Rodzice walczą z Caritas, ale zamiast pieniędzy dostają listy od księdza
Część rodziców wynajęła prawnika, aby pomógł odzyskać od ks. Wilka bezprawnie pobrane pieniądze za naukę ich dzieci
Rodzice dzieci z placówek prowadzonych przez Katolickie Centrum Edukacyjne Caritas mają trudności z odzyskaniem czesnego, które zostało od nich pobrane bezprawnie. Zamiast pieniędzy dostają listy. „Dobrowolnie podpisali Państwo umowę, w której zobowiązali się Państwo ponosić opłaty z tytułu wpisowego oraz opłaty za zajęcia dodatkowe” - pisze do nich ks. Krzysztof Wilk, nadzorujący placówki Caritas. Domaganie się zwrotu nazywa także „bezpodstawnym”.
Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu ks. Wilk zapewniał rodziców na łamach naszej gazety, że wszyscy chętni otrzymają pieniądze. Chodzi o czesne wynoszące 400 zł na miesiąc oraz wpisowe w wysokości od 800 do 1 tys. zł. Takie kwoty płacili rodzice przez kilka lat w przedszkolu Caritas przy ul. Mazowieckiej oraz w szkole i przedszkolu przy ul. Wincentego Pola. Wszyscy, którzy zapisali tam dzieci zostali wprowadzeni w błąd, że są to placówki prywatne.
W rzeczywistości funkcjonowały one jako publiczne i co miesiąc dostawały z Urzędu Miasta dotację na pokrycie kosztów kształcenia w wysokości ok. 900 zł na każde dziecko. A zgodnie z przepisami w placówkach publicznych nie wolno wprowadzać i pobierać obowiązkowych opłat od rodziców.
Nieświadomi tego rodzice wpłacali czesne. Teraz niektórzy obliczają swoje wpłaty na 20-30 tys. zł. Przez sześć lat Caritas pobrał bezprawnie ok. 2 mln zł, a tym samym czasie dostał z budżetu miasta ok. 4 mln zł.
Placówki Caritas nie tylko naliczały opłaty rodzicom, ale także wzięły nienależną dotacje od gminy na tzw. martwe dusze, czyli dzieci, które nie chodziły do przedszkola, tylko były tam fikcyjnie zapisane. Udowodniła to niedawna kontrola Urzędu Miasta, z której wynika, że w ten sposób Caritas naciągnął magistrat na prawie 70 tys. zł. - Część tej kwoty już zwróciliśmy, resztę wpłacimy w grudniu - mówi ks. Wilk.
Pieniądze nie są natomiast zwracane tak łatwo rodzicom. Najpierw przedszkole przy ul. Mazowieckiej zaproponowało im, aby potraktowali je jako darowiznę. Część rodziców nie miała nic przeciwko temu, nie będzie się także domagać zwrotu. Kilkoro z nich wynajęło jednak prawnika, który w końcu wyegzekwował zwrot długu: dostają spłatę w ratach od września. - Nie obeszło się bez przypomnień ponagleń, telefonów - mówi jedna z mam. Są kolejni chętni by skorzystać z usług prawnika.
Rodziny dzieci, które chodziły do placówek na ul. Wincentego Pola próbują odzyskać czesne na własną rękę. W odpowiedzi na swoje pisma domagające się zwrotu pieniędzy otrzymali list od ks. Wilka, w którym tłumaczy, że płacili za „podwyższone standardy opieki, wychowania i edukacji”. - Ten list został wysłany tylko do dwóch rodzin, które domagają się zwrotu pieniędzy - powiedział nam ks. Wilk.
Rodzice twierdzą jednak, że także część pozostałych pójdzie w ich ślady, ale dopiero wtedy, gdy ich podopieczni opuszczą placówkę. Teraz boją się, że takie roszczenia mogłyby odbić się na stosunku nauczycieli i dyrekcji placówki do dzieci.
Ich obawy powiększa to, że władze Caritas robią wszystko, aby zniechęcić do ubiegania się o zwrot. Ks. Wilk argumentuje, że pieniądze były wykorzystywane na cele edukacyjne. Napisał o tym w liście do rodziców powołując się na wyniki kontroli Urzędu Miasta, z której wynika, że pieniądze z konta Katolickiego Centrum Edukacyjnego Caritas zostały wydane na placówki.
- Problem jednak w tym, że kontrolerzy mogli sprawdzać tylko to, na co była wydawana miejska dotacja. Nie mają podstaw prawnych, aby sprawdzić, na co poszło nasze czesne - mówi jeden z rodziców.
Urzędnicy nie mogą także nakazać, aby pieniądze zostały zwrócone rodzicom, takie uprawnienia ma tylko sąd. - My powinniśmy dostać od Caritas 11 tys. zł, z czego zwrócono nam 2 tys. za wpisowe, natomiast ani złotówki za czesne. Zamiast tego jesteśmy zwodzeni listami od ks. Wilka, z których wynika, że nie mamy podstaw domagania się zwrotu pieniędzy bo wszystko jest w porządku. Pozostaje nam dalsza windykacja lub skierowanie sprawy do sądu - mówi mama dziecka, które chodziło do placówki Caritas.
Sprawa ciągnie się od kwietnia tego roku. Wtedy rodzice z przedszkola przy ul. Mazowieckiej dowiedzieli się przypadkiem, że placówka Caritas jest publiczna. Wcześniej podpisywali umowy, z których wynikało, że ma status prywatnej. Kiedy zaczęli podejrzewać, że coś z finansami przedszkola może nie być w porządku, poprosili o statut placówki. Już wcześniej jednak udało im się potwierdzić w Urzędzie Miasta fakt, że przedszkole dostaje dotację i dlatego nie ma prawa pobierać czesnego.
W kwietniu tego roku w przedszkolu przy Mazowieckiej pojawiły się władze Caritas, aby odpowiedzieć na pytania oburzonych rodziców. Przedstawiciele Katolickiego Centrum Edukacyjnego Caritas udowadniali, że prowadzenie przedszkola na wysokim poziomie musi kosztować. Część rodziców czuła się oszukana. Mówili, że wybrali placówkę kościelną licząc na wysokie standardy moralne, i dlatego szokiem dla nich jest to, że zostali potraktowani nieuczciwie.
Ks. Krzysztof Wilk w dalszym ciągu nie czuje się odpowiedziany za nieprawidłowości w podlegających mu placówkach Caritas. Jego zdaniem wszystkie wynikają z błędów pracowników.