Z największymi faworytami – Francją, Hiszpanią, Niemcami lub Włochami – możemy zagrać w finale. Sztab reprezentacji bardzo poważnie obawia się zdyscyplinowanych taktycznie Szwajcarów.
Remigiusz Półtorak, Rafał Musioł z La Baule
Tego się nikt nie mógł spodziewać. O ile Szwajcaria od początku była uważana za najbardziej prawdopodobnego rywala Polaków w drugiej rundzie (mecze w grupach A i C, w których grały obydwie ekipy nie przyniosły wielkich niespodzianek), to układ drabinki turniejowej po fazie pucharowej jest więcej niż zaskakujący. Po jednej stronie znalazły się niemal wszystkie europejskie potęgi, wymieniane zgodnie także dzisiaj w gronie faworytów do końcowego zwycięstwa: Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Włosi i Anglicy. Oznacza to, że aby pokonywać kolejne przeszkody, będą musieli eliminować się nawzajem.
I tu nieoczekiwanie pojawiła się duża szansa dla takich drużyn jak Polska – głodnych sukcesu, żądnych chwilowej sławy, a przede wszystkim sprawiających we Francji bardzo pozytywne wrażenie. Siedem punktów w trzech meczach i zero straconych bramek – to wszystko musi dawać do myślenia, bo Polacy od takich zdobyczy odzwyczaili nie tylko kibiców w kraju, ale też zagranicznych komentatorów. Mówiąc wprost, pierwsze trzy mecze spowodowały, że drużyna Nawałki wskoczyła na zupełnie inny poziom. Taki, na którym o ekipie zaczyna się mówić z szacunkiem.
Brak wielkich faworytów w „naszej” części drabinki, która ma prowadzić aż do finału, może być uznany za dobry znak, łut szczęścia, którego Adamowi Nawałce nigdy nie brakowało. Warto w tym miejscu przypomnieć, co mówił na naszych łamach tuż przed rozpoczęciem Euro Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN: „Szczęście jest nam niezbędne, bo nie jesteśmy Brazylią Europy. Ale z drugiej strony, trzeba mu też pomóc”. Wczoraj na konferencji prasowej dokładnie w taką samą retorykę wpisał się Tomasz Jodłowiec.
Może to jest właśnie ten moment, w którym los po raz kolejny uśmiechnął się do selekcjonera, stawiając na jego drodze ekipy, które bardziej niż kiedykolwiek mogą być dla nas w zasięgu ręki? Bo czyż tak bardzo musimy obawiać się Walijczyków albo Chorwatów, którzy byliby potencjalnymi rywalami, gdyby udało się przebrnąć bezboleśnie przez helwecką zaporę w 1/8 finału?
Drabinka to jednak nie wszy¬stko i pojawiające się od wtorkowego zwycięstwa z Ukrainą sugestie o łatwiejszej drodze nawet do strefy medalowej – a co, Polacy skutecznie rozbudzili nadzieje wśród kibiców – są jednak obarczone sporym ryzykiem. Wcale nie dlatego, że na tym etapie każdy przeciwnik będzie bardzo groźny. Sygnały dochodzące z obozu reprezentacji wskazują, że sztab wcale się nie cieszy na myśl o spotkaniu z Helwetami. Wręcz przeciwnie, trener Nawałka uważa ich za najtrudniejszego rywala, na jakiego mogli teraz trafić jego zawodnicy. Najbardziej zdyscyplinowanego taktycznie, a przeciwko takim ekipom gra się zwykle najtrudniej.
Dlatego po powrocie z Marsylii, nawet jeśli lot odbył się z perturbacjami i był dłuższy niż planowano (piszemy o tym obok), trenerzy nie położyli się w środku nocy spać, ale zaczęli aktywną pracę nad rozpracowywaniem rywali. Z obawami, czy tak szczelną i poukładaną ekipę da się szybko rozgryźć.
Nawałka musi też odpowiednio zareagować na inny problem - znaczną dysproporcję w dniach wolnych, które dzielą jeden mecz od drugiego. O tym, że Szwajcarzy zagrają kolejny mecz w sobotę, wiedzieli oni dwa dni wcześniej przed Polakami. Teoretycznie mogą się więc łatwiej zregenerować, co ma teraz kluczowe znaczenie. Jarosław Tkocz, trener bramkarzy, próbował to wczoraj minimalizować. – Gdybyśmy mieli tylko trzy dni odpoczynku, miałoby to znaczenie. Ale tych dni jest cztery, więc zawodnicy odpowiednio się zregenerują i będą dobrze przygotowani – zapewnił trener.
Czy to wystarczy na wypoczętych Szwajcarów, którzy dobrze radzili sobie w trzecim meczu grupowym przeciwko Francuzom?
Trener Nawałka i jego zawodnicy bez przerwy powtarzają, że myślą przede wszystkim o sobie. O tym, aby być samemu dobrze przygotowanym, a dopiero potem liczyć na błędy rywali. Dlatego w środę, po zajęciach na siłowni i lżejszym treningu dla rezerwowych, piłkarze znowu dostali wolne. Przyjechały do nich partnerki i rodziny, aby zapomnieć na chwilę o napięciu, które teraz będzie już coraz większe.
Po powrocie do bazy wszyscy jeszcze lepiej wiedzą, że nawet jak się wpadnie w turbulencje albo we mgłę, to trzeba się błyskawicznie podnieść.