Przymusowe lądowanie samolotu skończyło się czterogodzinnymi negocjacjami rolnika z policją. Poszło o odszkodowanie...
Było niedzielne popołudnie. Na boisku wiejskim w Drożko - wie ( gm. Żary) właśnie rozgrywano mecz piłkarski. W pewnym momencie słoneczne niebo przesłonił lecący bardzo nisko szybowiec.
- Ludzie zamiast obserwować to, co dzieje się na boisku, zadzierali głowy do góry- opowiadał nam wczoraj jeden z naocznych świadków przymusowego lądowania samolotu. Wszyscy pobiegli zobaczyć, co się dzieje.
Szybowiec wylądował na polu jednego z rolników, zaledwie kilkaset metrów dalej.
-Ludzie zobaczyli dwie osoby, wychodzące o własnych siłach z samolotu. Wszyscy trzymali się jednak w pewnej odległości od miejsca lądowania, bo nigdy przecież nie wiadomo, czy nie dojdzie do wybuchu - relacjonował nasz informator. - Na szczęście nikomu nic się nie stało, choć na miejsce wezwano karetkę pogotowia.
Okazało się, że na polu polskiego rolnika wylądował niemiecki szybowiec. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, celem lotu miała być Jelenia Góra. Jednak z powodu awarii, pilot zdecydował się lądować właśnie w Drożkowie pod Żarami.
Niemieccy szybownicy od razu zaczęli organizować transport zastępczy. W tym czasie na miejsce zajechał właściciel pola. Panowie nie mogli się dogadać i w końcu ok. 19.00 na miejsce wezwano patrol policji. Zrobili to niemieccy piloci.
- Informację otrzymaliśmy z Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Rolnik nie chciał wydać im szybowca. Twierdził, że samolot wyrządził szkody na jego uprawach i należy mu się jakieś zadośćuczynienie - wyjaśnia pokom. Aneta Berestecka, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Żarach. - Negocjacje trwały prawie cztery godziny, cała akcja zakończyła się o 23.00. Jak się okazało, właściciel pola nie wyrażał zgody, aby transport, który przyjechał po szybowiec, wjechał na jego pole. Mężczyzna został poinformowany, że za poniesione ewentualne szkody może dochodzić swoich praw z ubezpieczenia lub na drodze sądowej.
- Też nie siedziałbym cicho - mówi „GL” Krzysztof, mieszkaniec Drożkowa. - Przecież to jego własność, a za szkody trzeba płacić. Samolot nie wyrządził ich pewnie wiele, ale już ciężki sprzęt, który po niego przyjechał, może zryć pół pola.
Zanim jednak ciężki sprzęt dotarł na miejsce awaryjnego lądowania, obywatele Niemiec skorzystali z gościnności jednej z rodzin w Drożkowie.
- Mąż był dziećmi i bratem na meczu, gdy zobaczył to lądowanie. Pobiegł na pole, jak większość mieszkańców - opowiada pani Marzena z Drożko - wa. - Brat zna angielski, więc jakoś zaczął porozumiewać się z tymi pilotami. Okazało się, że czekając na transport, poszli do miejscowego sklepu kupić sobie coś do zjedzenia. Ale przed świętami wszystko było wykupione. Mówili, że na półkach były same słodycze, więc mąż zaprosił ich do naszego domu. Przygotowałam im coś do zjedzenia, wypili kawę, porozmawiali i tyle. To nic takiego, zwykły ludzki odruch. Każdy pewnie na moim miejscu postąpiłby tak samo - mówi kobieta. Woli zostać anonimowa, bo „to mała wieś, nie chcę by ludzie potem plotkowali”.
Skontaktowaliśmy się z właścicielem pola. Nie był chętny do rozmowy. - Doszliśmy do porozumienia i załatwiliśmy sprawę, a ja obiecałem, że nie będę tego nagłaśniał. Chcę dotrzymać danej obietnicy - stwierdził.