Romuald Szeremietiew: Od wyniku wojny na Ukrainie dużo zależy!
Wyraźnie widać, że kiedy Ukraina stawiła opór, i to skuteczny, to okazało się, że Rosja nie ma sił, przy pomocy których może ten opór złamać. Jedno, co może robić i to robi, ponieważ ma przewagę w ilości dział i pocisków rakietowych, to próbuję używać przewagi ognia, by sparaliżować stronę ukraińską, uderzając przede wszystkim w ludność cywilną – mówi Romuald Szeremietiew, były wiceminister i p.o. ministra obrony.
Kto dzisiaj tak naprawdę wygrywa wojnę w Ukrainie?
Dzisiaj oczywiście wygrywa Ukraina, z tego powodu, że Rosja ciągle nie osiągnęła celów, dla których toczy tę wojnę. Skoro więc tych celów nie osiągnęła, wygrywa Ukraina. Natomiast, jaki będzie finał, jaki będzie ostateczny wynik – tego jeszcze nie wiemy, bo ta wojna wciąż trwa.
To dlaczego zachodni eksperci oceniają, że nie jest tak pięknie, jak to pokazuje ukraińska wojenna propaganda? Począwszy choćby od strat, jakich doznaje Ukraina, a jakich doznaje Rosja.
To jasne, że Ukraińcy ponoszą straty na wojnie; żadna wojna nie jest przedsięwzięciem, które w rzeczywistości można przedstawiać w różowych barwach. Natomiast działania w obszarze propagandy zawsze skierowane są na pokazanie swojej strony w dobrym świetle, jak najlepszym, a przeciwnika – w jak najgorszym. To stała praktyka, to stosują wszyscy i to nie powinno budzić zdziwienia. Zastanawiające jest, że Rosja jest bardzo oszczędna, jeżeli idzie o podawanie nie tylko własnych strat, ale też strat ukraińskich. W związku z tym trudno jest zweryfikować do końca, jak jest w tym starciu. Jedno jest pewne – Rosja ponosi bardzo duże straty w sprzęcie wnosząc z tego co podaje strona ukraińska; pamiętając jednak, aby nie ulegać propagandzie.
Po zastosowaniu sankcji wobec Rosji, chyba Zachód spodziewał się, że rosyjska gospodarka się załamie. Tymczasem…
Powoli. Pamiętajmy, że sankcje, jeżeli są wprowadzane, nie działają tak, że natychmiast mamy jakiś niszczący efekt. To jest zawsze trwający w czasie proces. Związki gospodarcze, handlowe między Rosją a Zachodem były budowane przez długie lata. Nie wszystko też udaje się od razu zerwać. Poza tym Rosja zdawała sobie sprawę, że czeka ją tego rodzaju sytuacja, jaką są sankcje i szukała sposobów, by jak najmniej wówczas stracić. Otwierała się np. na rynki chińskie, indyjskie, afrykańskie. Zatem sankcje to nie jest tak prosty i szybko działający środek.
Rzeczywiście Rosja dzięki Chinom i Indiom zarabia na ropie miliardy dolarów, natomiast to Zachód ponosi konsekwencje tych sankcji. Mamy wysoka inflację, a Niemcy przepowiadają groźbę, że w ogóle może zabraknąć gazu.
Nie wiem, czy taka groźba faktycznie istnieje, ale pamiętajmy, że obok tego mamy do czynienia z działaniami rosyjskiej agentury wpływu, która stara się wprowadzić zamieszanie w naszych głowach i przekonywać, że Rosja świetnie daje sobie radę, a z powodu sankcji to straty my ponosimy, a nie Rosja. A to jest oczywista nieprawda. Jak powiedziałem – sankcje to nie jest instrument, który natychmiast przynosi efekty; to się dzieje w dłuższym przedziale czasowym. Ale już teraz widoczne są pewne rzeczy, chociaż Rosja o tym nie mówi. Na przykład brak możliwości sprowadzania różnego rodzaju komponentów, które są niezbędne przy wytwarzaniu nowoczesnego uzbrojenie. Media informują, że stanęła fabryka czołgów, bo nie ma niezbędnych do ich produkcji elementów. Rosjanie mają już kłopoty z wytwarzaniem pocisków manewrujących, bo też brakuje do nich komponentów, które sprowadzali z Zachodu. Następnie – jeśli idzie o komputery, to też wiele załamuje się. Rosja zapewniała, że wyprodukuje własne podzespoły do komputerów i one zastąpią te, których nie może dostać na Zachodzie, a okazało się, że tego nie potrafi zrobić. Sytuacja jest więc o wiele bardziej skomplikowana, niż to wynika z opowieści kremlowskiej propagandy.
