA utrzymywały zdolność jednoczesnego prowadzenia dwóch dużych konfliktów i jednego mniejszego. Jednak od 1989 r. te zdolności są redukowane.
Ostatnich redukcji dokonał Barack Obama - dziś Amerykanie utrzymują zdolność prowadzenia jednego dużego konfliktu i jednego mniejszego. A gdy kota nie ma, myszy harcują. Pekin i Moskwa wchodzą w opuszczoną przez USA przestrzeń. Jeśli Stany Zjednoczone zamierzają utrzymać pozycję gwaranta światowego ładu i nie chcą pozwolić innym ośrodkom odebrać tego przywództwa, to muszą odbudować swoje zdolności militarne. Jednym z elementów odbudowy tych zdolności będzie zablokowanie rosyjskich awansów w Europie.
Przede wszystkim na Ukrainie. Zaryzykuje Pan tezę, że gdyby nie ograniczenia wydatków na wojsko w USA, to Rosjanie nie przejęliby Krymu?
Zawsze trzeba pamiętać, że wydatki na wojsko każdego kraju to konsekwencja jego sytuacji gospodarczej i jego siły. Widać, że od pewnego czasu USA tracą swą dominującą pozycję ekonomiczną w świecie - w konsekwencji ich możliwości militarne jednak słabną. Cały czas mówimy o kraju o ogromnych możliwościach, ale nie ma wątpliwości, że one jednak nie są tak wielkie jak były w chwili końca zimnej wojny. Stąd ambicje Chin i stąd polityka Rosji, która wprawdzie potęgą gospodarczą nie jest, ale potrafi szantażować użyciem sił zbrojnych i w ten sposób agresywnie narzucać swoje rozwiązania.
Amerykanie zareagują na zmiany polityki Chin i Rosji?
USA jeszcze nie podjęły konkretnej decyzji w tej sprawie. Gdyby doszły do przekonania, że warto podzielić się odpowiedzialnością za losy świata z innymi, na przykład z Chinami. Taka sytuacja jest cały czas możliwa zakładając aprobatę USA dla chińskiego projektu stworzenia tzw. jedwabnego szlaku w rejonie wpływów Moskwy. Wtedy w innych rejonach świata Amerykanie będą mogli działać bardziej zdecydowanie, choćby w Europie. Gdyby z kolei się okazało, że spór między Waszyngtonem i Pekinem się zaostrza, to USA zaczną szukać partnerów, którzy ich wspomogą w rywalizacji z Chinami. Wtedy pojawia się kwestia Rosji jako ewentualnego partnera. Pisał o tym choćby Zbigniew Brzeziński.
W swojej ostatniej książce „Strategiczna wizja”.
On tam snuje wizję współpracy USA z Rosją - właśnie jako formy zabezpieczenia się przed dominacją chińską. Wtedy Polska znalazłaby się w trudnej sytuacji.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień