Rodzina 500 plus zaczął działać. Od piątku można składać wnioski. Czy zadziała pytamy prof. Mitręgę
Jest to pierwszy realny program, który może coś zmienić. Czy tak się stanie zobaczymy za dwa lata - o uruchomionym w piątek flagowym programie rządu Rodzina 500 plus, mówi prof. Marian Mitręga, kierownik Zakładu Polityki Społecznej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
500 złotych zachęci do rodzenia dzieci?
Zobaczymy za dwa lata. Jeżeli wtedy liczba urodzeń przekroczy 400 tysięcy. Wtedy tak. Na razie możemy tylko spekulować.
Jest na to szansa?
By na to odpowiedzieć, musiałbym wejść w strukturę kobiet. Zacząć myśleć jak kobieta, a nie jak mężczyzna zajmujący się polityką społeczną. Ale to i tak mało. Nie wiemy ile z nich zdecyduje się wyjechać z kraju. Dzieje się to cały czas. By program przyniósł realną poprawę demografii konieczne jest ciągłe i długoterminowe działanie. Obawiam się, że nasz kraj tego nie wytrzyma. Jest zbyt duża niepewność ekonomiczna.
Załóżmy, że pieniądze będą. Dzieci będzie więcej?
Program to za mało. Poza nim cały czas musimy realizować reformę usług socjalnych w zakresie polityki prorodzinnej. „Rodzina 500 plus” są to tylko pieniądze. Pójdą w dwie strony: biedni i niewykształceni kupią sobie buty lub nie daj Panie Boże, wódkę. Zamożni zainwestują w dzieci. To wcale nie znaczy, że będą z tego żyć i powiększać rodzinę. Świadomym rodzinom, które chcą inwestować w rozwój swoich pociech dodatkowe 500 złotych z pewnością pomoże. Natomiast czy zwiększy liczbę urodzeń? Mam spore wątpliwości.
Mimo to jest pan zadowolony, że go wprowadzono.
Jest to pierwszy realny program, który może coś zmienić. Te dotychczasowe, jak jednorazowe becikowe, to jest rozpacz. Mam ogromną nadzieję, że te pieniądze zostaną zainwestowane w edukację, rozwój dzieci. Dzisiaj nie wszystkich na to stać.
Z wykształcenia jest tan również ekonomistą. Jak jako ekonomista ocenia pan „Rodzinę”.
Dla kraju to olbrzymi wysiłek finansowy. Wychodzi po jakieś 24 - 25 miliardów w każdym roku. Straszna suma. Fajnie by było, abyśmy byli tacy zamożni. Czy w Polsce to się uda, nie wiem. Jest to tym trudniejsze, że przy programach wspierających demografię liczy się ich ciągłość. To muszą być pewne pieniądze, których przez 10, 15, 20 lat nie zabraknie.
Tymczasem ekonomiści zaznaczają, że pomysły rządu na zagwarantowanie ich (nowe podatki, lepsza ściągalność podatków) są wyjątkowo niepewnymi źródłami.
To jedno. A co kiedy zmieni się układ rządzący? Nowa władza może się z niego wycofać. Lata temu taka sytuacja miała już miejsce. Przy zasiłkach macierzyńskich. Jeszcze za czasów komuny kobieta mogła przestać pracować i skupić się na wychowaniu dzieci. Nie traciła na tym finansowo. Zaczęto wprowadzać kolejne progi dochodowe. W efekcie zasiłki mało komu przysługiwały. Przestały spełniać swoją rolę. Dzisiaj również jest zasiłek macierzyński, a nawet tacierzyński (chodzi o urlop rodzicielski). Na początku wydawał mi się wyjątkowo trafionym pomysłem. Czas pokazał, że to za mało. Mimo, że jest kobiety coraz rzadziej decydują się na dzieci.
To, co trzeba zmienić, by zachęcić je do tego?
Bardzo martwią mnie politycy, którzy mają proste i szybkie rozwiązania na ten problem. Bo one takie nie są. Po pierwsze, jeżeli w przyrodzie środowisko sprzyja, to zwierzęta chętnie się mnożą. Nie potrzebują do tego zachęty. Po drugie, można rozwijać „Rodzinę”, to dobry początek, ale musi być on uzupełniony o powszechne usługi z zakresu wychowania dzieci. Chodzi o dostęp do żłobków i przedszkoli. Dzięki temu rodziny z dziećmi nie będą miały dużo mniej czasu wolnego do dyspozycji, niż rodziny bez dzieci.
Czas? Co on ma wspólnego z dzietnością?
Dzisiaj dla młodych ludzi miarą bogactwa jest czas wolny. Oni są egoistami. Nie ma co się oszukiwać. Ale kończąc wątek zachęcania do rodzenia, po trzecie i najważniejsze, jeżeli średnia pensja wystarczy na utrzymanie współmałżonka i dwójki dzieci, sprawa zostanie rozwiązana. Mając świadomość, że będzie nas stać na wychowanie drugiego i kolejnego dziecka, ono po prostu się urodzi. Można powiedzieć z automatu, bo Polacy chcą mieć więcej dzieci.