Dziś za to pojawiają się i takie głosy, że przecież Rosja od lat przygotowywała się do wojny z Ukraina; nie mówi o stratach, ale też nie mówi o tym, ile ma wojska, ile ma uzbrojenia, ile ma sprzętu i jak jest przygotowana.
Nie wydaje się, aby Rosja jakoś nadzwyczajnie przygotowała się do wojny z Ukrainą. Gdyby miała tyle uzbrojenia i sprzętu ile trzeba to by dawno odniosła zwycięstwo – zwycięstwa nie ma, a metodą działań rosyjskiego wojska było zawsze operowanie dużą przewagą. A widać, że brakuje Rosji żołnierzy, mają ogromny kłopot z uzupełnianiem strat w jednostkach bojowych, kuleje logistyka. Z jakichś powodów Putin nie chce ogłosić powszechnej mobilizacji. No, bo cóż to za mocarstwo, które musi ogłaszać mobilizację powszechną, żeby pokonać biedne państewko ukraińskie, które jest państwem upadłym rządzonym przez skorumpowany reżim, jak to Rosjanom mówił Putin. Na podbijanie państwa upadłego nie trzeba przecież wielkich sił. A wyraźnie widać, że kiedy Ukraina stawiła opór, i to opór bardzo skuteczny, który trwa zresztą już bardzo długo, to okazało się, że Rosja nie ma sił, przy pomocy których może ten opór złamać. Jedno, co może robić i to robi, ponieważ ma przewagę w ilości dział i pocisków rakietowych, to próbuję używać przewagi ognia, by sparaliżować stronę ukraińską, uderzając przede wszystkim w ludność cywilną. Chodzi o to, żeby w Ukraińcach, którzy popierają swoje wojsko wzbudzić przekonanie, że ta wojna przynosi za duże straty i trzeba skapitulować. Generalnie chodzi o to, żeby osłabić morale Ukraińców, ich wolę oporu; tak teraz postępują Rosjanie. Natomiast sił do tego, żeby przeprowadzić ofensywę i odnieść sukces w wymiarze strategicznym, jak widać, nie mają.
Jarosław Wolski, ekspert wojskowy, który prowadzi też na YouTube swój kanał „Wolski o wojnie” jest zdania, że rosyjski atak rakietowy na centrum handlowe w Krzemieńczuku sprzed kilku dni to pomyłka, że wcale nie chodziło o ludność cywilną. Uważa, że to często zawodzi sprzęt, a nie, że Rosjanie celują w cywilów.
Jeśli nawet nie celują, to niechybnie w cywilów trafiają. Rzeczywiście różni obserwatorzy podnoszą, że ta broń precyzyjnego rażenia, którą podobno miała mieć Rosja, okazała się strasznie nieprecyzyjna. Jeżeli dowiadujemy się, że rakieta, która kosztuje kilka milionów dolarów, leci tysiąc kilometrów, żeby na końcu trafić w warsztat naprawy cywilnych samochodów, to taki atak wygląda dość żałośnie. Nie rozważając więc czy rzeczywiście Rosjanie celują w ukraińskich cywilów, pewne jest jedno, że w ich zabijają.
Jak w Pana opinii wygląda pomoc Zachodu, jeśli chodzi o wysyłany na Ukrainę sprzęt, uzbrojenie? Zdaniem ukraińskiego wiceministra obrony do spraw zakupów, to, co dostarcza Zachód, to zaledwie 10-15 procent potrzeb, a straty, jakie ponoszą Ukraińcy to 30 do 50 procent stanów wyjściowych.
