Rewolucja w MPK czyli... komunikacyjny bubel!
Miało być częściej, szybciej, punktualniej. Jest wolniej, z przesiadkami i drożej. Urzędnicy zafundowali nam koszmar - mówią rozgoryczeni zmianami w komunikacji łodzianie.
Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem, śniadanie jadam na kolację, więc tylko wstaję i wychodzę.
- No, ubierasz się pan.
- W płaszcz, jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
- Aaa... fakt.
- Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
- I zdanżasz pan?
- Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni, to jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny, do stadionu. A potem to mam już z górki, bo tak: 119, przesiadka w trzynastkę, przesiadka w 345 i jestem w domu. To znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma. To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie. Po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu i góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać...
Ten dialog z komedii Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” nic nie stracił na aktualności. Ba, w Łodzi po czterdziestu latach na nowo zaświecił blaskiem przenikliwego dowcipu. I doprawdy szkoda, że Józef Nalberczak, grający w tym filmie dojeżdżającego do stolicy chłoporobotnika, nie żyje - mógłby zamiast Tomasza Zimocha nagrać przystankowe komunikaty dla naszego MPK. Wystarczyło by parę nazw zmienić i numery warszawskich linii zastąpić łódzkimi.
Zadowoleni nie dzwonią?
Wywrócenie do góry nogami komunikacyjnych nawyków łodzian miejscy urzędnicy reklamowali mile dla ucha brzmiącymi hasłami: częściej, szybciej, punktualniej. Tramwaje i autobusy miały jeździć co 12 minut. Przesiadki, owszem, ale wygodne i nie wydłużające czasu podróży. No i wszystko miało funkcjonować jak w szwajcarskim zegarku. Żadna z tych obietnic nie została zrealizowana. Od poniedziałku, 3 kwietnia, gdy po niedzielnym teście mieszkańcy muszą dojechać do pracy, na uczelnie, do szkół - rozgrywa się horror dnia powszedniego, a w naszej redakcji urywają się telefony.
Oczywiście, można je zbyć stwierdzeniem, że dzwonią tylko niezadowoleni; wieczni malkontenci, którym nie podoba się się w ich mieście wszystko, od trasy W-Z po nowy wspaniały dworzec. Tyle że ci rzekomo zawsze narzekający mają tym razem powody, by swoją frustrację wylewać. Bo na większości tras punktualność osiągnięto „urealniając” rozkłady jazdy, czyli mówiąc wprost - wydłużając czas przejazdu (np. „jedenastka” do Ikei jedzie teraz o 6 minut dłużej). W tym samym celu poskracano kilkanaście linii autobusowych, by pojazdy na dłuższych trasach wiodących z dzielnicy do dzielnicy (i na ogół przez zakorkowane centrum, jak np. 57) nie łapały wielominutowych opóźnień.
Osławiony 12-minutowy takt również okazał się bajeczką, bo nie tylko że nie jeżdżą nim wszystkie tramwaje (np. „czwórka” i „szesnastka” - co 20-30 minut, „siódemka” - co 15-20 minut), ale i większość autobusów, poza porannym i popołudniowym szczytem (od mniej więcej 6.30. do 9 i od 14 do 17). Konia z rzędem temu, kto udowodni, że z przesiadką nie jedzie dłużej niż bez niej. Mógłbym przytoczyć długą listę „malkontentów” ze wszystkich praktycznie łódzkich osiedli, którzy twierdzą, że mają na trasie do pracy co najmniej 20 minut w plecy.
Magistrat na tramwaje!
Korzystających do tej pory z własnego samochodu nowa siatka połączeń miała zachęcić do pozostawienia auta pod domem.
- Musiałbym chyba być idiotą - mówi pan Łukasz z Olechowa. - O ile przedtem jeszcze łapałbym się na bilet 40-minutowy, to teraz nie ma szans. Miałbym płacić 8,80 za przejazd w obie strony? Autem jest taniej, wygodniej - i nawet mimo korków - szybciej. Migawka też mi się nie opłaca, bo część pracy wykonuję zdalnie i z usług MPK korzystam dwa, trzy razy w tygodniu.
Przesiadkę - przymusową - na komunikację zbiorową proponują natomiast mieszkańcy Łodzi urzędnikom magistratu.
- Niech się wszyscy dyrektorzy wydziałów strategii, ZDiT-ów i czego tam jeszcze, łącznie z prezydent Zdanowską, odkleją od samochodów i do końca września służbowe sprawy załatwiają tramwajami i autobusami. Dopiero potem niech to konsultują z łodzianami. Może wtedy zrozumieją, że taka komunikacyjna rewolucja, a mówiąc dosadniej: totalny bajzel, w dodatku za nasze własne pieniądze, jest nam zupełnie niepotrzebny - mówi Anna Zdrojewska z Teofilowa.
I był to głos jeden z wielu.
Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi, godząc się na przeprowadzenie fatalnie przygotowanej komunikacyjnej rewolucji (bo przecież sama z usług MPK nie korzysta), politycznie strzeliła sobie w stopę. Bo to na jej konto idą wszystkie buble akcji „Łódź łączy”. Przeprowadzenie „rewolucji” i wprowadzenie podwyżek cen biletów na 1,5 roku przed wyborami samorządowymi jest racjonalnym posunięciem, bo przez ten czas mieszkańcy mogą się już przyzwyczaić do postawionej na głowie siatki połączeń. I przy urnie wyborczej w listopadzie 2018 r. nie powinni już pamiętać, jak w kwietniu 2017 r. na przystankach klęli na czym świat stoi. Ale nawet gdyby zapomnieli, to będzie im o tym przypominać opozycja z PiS i Nowoczesnej - a nawet z Kukiz’15. W magistracie dobrze zdają sobie sprawę z popełnionych błędów i możliwych politycznych kosztów. Kuriozalne jest tylko, że zmiany tras („żeby autobusy nie jeździły pod oknami”) są dokonywane na skutek interwencji radnych rządzącej PO. I mapki rozdawane przez urzędników będzie można wyrzucić, bo będą nieaktualne...
Magistratowi polityczną czkawką będzie się też odbijać kilkakrotne odrzucanie wniosków radnych PiS o przywrócenie biletów 10-minutowych, wprowadzenie rocznej migawki za 50 zł dla seniorów (65-70 lat) i obywatelskiego projektu (pod patronatem lewicowej „Inicjatywy Polska”) dającego prawo do darmowych przejazdów MPK uczniom podstawówek . Co prawda błąd ten ma być częściowo naprawiony jesienią (mają być migawki roczne dla uczniów za 100 zł i seniorów za 250 zł oraz wprowadzona płatność za przejechane odcinki trasy), ale to znów wprowadzi zamieszanie (i będzie oznaczało psucie doskonałej, ponoć, tworzonej przez ponad rok kompletnej taryfy opłat...).