Robert dla mnie się nie zmienił
Rozmowa Sławomir Peszko opowiada o rodzinie, obowiązkach, Gdańsku, przyjaźni z Robertem Lewandowskim i... alkoholu.
Jaki był Pana rodzinny dom? Kiedy Pan go opuścił?
Bardzo rodzinny i ciepły. Mam dwóch braci Daniela i Szczepana, z którymi zawsze grałem w piłkę. Młodszy Szczepan jest z tego samego roku co ja, więc przez osiem lat chodziłem z nim do klasy. Do tej pory mam z nim bliższy kontakt, ale z obydwoma dobrze się rozumiem. Dom opuściłem, jak skończyłem ósmą klasę i wyruszyłem sam do Płocka. Do tego czasu nie trenowałem zbyt często, bo dwa, trzy razy w tygodniu, a głównie grałem w piłkę na podwórku ze znajomymi. W wieku 15 lat zdecydowałem się na wyjazd do Płocka, gdzie mam rodzinę i chciałem iść do szkoły sportowej. Okazało się, że szkoła jest pod patronatem Wisły Płock, była stworzona specjalna klasa, więc szybko przypadło mi to do gustu.
Sławomir Peszko o zaczepkach kibiców innych drużyn: Odpowiadam: z Twoją kobietą lepiej mi się piło. I wtedy jest konsternacja
Przeprowadzki stały się czymś normalnym?
Teraz są dla mnie bardzo męczące, bo mam dzieci, a dochodzą wszelkiego rodzaju gadżety, ubrania i czasami meble. Najgorsze są przeprowadzki z jednego kraju do drugiego. Za małolata było inaczej, bo brałem torbę i ruszałem w świat.
Jakie znaczenie ma dla Pana małżeństwo?
Ogromne. Ślub wziąłem w 2009 roku. Żona żyje tak samo jak ja. Po meczu przegranym wie, żeby lepiej mnie nie pocieszać, bo nikt nie jest w stanie tego zrobić. Czasami jest cisza i po godzinie delikatnie się do mnie odzywa. Po zwycięstwie jest inaczej, radośnie i wesoło. Jak trzeba było się przeprowadzać, to nigdy się nie wahała, pakowała dzieci i wyjeżdżała ze mną. W kwestiach czysto piłkarskich zawsze sam podejmowałem decyzje. Czasami żonie mówiłem, że nie wiadomo co będzie za pół roku i może znowu trzeba będzie się przeprowadzać. Takie jest życie piłkarza. Może będzie bardzo dobrze, może źle, tego się nie da przewidzieć. Teraz w Lechii jest jakaś stabilizacja i podpisałem dłuższy kontrakt. Teraz byłoby mi ciężko się wyprowadzić, bo córka ma szkołę, a żonie dobrze się żyje w klimacie nadmorskim.
Kto w domu daje Panu największą radość?
Cała trójka. Syn Marcel chce cały czas grać w piłkę i ogląda mecze, a córka Wiktoria z kolei nie wyobraża sobie, żeby nie iść na mecz. Jest na każdym meczu Lechii, prawie zawsze wyprowadza mnie na boisko i po każdym meczu jest na murawie. Śpiewa przyśpiewki z kibicami. Jak czasami jestem zmęczony po treningu i wydaje się, że wrócę spokojnie do domu, zjem i odpocznę, to dochodzą obowiązki typowo ojcowskie, jak w każdej normalnej rodzinie.
Jak Pan odpoczywa?
Aktywnie. Po meczu może mniej, staram się odpocząć, szybciej położyć spać, bo sen jest najlepszym wypoczynkiem. Czasami jest tyle adrenaliny, że po meczu długo nie mogę usnąć, a czasami po godzinie idę spać. Między treningami nie śpię w ciągu dnia, także na obozie, żeby potem przespać całą noc. Wtedy wystarczy leżakowanie.
Obowiązki domowe spoczywają na żonie?
Na pewno nie prasuję, bo tego nie lubię. Staram się odciążyć żonę od dzieci, bo widzę, jak jest zmęczona. Zabieram dzieci, żeby miała trochę spokoju albo sama mogła gdzieś wyjść. Stricte domowe rzeczy to raczej wykonuje żona.
Czyli obiadu Pan nie ugotuje?
Nie, nie. Z tym sobie poradzę. Gorzej jest z układaniem rzeczy. W kuchni najczęściej robię to, co można zrobić najszybciej, czyli na przykład makaron ze szpinakiem.
Co mówią ludzie, których spotyka Pan w centrach handlowych albo na ulicy?
Teraz życzą powodzenia, dobrej gry i mistrzostwa Polski i że są z nami oraz będą nas wspierać. Bardzo dużo głosów jest pozytywnych. Podobnie było w Niemczech, gdzie ludzie jeszcze bardziej żyją piłką. Inna jest kultura kibicowania. Tam jak ktoś ma w sierpniu bilet na wrzesień, to już się cieszy. Zdarzało mi się, że ktoś mnie zaczepił i mówi, że w ósmej kolejce będzie na meczu, podaje, gdzie będzie siedział i żebym mu pomachał. Ja mu na to, że to dopiero za siedem kolejek, a on odpowiada, że dopiero na ten mecz udało mu się dostać bilet. W Polsce jest dostępność biletów. W większości miast w Polsce bardzo pozytywnie jestem odbierany, oprócz Warszawy. Kibice Legii dają się we znaki, ale to mnie nie deprymuje. Zawsze odpowiadam, że dzielą nas barwy, ale łączy sport.
Jak radzi Pan sobie z popularnością? Męczy czy pomaga?
Czasami pomaga. Łatwiej coś załatwić w urzędach, a czasami zdarza się uniknąć mandatu. Takie drobnostki, ale pomocne. A męcząca? Jestem na przykład na rodzinnym obiedzie, żeby wspólnie spokojnie spędzić trochę czasu, a ktoś podchodzi z prośbą o zdjęcie. Oczywiście dzieciom nigdy nie odmawiam.
Spacerował Pan z rodziną po Gdyni?
Nie, ale byłem na obiedzie w Orłowie albo na zakupach w Klifie. Nie mam z tym problemu. Derby pokazały specyfikę Gdańska i Gdyni, że nienawiść jest niewiarygodna. Znam osoby, które mieszkają i pracują w Gdyni, spotykam się z nimi na co dzień, gdy odprowadzam córkę do szkoły. Nawet jeśli byłem zaczepiany w Gdyni, to naprawdę sporadycznie i bez złośliwości.
Chce Pan zostać w Gdańsku na dłużej czy to jest spowodowane tylko kontraktem?
Zdecydowanie na dłużej i nie tylko dlatego, że dobrze mi się tu gra i podpisałem nowy kontrakt, ale też ze względu na rodzinę. Widzę, że dobrze się tutaj czują i przez pierwsze pół roku zaaklimatyzowali się szybciej niż ja. Córka bardzo dobrze radzi sobie w szkole, a Marcela planujemy zapisać do przedszkola. Przenosimy się też do innego mieszkania. Zawsze myślałem, że moim miejsce docelowym po powrocie do Polski będzie Poznań. Tam grałem 2,5 roku, trochę osób poznałem, ale w Gdańsku jestem już 1,5 roku, dobrze się mieszka, mam jeszcze trzy lata kontraktu, więc plany szybko się zmieniły na Trójmiasto.
Co Pana ujęło w Gdańsku?
Patrzę typowo zawodowo, jaką mamy drużynę i co chcemy osiągnąć. Drużyna jest dobra, z dużym potencjałem, a w Gdańsku jest zapotrzebowanie na piłkę. Klub prowadzony jest przez ludzi, którzy zajmowali się biznesem w Niemczech, ocierali się o Bundesligę. Mi to bardzo odpowiada. Perspektywy Lechii idą w górę. Patrzę zatem w ten sposób, bo już dawno mówiłem, że nie przyjechałem tutaj po to, żeby podpisać kontrakt i pochodzić sobie po molo. Co roku wydawało mi się, że cele się skończą, zaliczę Euro 2016, wrócę do klubu i będę sobie po prostu grał. Zaczął się jednak rok 2017 i walczymy o mistrzostwo Polski. Chcę też utrzymać się w reprezentacji, więc nie ma czasu na oddech i zwolnienie tempa.
Pana życie to tylko piłka?
Znam piłkarzy, którzy w ogóle meczów nie oglądają. Ja gdybym mógł, to bym oglądał cały weekend. I przełączałbym tylko na Grand Prix, bo żużel też lubię. To moja druga ulubiona dyscyplina i czasami chodzimy w Gdańsku na Wybrzeże, bo chociażby Grzesiek Kuświk czy Kuba Wawrzyniak też lubią żużel. Oglądam mecze na spokojnie, dlatego nie lubię jak ktoś komentuje.
Jak zaczęła się Pana przyjaźń z Robertem Lewandowskim?
W Poznaniu. W tym samym czasie przyszliśmy do Lecha. On zdobył wtedy tytuł króla strzelców drugiej ligi, a ja byłem tuż za nim. Robert strzelił 21 goli, ja 16 i Lech nas obydwu sprowadził. W sparingach dobrze się czuliśmy, strzelaliśmy bramki na zmianę plus Semir Stilić. Tak się zakolegowaliśmy, że przed każdym meczem czy na wyjazdach zawsze byliśmy razem w pokoju. Potem doszła reprezentacja i na zgrupowaniach też byliśmy zawsze razem. Wtedy nie miałem jeszcze dzieci, więc częściej się spotykaliśmy.
Przyjaźń trwa do dziś pomimo odległości?
W życiu piłkarza to jest najgorsze, że można się spotkać tylko w wakacje, święto albo urodziny. Dzielą nas kilometry i łączą rozmowy telefoniczne.
Robert się nie zmienił po transferze do Bayernu?
Dla mnie nie. Tak może wydawać się tym, którzy go nie znają. Jest na najwyższym poziomie w futbolu i na pewne rzeczy nie może sobie pozwolić. Musi mieć swoje granice. Dalej jest tym samym otwartym człowiekiem dla ludzi i pomocnym dla tych, którzy tego potrzebują.
Jak reaguje Pan na krytykę?
Zasłużoną, jak po meczu w Kielcach gdzie słabo graliśmy, przyjmuję i patrzę do przodu. Jeśli są wobec mnie zarzuty nieuzasadnione i ktoś mówi, że czegoś nie zrobiłem albo nie angażowałem się podczas treningu, to mogę zaprosić na trening albo mecz, żeby ta osoba przekonała się, jak to naprawdę wygląda.
A kiedy z trybun słyszy Pan docinki w stylu „ Sławek, chodź na piwo albo chodź na kielicha“?
Często się to zdarza na innych stadionach, ale czasami to ignoruję. To jest tak, że każdy z nas codziennie mija McDonald’sa, ale nie zawsze do niego wjeżdżamy. Ja też co mecz tych ludzi słyszę, ale nie zwracam na to uwagi. Jak naprawdę ktoś mnie zirytuje i zaprasza na kielicha to odpowiadam: z Twoją kobietą lepiej mi się piło. I wtedy jest konsternacja.
Myśli Pan, że ludzie kiedyś dadzą spokój?
Nie. (śmiech) Niestety, od tamtego czasu było tyle różnych akcji, inni podpadli, a i tak wracają do mnie.
To zmieniło Pana podejście do alkoholu?
Jak mam okazję iść na piwo z kolegami po meczu, to idę. Jak mogę z żoną wypić wino w rocznicę ślub, urodziny czy nawet w weekend, to się napiję. Jak jadę na Sylwestra z „Grosikiem”, to też nie patrzymy sobie w oczy i nie pijemy wody. Niektórzy uważają, że dzień w dzień są u mnie w domu mocne alkohole. Nie wyobrażam sobie sportu, codziennych treningów i przygotowania do sezonu z alkoholem.
Rozmawiał Paweł Stankiewicz