My na pewno – mówię tu o Polsce – robimy wszystko, co możemy, żeby Ukrainie również wojskowo pomóc. Tak samo, zdaje się, postępują Stany Zjednoczone, Wielka Brytania. Są państwa takie jak Niemcy czy Francja, które nie są specjalnie zainteresowane, żeby Ukraina tę wojnę wygrała. Raczej chodzi im o to, żeby wojna się skończyła i żeby można było odblokować kontakty handlowe z Rosją i wrócić do rozwiązań, które, wydawało się im, że już będą obowiązywać w relacjach niemiecko/francusko - rosyjskich i nie będzie żadnych w tym obszarze trudności. Natomiast to, że ukraiński urzędnik ocenia, iż pomoc jest za mała też jest zrozumiałe – trudno, żeby mówił, że broni dostają wystarczająco dużo i jeszcze im zostaje. Zawsze jest tak, że ten, który potrzebuje wsparcia, będzie mówił, że ma za mało, bo inaczej działałby wbrew własnym interesom. Z ostrożnością przyjmuję doniesienia medialne obserwując cały czas czy i jak trwa opór. Widzę, że Ukraińcy nie poddają się i wojna trwa, a Rosja ciągle nie może ogłosić, że odniosła zwycięstwo.
Jeśli Rosja, wiedząc o tym, co chce zrobić, zbroiła się na potęgę, to w tym czasie Europa działała odwrotnie – zmniejszała stan liczbowy wojsk. Jaka jest tu Pana ocena?
Tak było, z tym tylko, że Rosja mówiła, iż zbroi się na potęgę, a nie widać tej potęgi na Ukrainie. Bardzo długo natomiast obowiązywał w stolicach Europy zachodniej pogląd, że będzie można współpracować z Rosją. Skoro ona sprzedaje gaz i ropę i to jest główne źródło zasilania rosyjskiego budżetu, to trudno było zakładać, że sama sobie tego rodzaju zasilanie zlikwiduje. Z punktu widzenia rozsądnego myślenia wydawało się to nieprawdopodobne. Dalej – cały czas pojawiają się wątpliwości, jak to się stało, że ta wojna w ogóle wybuchła. Sam uważałem, że takiej wojny nie będzie. Dlaczego? Znane są wymogi militarne, które trzeba spełnić, jeśli chodzi o planowanie ofensywnych działań wojennych. Atakujący musi mieć przewagę co najmniej trzykrotną nad zaatakowanym. Informacje były takie, że Rosja zgromadziła nad granicami z Ukrainą 150, może nawet 170 tysięcy żołnierzy. Wiadomo było, że Ukraina ma 250 tysięcy żołnierzy w siłach zbrojnych i 300 tysięcy przeszkolonych rezerwistów, których jest w stanie powołać, gdyby była taka potrzeba. Zatem oczywistym było, że z setką tysięcy sołdatów Rosja atakować nie może. W związku z tym powstaje pytanie, skąd się ta wojna wzięła?
Skąd?
Wzięła się stąd: Putin założył, że żadnej wojny nie będzie bowiem sytuacja wewnętrzna Ukrainy pozwala na jej opanowanie za pomocą demonstracji zbrojnej. W wyniku tej demonstracji (operacji specjalnej) Ukraińcy, zwłaszcza ci rosyjskojęzyczni z radością powitają wkroczenie wojsk Putina a rząd prezydenta Zełenskiego zostanie usunięty. Putin pomylił się. Wysłał wojsko, a okazało się, że Ukraińcy stawili bardzo skuteczny opór i... w ten sposób Rosjanie rozpętali wojnę, której nie planowali. Nie byli więc przygotowani, że będą wojnę prowadzić bowiem nie myśleli, że taka będzie konieczność. Na Kremlu myślano, że wystarczy tylko demonstracja zbrojna. Ale „demonstracja” nie wystarczyła, więc teraz Rosjanie próbują wszelkimi możliwymi sposobami wyrwać przynajmniej część terytorium Ukrainy; wymusić na Kijowie jakieś rozwiązania pokojowe. To dlatego narracja propagandy rosyjskiej jest taka, że Ukraińcy przegrywają, że nie dają rady. Pojawiły się na zachodzie głosy różnych „ekspertów”, którzy to potwierdzają. Ma to posłużyć Moskwie, aby wyjść z wojny – jak powiedział prezydent Francji – „bez utraty twarzy”. W warunkach toczonej walki mówi się, że w pewnym momencie pojawia się sytuacja nazywana kryzysem bitwy. Sytuacja taka, że nie wiadomo, która ze stron wygra i wtedy ta, która w boju wytrwa, zwykle ostatecznie wygrywa. W tej chwili to, co próbują Rosjanie, to złamać morale Ukraińców i wytworzyć nacisk polityczny sprawiający, że Ukraina skapituluje. Wokół tego toczą się rosyjskie zabiegi dyplomatyczne, medialne, stąd te wszystkie informacje i opinie, które między innymi pani wspomina. One w takim właśnie kontekście się pojawiają. Mają dowieść, że Ukraina nie ma żadnych szans na zwycięstwo.
