Jeśli potwierdzą się zapowiedzi lidera PiS, wójtów i burmistrzów - także na Opolszczyźnie - czeka prawdziwy huragan. W powiatach oleskim, kluczborskim czy strzeleckim wymieni się prawie wszystkich.
Nowego sposobu na życie będzie musiało szukać bardzo wielu znanych i popularnych wójtów i burmistrzów, którzy rządzą gminami przez trzy, a nawet cztery kadencje. Zgodnie z zapowiedziami PiS na czele samorządu - tak jak na przykład na czele wyższej uczelni - będzie można stać tylko przez dwie kolejne kadencje. Lider PiS Jarosław Kaczyński uzasadnia tę zmianę potrzebą rozbicia lokalnych układów. Przewietrzenia gmin zabetonowanych, gdzie wójt od pokoleń rządzi, nie tylko formalnie, ale i nieformalnie pociągając za wszystkie sznurki. Przedstawiciele rządu powoływali się w uzasadnieniu tego pomysłu nawet na przykład serialu „Ranczo” i niszczącą dla społeczności Wilkowyj działalność długoletniego wójta, który zresztą potem został senatorem.
Takie myślenie jest dla części samorządowców nie do przyjęcia.
- Próba wmówienia, że zdobyliśmy te głosy nie codzienną pracą dla gminy, ale tym, że zabieramy wyborców - bo ja wiem - na grzyby i manipulujemy ich poparciem, uwłacza nie tylko naszej godności, ale i godności mieszkańców, których weryfikacji co cztery lata się poddajemy - mówi burmistrz Prószkowa Róża Malik. - Niech wprowadzą przezroczyste urny i kamery w lokalach wyborczych, tylko niech ludzkiej godności nie depczą.
Jeszcze więcej wątpliwości i goryczy budzi u ewentualnych odchodzących zamysł - z prawnego punktu widzenia karkołomny - zgodnie z którym nowe zasady wyboru burmistrzów i wójtów miałyby obowiązywać nie od zera, ale od minus dwóch. Kto już burmistrzem lub wójtem przez dwie kadencje był, ten prawdopodobnie będzie mieć drogę do ponownego wyboru zamkniętą.
Jednym z takich samorządowców byłby Jarosław Kielar, burmistrz Kluczborka, laureat Złotej Spinki nto w kategorii samorząd.
- Prawo musi być otwarte, jasne i znane. Ani wtedy, gdy wygrałem konkurs na dyrektora liceum, ani wówczas, gdy zostałem burmistrzem, nie było mowy o ograniczeniu kadencyjności - mówi Kielar. - Ja nie jestem do końca przeciwny. Tylko wtedy ograniczmy liczbę kadencji wszystkim - od senatorów i posłów po radnych. I od nowej kadencji. Przecież nigdzie tam, gdzie władza działa praworządnie, prawo nie działa wstecz. PiS mocno podkreśla rolę i znaczenie suwerena w polityce. A mnie kto wybrał? Kolesie? Ten sam suweren - mieszkańcy Kluczborka i gminy - dał mi 73 procent poparcia w ostatnich wyborach, 76 procent w poprzednich. Więc niech suweren zdecyduje, czy ja mam rządzić dalej. Jeśli zdecyduje inaczej, odejdę. To byłoby najbardziej sprawiedliwe.
Burmistrz Kluczborka nie wyklucza niczego. Ani tego, że włodarzy gmin będzie się wybierać nie bezpośrednio, tylko z list partyjnych, ani nawet tego, że cała operacja jest obliczona jedynie na zmianę wizerunku. Najpierw się projekt z hukiem ogłosi, a potem z jeszcze większym hukiem zakwestionuje go Trybunał Konstytucyjny. - Przecież kiedyś musi być pierwsze weto trybunału i prezydenta RP - mówi.
A to nie jedyny powód, dla którego przejęcie samorządów może się nie udać. Przynajmniej w naszym regionie. Struktury PiS-u są tu słabe, ławka krótka. A uprzedzenia, zwłaszcza w gminach, gdzie rządzi mniejszość niemiecka, znaczne.
Ale nie tylko w tych gminach łatwo sobie wyobrazić, że ustępujący wójt lub burmistrz bardziej lub mniej oficjalnie, ale jednoznacznie wskaże (albo, mówiąc bardziej elegancko, namaści) następcę. Jeśli to zrobi, jego głos, skoro przedtem przez kilka kadencji mieszkańcy go wybierali, może mieć dla wyborców o wiele większe znaczenie niż poparcie partyjnej centrali - choćby to była partia rządząca - w Warszawie czy nawet w Opolu.
