Mówienie prawdy w polityce może i jest szlachetne, ale bardzo szybko obraca się przeciwko politykowi. Z drugiej strony jestem ciekawy, jak byśmy zagłosowali na polityka, który powiedziałby szczerze: idę do polityki dla władzy i pieniędzy. Czy jego uczciwość by doceniono?
Festiwal hipokryzji w polskiej polityce trwa nieustannie. Słowa nie pokrywają się z zapowiedziami, przez co występuje niespójność pomiędzy sposobem myślenia i działania a zasadami moralnymi dla osiągnięcia korzyści politycznych. Obietnice chwytamy jak ryba haczyk, a później jesteśmy zdziwieni, że daliśmy się nabrać np. na obniżenie podatków, puszczenie przestępców w skarpetkach, 100 milionów dla każdego, ulgi dla przedsiębiorców czy zniesienie Senatu.
Politycy wprowadzają nas celowo w błąd, a później czekają czy przynęta wzięła i jak się zachowa. Udają szlachetnych, religijnych czy serdecznych, aby po zdobyciu władzy natychmiast swoim zachowaniem temu zaprzeczyć. Działa to jak pole minowe: albo zapomną, albo będą musieli zrealizować obietnicę, przez co rozsadzą budżet, partię bądź własną przyszłość.
Z drugiej strony składają obietnice, które często leżą daleko poza kompetencjami danego polityka czy organu, chyba że jest to mówione z wyrachowania lub niewiedzy. Wytłumaczeniem zawsze mogą być tu zmiany okoliczności, np. sytuacja ekonomiczna państwa, rozpad koalicji sejmowej bądź przeszkoda w postaci Trybunału Konstytucyjnego. Każde usprawiedliwienie jest dobre, aby przykryć własną nieudolność i zakłamanie.
Kolejnym wytłumaczeniem braku odpowiedniej decyzji politycznej może być utracenie atrakcyjności i poparcia dla przedstawionego działania. To, co było popularne kilka lat temu, dzisiaj może być nieaktualne. Potwierdzeniem wtedy są sondaże (np. widać w nich teraz brak poparcia dla wprowadzenia euro w Polsce). Po prostu reformy rozminęły się z oczekiwaniami społecznymi.
Kolejnym wyznacznikiem obłudy jest również prędkość realizacji obietnic wyborczych. Jedni realizują je natychmiast inni zaś odkładają na nieokreślony czas mając nadzieję na krótką pamięć wyborców. Choć z drugiej strony może to i dobrze, bo bylibyśmy krajem mlekiem płynącym albo państwem zapełnionych więzień.
W polityce obowiązuje stara zasada, że zapominamy o obietnicach wyborczych na drugi dzień po ogłoszeniu wyników. Dotyczy ona zarówno polityków, jak i wyborców. Dlatego realizowanie przez PiS zapowiedzi, choć ciężkie dla budżetu państwa, tak bardzo zaskakuje. Zwłaszcza, że spełnione obietnice nawet na miarę 500+ mogą być szybko zapominane. Potwierdzeniem odpowiedzialności, ale i krótkowzroczności politycznej był rząd Jerzego Buzka i cztery wielkie a zarazem potrzebne reformy, które po zrealizowaniu doprowadziły do przegranych kolejnych wyborów. Zaprzeczeniem tego mogą być rządy oparte na minimalnych reformach, pozornym działaniu czy szumie medialnym o chęci działania.
W Polsce dominuje brak odpowiedzialności za słowa. Na szczęście dla polityków Sąd Najwyższy uznał, że nie jest dopuszczalne na drodze sądowej dopominanie się spełnienia obietnic wyborczych, bo nie są one zdarzeniem prawnym, przez co nie powodują skutków cywilnoprawnych. Sąd dodał, że polityk składa tylko gotowość urzeczywistnienia zapowiedzi w granicach prawa i możliwości politycznych. Zostają więc tylko konsekwencje polityczne, na które pracują cztery lata, a które najczęściej są zapominane. Rzadko zdarza się, aby tak jak na Węgrzech były premier na zamkniętym spotkaniu partyjnym potwierdził: kłamaliśmy rano, w południe i wieczorem, w dzień i w nocy, miesiącami, latami. Wszystkich oszukiwaliśmy i przez ten fałsz dorwaliśmy się do władzy. Gdy wyciekło to do otoczenia wywołało zamieszki, a w konsekwencji dymisję rządu.
Polską, skrywaną rzeczywistość można też czasami usłyszeć na taśmach prawdy. Gdy politycy wierząc, że nikt ich nie recenzuje zdobywają się na chwilę szczerości. Słyszymy wtedy: Polska to państwo teoretyczne, praca za 6 tysięcy - tylko idiota za tyle pracuje. Wbrew na późniejsze konsekwencjom tego nagrania, należy docenić tę chwilę szczerości.
Z jednej strony wstydzimy się tych rozmów, choć również sami nieraz takie kategoryczne sądy wydajemy. Z drugiej strony nastąpiło oburzenie. Słyszeliśmy: „Jak można podsłuchiwać niewinnych polityków”, „Za to należy się wyrok”. Czyli okazało się, że nieważne co mówiono, ale kto śmiał podsłuchiwać.
Obłuda, dwulicowość zawsze znajdzie swoich odbiorców. Tym bardziej, że ujawnione kłamstwa polityczne zazwyczaj wywołują natychmiastowe oburzenie, natomiast w dłuższym okresie tracą one na znaczeniu. Przyzwyczajamy się do tego. Klasyk manipulacji politycznej Machiavelli ujmował to krótko: cel uświęca środki, obłuda czy oszustwo jest usprawiedliwione, ludzie są zawistni i mają krótką pamięć, rządzący gra pozorami, dlatego czasami może łamać prawo, liczy się jedynie skuteczność i nieskuteczność, zwycięzców nikt nie ocenia, rządzący muszą znać historię i naturę ludzką, trzymanie się zasad moralnych prowadzi do klęski, polityka jest na tyle moralna, na ile pozwalają okoliczności, słaby nigdy nie ma racji, słudzy zawsze zostaną sługami.
Potwierdzeniem tych słów może być szef ZNP, który przed laty protestował przeciwko utworzeniu gimnazjum, a teraz nie zgadza się z ich likwidacją. Inny przykład to politycy, którzy będąc w opozycji nader chętnie dołączają do białych miasteczek pielęgniarek czy marszów górników, aby po dojściu do władzy szybko zapomnieć o swoich dawnych towarzyszach niedoli. Albo ci politycy, którzy ze względu na korzyści wynikające z przynależności do jakieś grupy czy partii porzucają własnych kolegów. Kolejnym przykładem jest obrona własnych dysydentów, nawet za cenę naginania prawdy (np. obrona posła Piotrowicza). Do tego dochodzi wykorzystywanie dla bieżącej polityki symboli, autorytetów czy wydarzeń historycznych np. rocznicy stanu wojennego czy nauczania papieża, aby znaleźć usprawiedliwienie bądź potwierdzenie swojego działania? No i wisienka na tym torcie obłudy: czyli żołnierz, który aby stać się symboliczną twarzą rozgrzeszenia starego systemu mówił o stanie wojennym, że było to tylko kulturalne wydarzenie? Gdzie zatem jest prawda a gdzie zaczyna się zakłamanie?
Dzisiaj gdy hipokryzja stała się narzędziem politycznego oszustwa widzimy rozjazd pomiędzy prawdziwymi intencjami a własnymi korzyściami. Dramat hipokryty polega na tym, że ciągle oszukuje, udaje, przyjmuje maski. Odczuwa, mam przynajmniej taka nadzieję, ciągły konflikt wewnętrzny pomiędzy wartościami, zasadami wspólnoty a własnym ja. Złą rzeczą jest hipokryzja w polityce, ale dramatem jest, gdy ten stan przenosi się na osobiste życie danego polityka. Musi ciągle kłamać.
Mam nadzieję, że niektórzy z nich czytając ten tekst spojrzą w lustro i zastanowią się, kim są. Ilu jest świętoszków Moliera, którzy za oczekiwane decyzje potrafią nagiąć obowiązujące normy społeczne. Mówienie prawdy w polityce może i jest szlachetne, ale bardzo szybko obraca się przeciwko politykowi. Z drugiej strony jestem ciekawy jak byśmy zagłosowali na polityka, który powiedziałby szczerze: idę do polityki dla władzy i pieniędzy. Czy jego uczciwość by doceniono? Dlatego w czasie dzielenia się opłatkiem, pisząc o niewygodnych sprawach dla polityków, cały czas mam nadzieję, że wygra refleksja. Dlatego składając życzenia chciałbym więcej szczerości czy nawet chwili milczenia niż hipokryzji.