Rodzina chce, aby ten, który zabił ich córkę, nie zrobił już nikomu krzywdy
Kierowca mówi, że był w szoku i 17 godzin błąkał się po mokradłach. Ale prokurator z Sejn oraz matka zabitej kobiety uważają, że po wypadku uciekł, aby uniknąć odpowiedzialności. Do tego jechał jak wariat, był naćpany i nie wezwał do rannej pomocy. Żądają, by dożywotnio stracił prawo jazdy.
Nie szukam odwetu - zapewnia pogrążona w żałobie matka Urszuli. - Nie oczekuję, że latami będzie siedział za kratami. Chcę tylko, aby już nigdy nikogo nie mógł zabić. Tymczasem on wciąż posiada prawo jazdy, jeździ samochodem i śmieje się nam w twarz...
Czy Sąd Okręgowy w Suwałkach uwzględni wniosek rodziny pokrzywdzonej oraz oskarżyciela o odebranie uprawnień, okaże się 13 kwietnia. W tym dniu odbędzie się publikacja orzeczenia.
Urszula mieszkała w Sejnach. Miała 23 lata, męża i mnóstwo życiowych planów.
- Była bardzo dobrą, niezwykle życzliwą i uczynną dziewczyną - wspomina mama. - Choć czas powoli goi rany, to nigdy nie pogodzę się z jej stratą.
Pozostawił ranną kobietę i rozbitego mercedesa
Feralnego dnia, niemal trzy lata temu, 23-letnia Urszula spotkała się z nieco starszym Łukaszem Ł. Znali się od lat i trudno się temu dziwić, bo w maleńkim miasteczku nad Marychą znają się bodajże wszyscy. Zdecydowali, że przy piwie powspominają dawne czasy. Ekspedientka jednego ze sklepów przyznaje, że tego dnia Łukasz Ł. kupował alkohol. Zresztą, mężczyzna podczas śledztwa przyznał się do picia, ale później zmienił zdanie.
Młodzi postanowili wybrać się na wycieczkę. Być może chcieli kogoś odwiedzić. Fakt, że Ł. pożyczył od kolegi mercedesa i wraz z Urszulą ruszyli w kierunku Żegar. Przejechali trzy, góra cztery kilometry. W rejonie wsi Gawiniańce mężczyzna stracił panowanie nad kierownicą. Auto uderzyło w drzewo, kilkakrotnie koziołkowało. Urszula wypadła przez okno.
Rozbitego, znajdującego się w przydrożnym rowie mercedesa zauważył przypadkowy kierowca i zaalarmował sejneńską policję. Ta, kilkadziesiąt metrów dalej, znalazła w zaroślach ciężko ranną kobietę.
- Leżała 30-40 metrów od samochodu. Wyglądało to tak, jakby ktoś próbował Ulę ukryć - mówi jej mama. - Lekarz podjął reanimację, ale bezskutecznie.
Choć nikogo nie było w pobliżu, organy ścigania nie dały się zwieść. Nie uwierzyły, że kobieta jechała sama i zaczęły poszukiwać kierowcy. Policjantom w kilkugodzinnej akcji pomagał pies tropiący. Na próżno.
- Tam jest bagno na bagnie, po półtorej godzinie zwierzę straciło trop - mówi prowadząca sprawę Angelika Karłowicz z Prokuratury Rejonowej w Sejnach.
Łukasz Ł. został zatrzymany siedemnaście godzin później. Szedł przed siebie, poboczem drogi i przypadkowo napotkanym ludziom mówił, że jest z „tego wypadku”. Miał obrażenia ciała i resztki amfetaminy we krwi. Tłumaczył, że stracił panowanie nad kierownicą, bo Urszula zauważyła pasące się przy drodze zwierzęta i złapała go za rękę. Przekonuje, że gdy wydostał się z rozbitego auta, rozglądał się za pasażerką, ale jej nie znalazł. Uznał więc, że wróciła do Sejn.
Biegli: wiedział, co robi
Sprawą zajęła się sejneńska prokuratura, która powołała kilku biegłych. Jeden z nich stwierdził, że samochód poruszał się z prędkością 140 kilometrów na godzinę. Na drodze nie było śladów hamowania. Kolejni eksperci oceniali, czy Łukasz Ł. w chwili zdarzenia wiedział co robi.
- W toku śledztwa dwukrotnie wydali opinię, że był poczytalny - precyzuje prokurator Karłowicz.
Niemal dwa lata temu śledczy sporządzili akt oskarżenia. Zarzucili Łukaszowi Ł., że jadąc po pijanemu spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym i nie udzielił pomocy poszkodowanej kobiecie.