- Takie próby wskazywania następców na pewno będą przez wójtów i burmistrzów podejmowane - uważa Róża Malik, burmistrz Prószkowa. - Sama mam taką osobę na myśli, ale nie będę palić nazwiska, bo jeszcze z nią samą o tym nie rozmawiałam. Jeśli PiS sądzi, że zajmie miejsca na czele samorządu w naszych gminach, to się łudzi. Po pierwsze, praktycznie nie ma tu struktur. A w takich specyficznych gminach jak nasza „spadochroniarzowi”, pod jakimkolwiek szyldem, trudno będzie wygrać. Wreszcie, jak Prawo i Sprawiedliwość może liczyć na głosy w mniejszościowych gminach w sytuacji, gdy jednocześnie choćby minister Patryk Jaki mówi, że o polskiej Elektrowni Opole nie mogą decydować Niemcy? Ludzie reagują złością. Efekt wyborczy będzie prawdopodobnie odwrotny do zamierzonego. Ale można się obawiać polaryzacji poglądów, która przy okazji nastąpi w gminach, i klimatu wyborczej kampanii.
Jedno jest pewne. Jeśli zapowiadany projekt się pojawi i przejdzie, czeka nas w Polsce i w regionie prawdziwa samorządowa rewolucja. Mówią o tym na przykładzie swojego terenu sami samorządowcy. W powiatach kluczborskim i oleskim zostanie na stanowisku co najwyżej jeden włodarz gminy - jeśli zostanie wybrany (w Byczynie). W powiecie strzeleckim też będzie mógł wystartować jeden - w Jemielnicy. Nie inaczej jest w innych częściach województwa. I problem nawet nie w tym, że burmistrzowie i wójtowie, którzy ich zastąpią, będą się musieli uczyć samorządu i pełnienia swojej funkcji. Ci, którzy dziś rządzą po raz trzeci czy czwarty, też kiedyś zaczynali. Problem w tym, że nie bardzo będą mieli od kogo się uczyć (w sąsiedniej gminie też przecież będzie rządził nowy).
Ponieważ nie znamy jeszcze projektu ustawy, jesteśmy skazani na domysły. Łatwo sobie wyobrazić, że przynajmniej w większych gminach wójtowie i burmistrzowie nie będą wybierani w okręgach jednomandatowych, ale powrócą listy partyjne. Gdyby traktować obecne sondaże sejmowe jako miernik, taka ewentualna zmiana ordynacji mogłaby być dla PiS-u korzystna. Przecież w sondażach prowadzi wyraźnie, mając większe poparcie niż PO i Nowoczesna razem wzięte.
- Warto pamiętać, że poza sondażami, które są podawane do publicznej wiadomości, partie zamawiają także - za duże pieniądze - dokładniejsze badania opinii publicznej na własne potrzeby - mówi Grzegorz Balawajder, politolog z Uniwersytetu Opolskiego. - Prawdopodobnie te badania PiS-u dają mu nawet większe poparcie niż oficjalne, które nie przekracza jednak 40 procent. Czy wróży to przejęcie samorządów przez PiS? Niekoniecznie. Partia ta ma w wielu regionach „krótką ławkę” i może jej wyraźnie zabraknąć odpowiednich ludzi. A poza tym sukces sejmowy PiS wynika w dużej mierze ze słabości i rozbicia opozycji. W samorządach trzeba będzie walczyć o głosy nie tylko z PO, Nowoczesną, PSL-em itd., ale z małymi lokalnymi komitetami mocno osadzonymi w terenie.
Burmistrz Prószkowa (biegnie właśnie jej czwarta kadencja) zwraca uwagę, że ustępujący włodarze gmin będą musieli znaleźć nowy pomysł na życie. Co nie musi być łatwe, bo jak ktoś przez dwie, trzy, cztery, kadencje zajmował się zarządzaniem gminą, zwykle przestał być na bieżąco ze swoim zawodem i to obojętnie, czy był przedtem nauczycielem, lekarzem czy informatykiem.
- W Niemczech po dwóch sześcioletnich kadencjach byt burmistrza jest zabezpieczony - przypomina Róża Malik. - Dostaje świadczenie, które pozwala mu godnie żyć. Podkreślam, że nie bronię tu swoich interesów. Obejmie mnie wiek emerytalny i ja jakieś materialne zabezpieczenie mam. Ale gdyby tak nie było, musiałabym szukać pracy w wyuczonym zawodzie nauczyciela u kogoś, kogo byłam przez lata zwierzchnikiem? Wyjątkowo niezręczna sytuacja dla wszystkich stron. Ale co mają robić moi młodsi koledzy? Ustawodawca zdaje się w ogóle nie zaprzątać tym głowy.
