Rok szkolny 2019/2020: Za dużo uczniów, za mało nauczycieli. We wrześniu możemy się spodziewać chaosu w szkołach
Rozpoczynający się za kilka dni rok szkolny będzie wyjątkowy. Ale ta wyjątkowość wiązać się będzie z problemami i komplikacjami, których do tej pory w szkołach nie było. Kłopoty dotyczą chaosu związanego z organizacją zajęć dla podwójnego rocznika, który wkracza właśnie do szkół.
W tym roku do liceów, techników i szkół branżowych trafi podwójny rocznik. W poprzednich rekrutacjach poznańskie szkoły przyjmowały nieco ponad sześć tysięcy uczniów mając mniej więcej w roczniku około czterech tysięcy absolwentów. Likwidacja gimnazjów spowodowała, że w tym roku nawet szesnaście tysięcy miejsc nie wystarczyło. Aż 425 uczniów po drugim naborze pozostało bez szkoły.
Nie wszyscy uczniowie mają już szkołę
Ci uczniowie mogą teraz jedynie składać wnioski osobiście do szkół w których będą jeszcze wolne miejsca. Wtedy dyrektor biorąc pod uwagę punkty ucznia oraz możliwości lokalowe i kadrowe szkoły, będzie decydował, czy kandydat zostanie do placówki zakwalifikowany.
Taka niepewna sytuacja może potrwać aż do 29 sierpnia, ponieważ do tego dnia uczniowie muszą potwierdzić chęć nauki w wybranej szkole.
Dla uczniów szkół średnich początek roku 2019/2020 wiązać się będzie z ogromnym stresem. Wakacje dobiegają właśnie końca i na tym etapie, zarówno uczniowie i nauczyciele, jak i rodzice powinni już wiedzieć na czym stoją. A tak nie jest. Bo na wszystkich czeka wiele niewiadomych.
- Podobnego chaosu w polskich szkołach dawno nie było. Nauka na zmiany i kłopoty kadrowe. Te problemy są realne
- mówią chórem wielkopolscy nauczyciele.
Nie ominiemy dwuzmianowości
Przeładowane klasy i program nie będą sprzyjały nauce i rozwojowi uczniów. Ponadto wpłyną na komfort pracy nauczycieli.
- Zbliżający się rok szkolny będzie pewnie pierwszym, w którym na masową skalę uczniowie szkół średnich będą opuszczali budynki szkolne późnym popołudniem, a nawet wieczorem. To kolejny, niebezpieczny precedens. Zarówno nauczyciele, uczniowie, jak i rodzice będą musieli odnaleźć się w nowych, niekoniecznie korzystnych warunkach - mówi Marcin Korczyc, wiceprezes fundacji „Ja nauczyciel”.
- W tym roku przyjmuję aż siedmiuset uczniów do klas pierwszych zespołu szkół. Większość nauczycieli będzie pracowało w większej części wymiaru niż osiemnaście godzin dydaktycznych, ale oczywiście nikt z nich nie może przekroczyć dwudziestu siedmiu - mówi Andrzej Kaczmarek, dyrektor Zespołu Szkół Handlowych, który otwiera 24 pierwsze klasy.
Martwi także fakt, że obecna sytuacja nie jest przejściowa. W przyszłych latach szkoły nadal będą borykały się z problemami związanymi ze zbyt dużą liczbą uczniów.
- Problem podwójnego rocznika nie kończy się wraz z rekrutacją. Będziemy mieli ciasno w szkołach jeszcze przez najbliższe cztery albo i pięć lat. Będzie problem z zatrudnieniem kadry wystarczającej do nauczenia dwóch roczników. To będzie powodowało to, że w kolejnych latach proporcjonalnie tych miejsc nie będzie aż tyle wolnych dla kolejnych roczników w szkołach
- zapowiada Mariusz Wiśniewski, wiceprezydent Poznania.
Uczniowie są nadal w stresie
W rodzinie pani Kasi przez całe lato panuje niepokój. Ma ona dwie córki, które w tym roku miały wybrać szkołę średnią do kontynuacji nauki.
- Jagoda jest po szkole podstawowej, a Agata po gimnazjum. Musiałyśmy się nieźle „nagimnastykować”, aby dobrze wybrać te dziewięć szkół. Udało się, ale teraz obie dziewczyny stresują się przed pierwszym września - mówi mama uczennic.
Pomimo tego, że obie córki dostały się do szkół pierwszego wyboru, to wciąż mało wiedzą na temat tego, co się zdarzy we wrześniu.
- Boję się dwuzmianowości. Bo jak któraś z nas będzie musiała później zacząć zajęcia, to w domu będziemy się mijać i nie będzie czasu nawet na rozmowę. Będziemy miały różne programy, co uniemożliwi nam pomaganie sobie nawzajem
- mówi Agata.