Sprawa trafiła do sejneńskiego sądu, a przed jego obliczem Łukasz Ł. nieco zmienił swoje wcześniejsze wyjaśnienia. Przede wszystkim doszedł do wniosku, że w dniu wypadku był zupełnie trzeźwy. A ćpał kilka dni wcześniej, ale nie pamięta jak dużo. Poza tym, jak twierdził, oddalając się z miejsca zdarzenia nie wiedział co robi. Bo doznał obrażeń głowy i był w szoku.
- Nieznacznie przekroczył też prędkość graniczną - uważa adwokat Łukasza Ł.
Biegły uznał bowiem, że na tej drodze można było bezpiecznie poruszać się z prędkością 130 kilometrów na godzinę, czyli znacznie szybciej, niż określają przepisy.
Prokuratura domagała się dla kierowcy kary 5 lat więzienia i dożywotniego pozbawienia prawa jazdy. A przede wszystkim wydania nakazu zwrotu dokumentu, bo Łukasz Ł. wciąż posiada uprawnienia do kierowania.
- Korzysta z nich - twierdzi mama Urszuli. - Znajomi nie raz widzieli go za kierownicą.
Sejneński sąd nie przychylił się do wniosków prokuratury. Uznał, że kierujący był w szoku, a narkotyki nie wpływały na jego zachowanie i wymierzył mu karę 3,5 roku więzienia. Wydał też 5-letni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych i nakazał zapłacić 5 tysięcy złotych na fundusz osób pokrzywdzonych w wypadkach drogowych. Od wyroku odwołali się wszyscy. Apelacja trafiła do Sądu Okręgowego w Suwałkach, a kilka dni temu odbyło się pierwsze posiedzenie.
Złapała za rękę? Trzeba było jechać ostrożnie!
Obrońca oskarżonego domagał się jego uniewinnienia. Mówi, że jego klient pracuje, wychowuje dziecko i nic nie wskazuje na to, aby w dalszym życiu łamał przepisy. A rodzina Urszuli i prokurator chcą sprawiedliwej kary. Bo - jak twierdzą - nic nie wskazuje na to, że Łukasz Ł. wyciągnął z tragedii wnioski. A jego wyjaśnienia to naiwna linia obrony.
- Sąd wybiórczo potraktował opinie biegłych. Na dodatek, były one bardzo mętne - grzmią adwokaci. - Co to oznacza, że oskarżony mógł stracić panowanie nad kierownicą, gdy dziewczyna złapała go za rękę? Przecież gdyby jechał z odpowiednią prędkością, nie walnąłby w drzewo!
Prokurator Karłowicz zarzuca sądowi, że, mimo zgłaszanych przez nią wniosków, nie pochylił się nad topografią terenu. Gdyby to zrobił, wiedziałby, że nie mieszkający w rejonie Gawiniańców człowiek, a jest nim Łukasz Ł., nie jest w stanie przejść przez mokoradła. Zwłaszcza, będąc niepoczytalnym, błądzić przez siedemnaście godzin. Z kolei adwokat Władysław Harkiewicz, który reprezentował teścia Urszuli, podczas posiedzenia odwoławczego zauważył, że takie orzeczenia, jak wobec Łukasza Ł. wydawane są w sprawach kierowców, którzy są „tylko” pod wpływem alkoholu. Ale nie powodują wypadków, zwłaszcza tak tragicznych w skutkach. Poza tym, mecenas dziwił się, jak to możliwe, że oskarżony stracił pamięć tylko na czas, gdy się ukrywał.
- Prawda jest taka, że sprawca wypadku uciekł z miejsca tragedii pozostawiając kobietę bez pomocy - stwierdził obrońca. - Świadomie ukrywał się przez wiele godzin, by pozbyć się alkoholu z krwi oraz ograniczyć ilość amfetaminy i uniknąć odpowiedzialności. Takich ludzi należy bezwzględnie eliminować z ruchu drogowego.
Dlatego rodzina pokrzywdzonej 23-latki i prokurator domagają się, by Łukasz Ł. dożywotnio stracił prawo jazdy. Oczekują, że sąd okręgowy zaostrzy wyrok sejneńskiej Temidy, albo zwróci sprawę do ponownego, bardziej wnikliwego rozpatrzenia. - Rodzice kobiety, która zginęła, czują się pokrzywdzeni - mówi prokurator Karłowicz.
A matka Urszuli dodaje, że po takim wyroku trudno jest jej wierzyć w sprawiedliwość.