- Mam dwie zdrowe ręce, przetrwam - zapowiada Tadeusz Kauch, od pięciu kadencji burmistrz Ujazdu, któremu udało się przyciągnąć do gminy wielu inwestorów (trzech kolejnych właśnie się instaluje). - Ale problem istnieje. Nie tylko dlatego, że trudno wrócić do wyuczonego zawodu i człowiek z obiegu wypada. Byłego burmistrza nie można zatrudnić w firmach na terenie gminy, bo przecież podejmował wobec nich decyzje podatkowe. Musi iść „na wygnanie”. Jestem zdania, że przy dwukadencyjności za jakiś czas chętnych na burmistrza czy wójta, zwłaszcza w tych gminach, które mają problemy, zwyczajnie nie będzie. Kto ma olej w głowie, nie będzie brał się za coś, czego i tak nie będzie mu dane skończyć. Przecież przez pierwsze dwa lata pierwszej kadencji człowiek zwyczajnie uczy się tego fachu. Nie można w każdym z nas widzieć oszusta i twórcy kliki. Nie można czegoś dla gminy zrobić, jak się z nikim nie będziemy kontaktować, nie będziemy tworzyć swoistej sieci połączeń. Bez niej burmistrz jest do dupy. Ale to nie jest żadna sitwa ani układ.
Nie można w każdym z nas widzieć oszusta i twórcy kliki. Nie można czegoś dla gminy zrobić, jak się z nikim nie będziemy kontaktować, nie będziemy tworzyć swoistej sieci połączeń. Bez niej burmistrz jest do dupy. Ale to nie jest żadna sitwa ani układ.
Nie da się wykluczyć, że zwłaszcza tam, gdzie ustępujący włodarz gminy wskaże następcę i ten zostanie wybrany, wójt lub burmistrz zostanie jego zastępcą. Z formalnego punktu widzenia nowy wójt zostaje wybrany. Stary już nie pełni funkcji pochodzącej z wyboru, ale znaczący wpływ na funkcjonowanie gminy zachowuje.
Zdania na temat takiego modelu są mocno podzielone. Zwolennicy podkreślają, że to sposób na zachowanie ciągłości pracy samorządu i szansa na wykorzystanie wiedzy burmistrza czy wójta. Przeciwnicy boją się rządzenia gminą z tylnego siedzenia i nazywają taki proces wprost putinizacją samorządu.
- Nie nazywajmy tego putinizacją - oponuje Jarosław Kielar. - Ludzie zwyczajnie się bronią. Mój pomysł na siebie zależy od tego, co zostanie ostatecznie w ustawie zapisane. Zależy, co takiemu Kielarowi, burmistrzowi Kluczborka od czterech kadencji, wolno będzie robić, a czego mu nie wolno. Mogę się realizować na innym stanowisku w gminie albo na innym szczeblu samorządu. A ja mam jeszcze uprawnienia szkolne. Zarówno do nauczania, jak i do zarządzania.
Grzegorz Balawajder zwraca uwagę, że ustępujący wójt nie musi być od razu zastępcą (nowa ustawa może zakazać pełnienia tej funkcji). - Jeśli nowy zarządca gminy go zechce, to go zatrudni na przykład jako doradcę do spraw inwestycji - uważa opolski politolog. - Byłego burmistrza nie można zatrudnić w firmie pracującej w jego gminie? A co stoi na przeszkodzie, żeby się dwie gminy dogadały i praca znalazła się za jednym zamachem dla dwóch burmistrzów lub wójtów, tyle że u sąsiadów? Na wszystko jest sposób. I to jest w całym tym projekcie niebezpieczne. Ustawodawca wysyła sygnał, że się nie będzie przejmował zasadami i może łamać reguły. Nawet starożytne: Prawo wstecz nie działa. A ten, kogo to prawo ma dotyczyć, i jego wyborca z góry zapowiada: My i tak to obejdziemy i damy sobie radę. To oznacza funkcjonowanie nie jak w systemie demokratycznym, ale jak w zaborze rosyjskim albo w PRL-u.
Burmistrz Strzelec Opolskich Tadeusz Goc podkreśla, że ponieważ nie stanowi prawa, podporządkuje się decyzji ustawodawcy, jakakolwiek ona będzie.