Agata cieszy się jednak z tego, że trafiła do jednej klasy z dwiema swoimi koleżankami z gimnazjum. Tego komfortu nie ma jej młodsza siostra. - Będę chyba najmłodsza w klasie. I nikogo nie znam. Trochę mnie to stresuje. Chociaż szkołę wybrałam świadomie - tłumaczy Jagoda.
Uczniów więcej, a nauczycieli mniej
Brak miejsc dla absolwentów VIII klas podstawowych oraz III klas gimnazjów to nie jedyny problem, z którym borykają się w tym roku szkoły. Problemem mogą być też braki kadrowe. Przemysław Foligowski, dyrektor Wydziału Oświaty w Poznaniu przyznaje, że w nadchodzącym roku szkolnym dyrektorzy poznańskich szkół mogą mieć kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej liczby nauczycieli. Podobnie twierdzą sami dyrektorzy poznańskich szkół.
- Brakuje chętnych nauczycieli, którzy chcą uczyć konkretnego zawodu oraz przedmiotów ścisłych. A jeszcze jest kwestia uczniów, którzy zaczynali uczyć się zawodu po szkole podstawowej, czyli rok wcześniej. Nie mogą oni uczyć się w szkołach branżowych, które w większości mają dualny system nauczania, ponieważ kodeks pracy blokuje możliwość ich zatrudnienia jako młodocianych pracowników. Okazuje się, że takich uczniów jest sporo - mówi Andrzej Kaczmarek, dyrektor Zespołu Szkół Handlowych.
Największym problemem jest jednak brak młodych nauczycieli. Pedagogów prosto po studiach po prostu nie ma. Coraz mniej osób chce podejmować pracę w oświacie, a wielu doświadczonych pedagogów odchodzi z zawodu.
- Zrezygnowałam z pracy w szkole. Do decyzji przekonała mnie sytuacja panująca zarówno podczas strajku jak i po nim. Przede wszystkim dotknęła mnie ta nagonka na nauczycieli, całe zamieszanie związane z likwidacją gimnazjów. Po 11 latach odchodzę z zawodu, szukam nowych możliwości
- mówi Iwona Jachnik, nauczycielka wychowania w rodzinie.
O problemach kadrowych w szkołach świadczy także komunikat zamieszczony przez Kuratorium Oświaty w Poznaniu, który informuje o wyrażaniu zgody na zatrudnienie nauczycieli nieposiadających wymaganych kwalifikacji.
Podwyżki nie przyciągają pedagogów
Nauczyciele - w kwietniu - rozpoczynając strajk domagali się realnych zmian. Ich głównymi postulatami był wzrost wynagrodzeń, poprawa warunków pracy i sytuacji w polskiej edukacji. Tymczasem środowisko nauczycieli było atakowane i poniżane. Owszem, rząd przeznaczył miliard złotych na podwyżki dla pracowników oświaty, ale dla przeciętnego pedagoga nie oznacza to satysfakcjonującego wzrostu wynagrodzenia. Wystarczy podliczyć.
Okazuje się, że po rozmowach z rządem nauczyciele otrzymają zaledwie od 240 do 540 zł brutto. Dokładnie nauczyciele mogą liczyć na wzrost pensji o: 292,63 zł - w przypadku nauczyciela stażysty, 325 zł - kontraktowego. Nauczyciel mianowany otrzyma z kolei 421,62 zł, natomiast dyplomowany - 538,73 zł. Podwyżki zaoferowane przez rząd w żaden sposób nie uregulowały na przykład kwestii wynagrodzeń zawycieczki szkolne i inne dodatkowe zajęcia.
Reforma przyczyną kłopotów
Na etapie likwidacji gimnazjów argumentowano, że są to szkoły, które nie radzą sobie z problemami wychowawczymi, co nie było zgodne z prawdą. Mówiono także, że głównie w dużych miastach, powstały gimnazja tzw. różnych prędkości, elitarne, dobre szkoły, do których rekrutowała się zdolna młodzież.
- Obecnie spodziewamy się, że właśnie dobre, renomowane szkoły średnie stracą na jakości, a przez to na renomie. Warunki pracy nauczycieli w tych placówkach nie ulegną przecież poprawie - mówi Marcin Korczyc, z „Ja Nauczyciel” i wskazuje na jeszcze jeden kłopot, z którym wtym roku zmierzą się placówki oświatowe, szczególnie w małych miejscowościach. Chodzi o niedużą bazę dydaktyczną.
- Zbyt mała liczba komputerów, niedostateczna ilość narzędzi i innego wyposażenia sal zajęciowych. Obecność podwójnego rocznika spowoduje trudności w rozplanowaniu zajęć lekcyjnych przy tak dużej liczbie uczniów, a także samo ułożenie planu lekcji
- mówi nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie.