Chciałabym wrócić jeszcze go tego, o czym Pan już napomknął i zapytać, czy Zachód nie chce, żeby Rosja przegrała, czy zachodowi nie zależy na tym, aby Ukraina wygrała?
Zależy który „Zachód”. Na zachodzie są przynajmniej dwie tendencje, jeżeli idzie o to, co się ma wydarzyć również w relacjach z Rosją. Jedna dotyczy tego, co prezentują Stany Zjednoczone i państwa, które czują się związane z USA. One mówią bardzo wyraźnie; wielokrotnie to administracja prezydenta Bidena również ogłaszała: należy uczynić Rosję tak słabą, aby nie była ona w stanie realizować żadnych agresji, interwencji i napaści na inne kraje. To jedno stanowisko tak zwanego Zachodu. Drugie stanowisko widać w szczególności, jeśli idzie o Niemcy i Francję – tam mamy przekonanie, że Rosja powinna być bardzo ważnym partnerem, trzeba z tą Rosją współpracować, w związku z tym dążmy, żeby wojna się zakończyła. Ale tu wygrana Ukrainy w konflikcie z Rosją kładłaby całą koncepcję współpracy Europy zachodniej z Rosją. Przypomnę, że niejako na zapleczu cały czas istnieje koncepcja zbudowania wspólnoty geopolitycznej „od Władywostoku do Lizbony”. O tym mówią Rosjanie, ostatnio kilka razy wspominał o tym Dmitrij Miedwiediew; o tym myślą i mówią Niemcy, przynajmniej niektórzy Niemcy. To ci, którzy sądzą, że jeżeli uda się wyprowadzić Amerykanów z Europy, to uda się też ułożyć relacje z Rosją w taki sposób, że obie strony będą zadowolone, będzie korzystna współpraca gospodarcza. Niemcy liczą na dostawy surowców z Rosji, które pozwolą na wzrost potęgi Niemiec co będzie korzystne z punktu widzenia interesów Berlina. Rosja z kolei liczy na to, że dzięki takiej współpracy będzie otrzymywała technologie; wszystko to, co niezbędne dla zbudowania Rosji jako imperialnego mocarstwa na obszarze euroazjatyckim. To są więc dwa podstawowe stanowiska występujące na Zachodzie, a między nimi mamy różnego rodzaju pośrednie postawy innych mniejszych państw. Żeby się w tym wszystkim rozebrać, trzeba być bardzo dociekliwym i ostrożnym. Jeśli chodzi o Polskę, powinniśmy sobie zadać pytanie, czy w naszym interesie jest, żeby Rosja wygrała wojnę na Ukrainie, czy też nie?
Odpowiedź logiczna jest taka, że lepiej byłoby, żeby Rosja przegrała.
No tak; jeśli idzie o relacje rosyjskie, to w koncepcjach, które Rosja próbuje realizować, podmiotowego miejsca dla Polski nie ma (geopolityk Aleksander Dugin powiada: "Niepodległa Polska nie jest nam do niczego potrzebna"). Nic więc dziwnego, że tak a nie inaczej się zachowujemy. Moskwa wyraźnie mówi, że chce zniszczyć Ukrainę, że państwo ukraińskie ma przestać istnieć, ma go nie być. Nie wolno się na to godzić, ponieważ w naszym interesie leży, żeby między Polską a Rosją istniały państwa niepodległe, suwerenne, z którymi będziemy mieli dobre stosunki i które będą niezależne od Rosji, nie pozwolą jej maszerować na zachód.
Teraz Ukraina najpilniej potrzebuje amunicji artyleryjskiej. Pytanie, czy Zachód może w tym Ukrainę wspomóc, bo może właśnie sam tego rodzaju broni nie ma?