- Nikt się ze mną nie umawiał, że będę wiecznym burmistrzem i nie mam problemu z tym, że rozpoczęte sprawy, inwestycje itd. miałbym przekazać następcy. Gdyby nie było tego działania wstecz, nawet samorządowcy, których zmiana by dotknęła, nie ośmieliliby się protestować. Ale wszyscy chcieliby pracować na zasadach jasno przez prawo określonych. Jak młody człowiek „wyskoczy” ze swojego zawodu, żeby pełnić funkcję burmistrza lub wójta, powrót na stare miejsce pracy może być bardzo trudny. W tej samej sytuacji są też świetni długoletni samorządowcy - burmistrz Tadeusz Kauch w Ujeździe czy Joachim Wojtala w Gogolinie. Podkreślam, nikt nie jest do krzesła przyspawany. Podlegamy wyborczej weryfikacji. Ale ustawodawca proponuje odsunąć wszystkich jak leci. Nie podoba mi się taka rewolucyjna postawa przy stanowieniu prawa. W dojrzałych zachodnich demokracjach tak się nie postępuje. W Polsce nie dzieje się nic, co się domaga rewolucji. Może jestem krótkowidzem, ale nie widzę tych patologii w gminach, o których mówi prezes Kaczyński. A gdyby je widzieli wyborcy, to czy głosowaliby na Wojtalę czy Kaucha tyle razy? Czy w dobie internetu i Facebooka można skutecznie ukryć jakieś niecności? Nawet plotka może człowieka zniszczyć, co dopiero prawda. Wyborcy sami by ich odsunęli. Oponenci by ich zmietli.
A może to wszystko tylko „ściema”, gra pozorów? Najpierw ogłosi się z hukiem rewolucję w samorządzie, a potem Trybunał Konstytucyjny się nie zgodzi. Wszystko niby zostanie po staremu, ale autorytet trybunału zostanie uratowany. Cały świat zobaczy, że Polska działa praworządnie.
- To brzmi logicznie - przyznaje dr Grzegorz Balawajder. - Ale to chyba jednak jest coś więcej niż ustawka. PiS naprawdę nie miał dotąd w samorządach sukcesów. Rządzi zaledwie w kilku tzw. miastach prezydenckich. Zasadniczo przegrywał wyścig w sejmikach. A przecież w samorządzie jest nie tylko prawdziwa władza, ale i duże pieniądze do rozdysponowania (na poziomie województw także unijne). Częścią tej walki jest także pośpiech przy reformie szkolnictwa. Rząd zapewnia, że wszystko jest przygotowane, więc jak rodzice mają problem, do jakiej szkoły posłać dziecko od września, to winien jest samorząd.
Zdaniem Jarosława Kielara sprężyną, która uruchamia zapowiadane zmiany, nie musi być wyłącznie chęć powiększenia władzy o szczebel samorządowy. Równie ważna jest misja, by pod nowymi rządami było inaczej niż za władztwa Platformy Obywatelskiej.
- Jestem przekonany, że ten pomysł obróci się przeciwko tym, którzy go dzisiaj forsują - uważa Jarosław Kielar. - Nasze społeczeństwo jest przewrotne i przekorne. Nie jesteśmy małymi Węgrami. Jesteśmy Polską - mówi Jarosław Kielar. - O tym ci, którzy dzisiaj są przy władzy, powinni pamiętać. W Sejmie mogą teraz przegłosować praktycznie wszystko. Ale wójtów i burmistrzów się w Sejmie nie wybiera. Zrobią to mieszkańcy.
- Jest poważne podejrzenie, że to nie jest racjonalna decyzja, która ma poprawić funkcjonowanie samorządów, że cel tych zmian jest polityczny. I to powoduje niesmak - nie ukrywa Tadeusz Goc.
- Gdyby wyborcy mieli poczucie, że wymiana wójtów i burmistrzów „do spodu” naprawdę jest dobra dla Polski, to pewnie, choćby z trudem, połknęliby tę żabę. Ale ludzie głupi nie są. Wiedzą, że to jest skok partii rządzącej dziś w Polsce na szczebel samorządowy. To politykom tej partii ma być lepiej, nie Polsce i nie wyborcom. Ludzie tego nie kupią - uważa Róża Malik.
Andrzej Pulit, najpierw zastępca, a potem wójt Skarbimierza, od początku kadencji jest zdania, że PiS nepotyzm i kliki widzi nie na tym szczeblu samorządu, gdzie one występują.
- Szansa na to, żeby rządziła grupa polityczna, jest w powiecie, nie w gminie. Kto odpowiedniej grupy wokół siebie nie zgromadzi, nie będzie starostą - mówi. - Na poziomie powiatów funkcjonują struktury partii politycznych i one prowadzą kampanię. Więc żadna partia ich nie zlikwiduje.