W Zespole Szkół Handlowych przeprowadzone były niemałe zmiany, by wygospodarować miejsce do nauki dla uczniów z 24 klas. Przeprowadzony został remont w klasach komputerowych. Z trzech dużych sal utworzono siedem mniejszych. Większość z nich wyposażona została w nowe komputery.
Druga fala strajku
Czy w tej trudnej sytuacji nauczyciele zdecydują się na wznowienie strajku? Sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Jak poinformował Sławomir Broniarz, szef Związek Nauczycielstwa Polskiego - na ponowny strajk muszą się zgodzić nauczyciele.
- Referendum przesądzi o tym, czy będzie strajk. Termin strajku, jeśli takowy by był, musi być skorelowany z wolą nauczycieli i z wynikami referendum. Będziemy pytać nauczycieli i pracowników oświaty niebędących nauczycielami, jaka forma protestu byłaby przez nich najbardziej akceptowana - mówi.
Nauczyciele mimo że chcieliby walczyć, to są zmęczeni panującym chaosem i tym, że kwietniowy strajk tak naprawdę niczego nie zmienił.
- Kolejny protest raczej nie ma sensu. Po ostatnim nic się nie zmieniło, oczekiwaliśmy realnych zmian, a nie wydarzyło się nic. Nauczyciele powinni walczyć, ale nie wiem czy strajk jest odpowiednią metodą. Nie wiem też jak do rządu dotrzeć, żeby nas usłyszał. Na strajku bardzo dużo tracą dzieci, a nie o to nam przecież chodzi - mówi Zofia Drossel-Jórdeczka, nauczycielka etyki w Szkole Podstawowej nr 11 w Poznaniu.
Dodatkowym aspektem, który zniechęca nauczycieli do ponownego podjęcia protestu są kwestie finansowe. Pokwietniowych protestach część pedagogów straciła swoje pensje. Z informacji Społecznego Funduszu Strajkowego „Wspieram Nauczycieli” wynika, że niektórzy stracili nawet 3 tysiące zł.
- Decyzji w sprawie wznowienia strajku jeszcze nie ma, ale czynnik finansowy na pewno będzie miał wpływ na to, szczególnie na terenach wiejskich - informuje Magdalena Kaszulanis, rzecznik ZNP.
Ogólnopolski Komitet Strajkowy przeprowadził badania na 7 tysięcy nauczycieli. Wynika z nich, że 40 procent respondentów opowiada się za strajkiem. Jednocześnie 66 procent osób chce, by przybrał on formę mniej radykalną niż w kwietniu. Natomiast przeciwko protestom opowiedziało się 19 procent ankietowanych. Badania wskazują także na to, że dla 68 procent nauczycieli najważniejszym postulatem protestu powinny być podwyżki wynagrodzeń dla pedagogów. Niecałe 27 procent chciałoby wzrostu nakładów na oświatę, a co piąty ustanowienia nowej podstawy programowej.
Do grona nauczycieli, którzy nie chcą strajkować należy Jakub Sypniewski, nauczyciel geografii w Szkole Podstawowej nr 83 w Poznaniu. Jego nastawienie nie wynika jednak z tego, że sytuacja w szkole jest dobra. Nauczyciel uważa, że wznowienie strajku nie ma sensu i niczego nie zmieni. - Przegapiliśmy czas. Teraz to nie ma już sensu. To nie będzie ta sama atmosfera i ten sam nastrój. Strajk nie powinien być przerywany, powrót do niego nic nie da - uważa.
Ostatnie wydarzenia w polskiej szkole pokazały, że rząd z nauczycielami rozmawiać nie chce, a kwestie związane z systemowymi rozwiązaniami w edukacji nie podlegają dyskusji, a tym bardziej krytyce.
- Strajk, jakkolwiek oceniać zdolność związków zawodowych do skutecznego występowania w imieniu środowiska oraz sam przebieg protestu i jego zawieszenie, nie rozwiązał podstawowego problemu. Nauczyciele wciąż nie są zadowoleni - twierdzi Marcin Korczyc.
Dla rodziców kwietniowe wydarzenia też były problemem, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci w najmłodszych klasach.
- Rodzice należący do naszej rady w pełni popierają postulaty nauczycieli. Strajk powinien być kontynuowany, ale nie we wrześniu ani w październiku - mówi Robert Ciesielski z Poznańskiego Forum Rodziców. - Po pierwsze to ogromny stres i chaos dla dzieci na samym początku szkoły, a po drugie okres tuż przed wyborami nie jest dobrym czasem. Rząd wykorzysta strajk przeciwko nauczycielom. Powinno się z tym poczekać.Reforma oświatowa z pewnością stawia szkoły w bardzo trudnym położeniu. Zbliżający się rok szkolny zapowiada się niezwykle stresująco i chaotycznie - tłumaczy.