Ma, ma! Tylko, że zawsze ten, kto dysponuje siłami, które służą bezpieczeństwu jego kraju, niechętnie pozbywa się broni, która może okazać się niezbędna w razie własnej obrony. Kiedy zbliżała się II wojna światowa Polska zaczęła poszukiwać możliwości zakupu broni poza granicami, wiadomo było, że uzbrojenia, które produkuje się w naszych zakładach nie będzie na czas. Wtedy okazało się, że nowoczesnych samolotów, czołgów nie można było kupić. Jeśli już oferowano jakieś uzbrojenie, to było starszego typu, czasem nawet gorsze technicznie od tego, które miała polska armia, a które chciała wycofać. Zwykle tak jest, że państwa niechętnie dzielą się uzbrojeniem w sytuacji, kiedy pojawia się groźba wybuchu wojny. W moim przekonaniu nakłada się na to jeszcze niechęć o której mówiłem, mianowicie, przekonanie, że Rosja jednak nie powinna przegrać wojny, ponieważ to skomplikuje Europie zachodniej zamiary i działania, które ma wobec Rosji. Rodzi się wobec tego pytanie, czy państwa NATO-wskie okażą się znacznie hojniejsze we wsparciu Ukrainy, ponieważ to wsparcie jest jej niezbędnie potrzebne.
Ostatnie decyzje: w Poznaniu ma powstać NATO-wskie dowództwo…
… to dowództwo już jest. Chodzi o to, że teraz będzie na stałe.
Oczywiście. Czy ostatni szczyt NATO w Madrycie przyniósł faktycznie najważniejsze, największe historycznie decyzje odstraszenia i obrony od II wojny światowej?
To są decyzje bardzo ważne i z punktu widzenia naszego narodowego bezpieczeństwa korzystne. Dlatego, że NATO, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, chcą i wzmacniają tak zwaną wschodnią flankę NATO. Jeżeli pojawia się informacja, że NATO-wskie siły szybkiego reagowania będą liczyły 300 tysięcy żołnierzy, to oczywiście nie oznacza, że te 300 tysięcy będzie stało na granicy z Rosją. Ale oznacza, że jeśli pojawi się zagrożenie, to taka siła się tam zjawi. To jest bardzo istotne, jako czynnik odstraszania wszystkich, którzy chcieliby zrobić nam wojskowo jakąś krzywdę. Zatem jest to sprawa bardzo ważna, że NATO, że Stany Zjednoczone zdecydowały o dalszym umacnianiu flanki wschodniej. A na flance wschodniej najważniejszym elementem jest właśnie Polska. No i współpraca polsko-amerykańska wskazuje, że USA dostrzegają jaka jest rola Polski. Zatem nasze obawy, również moje, kiedy myślałem o polityce Stanów Zjednoczonych, że może się coś zmienić na niekorzyść i USA wycofają się z Europy środkowo-wschodniej, na szczęście okazały się bezzasadne i wszystko dobrze się układa, jeżeli idzie o nasze bezpieczeństwo narodowe.
Jest też optymistyczna informacja – Turcja dała zielone światło dla członkostwa Finlandii i Szwecji w NATO.
Nie miałem wątpliwości, że Turcja da się przekonać, ponieważ Turcja zwykle, jeśli idzie o funkcjonowanie NATO, stosuje zasadę, że kiedy pojawia się jakaś decyzja, którą trzeba podjąć, to Turcy starają się przy tym coś dla siebie ugrać – i ugrywają.
Putin jest ciężko chory; zostało mu 2 lata życia – jak Pan sądzi, czy ta informacja w kontekście wojny na Ukrainie ma znaczenie?
Jeżeli jest chory i umrze, to na pewno będziemy o tym wiedzieli; zajmować się spekulacjami na temat jego stanu zdrowia specjalnie nie warto. Ludzie, którzy podejmują ryzykowne działania w stanie stałego napięcia emocjonalnego mogą osłabić swoje zdrowie. I to może dotykać również Władimira Putina. Ale pamiętajmy, że polityka takiego państwa jak Rosja nie zależy tylko od tego, jak się zachowuje taki czy inny człowiek, nawet jeśli jest przywódcą. Istnieje stała linia, pewna koncepcja, która w historii Rosji zawsze była realizowana. Władcy się zmieniali, a imperializm rosyjski zostawał i miał się czasem nawet bardzo dobrze.