Renata Przemyk: Mojego Nobla przyznaję Cohenowi! [ROZMOWA]
Leonard Cohen miał przyjechać do Lublina, obejrzeć nasz spektakl z jego piosenkami. Nie zdążył - opowiada Renata Przemyk.
Trochę wstrzeliła się Pani z tym Cohenem, można powiedzieć. Śmierć artysty zawsze zwiększa zainteresowanie jego osobą i twórczością, a Pani właśnie nagrała płytę z jego piosenkami.
Tak się złożyło, ku mojemu wielkiemu smutkowi. Byliśmy przekonani, że Leonard Cohen jest w świetnej formie. Premierę „Boogie Street” w Teatrze Starym w Lublinie (bo płyta jest pokłosiem spektaklu) mieliśmy dokładnie w jego 82. urodziny. Wiadomo, że po osiemdziesiątce różnie to bywa, ale Cohen wydawał się być w formie. Był w trakcie promocji swojej najnowszej płyty. Dochodziły nas też głosy, że szykuje jeszcze coś nowego. Gdy dotarła do nas ta smutna wiadomość, byliśmy bardzo zmartwieni, ale pewnym pocieszeniem był fakt, że zdążył jeszcze dać nam swoje „błogosławieństwo”.
Na czym ono polegało?
Daniel Wyszogrodzki, autor tłumaczenia „Księgi tęsknoty”, która jest podstawą spektaklu, był w stałym kontakcie z Cohenem. Konsultował projekt scenariusza i dobór tekstów. Leonard Cohen akceptował każdy z kolejnych etapów pracy nad spektaklem.
Słyszał też swoje piosenki w Pani wykonaniu?
Musiał zaakceptować aranżacje. Potem kontakt się urwał, więc tego, czy same piosenki do niego dotarły, nie wiem. Były natomiast rozmowy na temat jego przyjazdu do Polski, by mógł zobaczyć spektakl, ale - jak wspomniałam - to był okres promocji jego albumu w USA.
Pierwsze były przekłady czy pomysł na spektakl?
„Księga tęsknoty” ukazała się po polsku 10 lat temu. Daniel Wyszogrodzki, który jest nie tylko tłumaczem, ale także konsultantem literackim i autorem tekstów, dostrzegł w tych piosenkach, wierszach i fragmentach prozy zarys pewnej historii. Zaczął ją układać, konsultować się z Cohenem i ostatecznie ponad rok temu zadzwonił do mnie z propozycją, bym wzięła w tym udział.
Spektakl „Boogie Street” jest wystawiany od września ub. roku, a płyta trafia na rynek dopiero teraz. Mieliście wątpliwości, czy te piosenki mogą funkcjonować samodzielnie?
Skupiliśmy się na spektaklu i dopiero, kiedy zaczęli do nas przychodzić widzowie z pytaniami, gdzie można kupić płytę, zaczęliśmy nagrywać nasze występy, żeby sprawdzić, na ile ten materiał będzie się nadawał do wydania. Większość nagrań na płycie pochodzi ze spektaklu. Reszta z prób w dniach spektakli, wszystko na tak zwaną setkę. W tle jednego z utworów słychać nawet reakcję publiczności. Przy innych trzeba było ścinać końcówki, bo zazębiały się z wierszami i głosem Wojtka Leonowicza.
Piosenki, które Pani śpiewa, pochodzą praktycznie z dwóch płyt i to wcale nie tych najpopularniejszych, wydanych już w latach dwutysięcznych. A przecież najbardziej znany i lubiany jest wczesny Cohen.
Dzięki takiemu doborowi utworów powstała spójna całość. Piosenki pochodzą z jednego okresu i pasują do siebie. Nie było potrzeby szukać jeszcze czegoś innego. Zresztą samemu Cohenowi na tym zależało, by to były właśnie te piosenki.
A Pani które utwory Cohena ceni najbardziej?
Generalnie cenię jego całą twórczość, bo to szalenie mądry i wrażliwy artysta, piszący głębokie, piękne piosenki, które można przeżywać po wielekroć. Towarzyszą mi one odkąd pamiętam. Ale kiedy dostałam propozycję od Daniela Wyszogrodzkiego, przyznaję - nie od razu podjęłam decyzję. Nie bez znaczenia było właśnie to, że te piosenki nie należą do tych najczęściej promowanych, najbardziej znanych. Bo te najpopularniejsze miały już tyle wersji... Nie chciałam być tysięczną osobą, która się z tym mierzy.
Wie Pani, że nawet Krzysztof Krawczyk nagrał album z coverami Cohena pt. „Tańcz mnie po miłości kres”?
Naprawdę? (śmiech) Nawet nie wiedziałam. Tak wiele osób nagrywało Cohena, że nie znam wszystkich wykonań... Ktoś, kto wykonuje piosenkę po raz pierwszy - nadaje jej pewien rys, który jest obciążeniem dla każdego kolejnego jej wykonawcy, bo jego interpretacja jest porównywana z oryginałem. To nieuniknione, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z postacią tak charyzmatyczną. To, że nasze piosenki należały do tych mniej znanych, dało nam szansę, by „przepuścić je przez siebie”, zrobić po swojemu, w związku z czym tych porównań było znacznie mniej. Istotną rolę odegrały aranżacje Krzysztofa Herdzina...
Zaakceptowane przez Cohena.
Tak. Krzysztof jest człowiekiem szalenie pogodnym, co w tym wypadku wydawało mi się raczej wadą niż zaletą (śmiech).
Bo Cohen bywa na ogół ponury.
Wolę powiedzieć inaczej: większość piosenek Cohena nosi w sobie piętno pewnego mroku. Ale tak naprawdę, jeśli im się przyjrzeć, są różnobarwne, zawierają w sobie wiele możliwości. Krzysztof bardzo chciał je „odsmutnić”. On wniósł swoją wizję, ja dołożyłam swoją. Wiadomo było, że ja śpiewam bardzo emocjonalnie, że muszę poczuć w tym prawdę i siebie w tej prawdzie. Wniosłam też tę odrobinę mroczności. Piosenki są różnorodne: klasyczny blues, ballada, coś w rodzaju protest songu, a nawet country. Nie wszyscy wiedzą, że Cohen zaczynał w grupie country, potem dopiero muzycznie ewoluował.
Wniosła Pani też kobiecość.
Cohen mówił, że lubi, kiedy jego teksty śpiewają kobiety. Poczułam, że to dla mnie szansa zmierzenia się z jego kobiecą stroną. Dlatego nie zmieniłam tekstów, wszystkie piosenki śpiewane są w pierwszej osobie rodzaju męskiego. Postrzegam siebie jako odzwierciedlenie żeńskiego pierwiastka jego duszy, który razem z męskim, daje dopiero pełnię. I ta pełnia jest w twórczości Cohena. Są tam różne punkty widzenia: kobieca delikatność, bierność, a czasem ciemność i niemal maczyzm. We wszystkim jest zmysłowość, głębia i mądrość.
Tak się Pani nim zachwyca... Wobec tego zapytam: Cohen czy Dylan? Bo są tacy, który twierdzą, że to Kanadyjczyk bardziej zasłużył na literackiego Nobla.
Ponoć Cohen był następny w kolejce do Nobla, ale Dylan miał większy lobbying...
Ale nie u Pani?
Kiedy podjęłam się pracy nad spektaklem, przeczytałam o Cohenie wszystko, co mi wpadło w ręce. Oglądałam wszystko, co było o nim i z nim na YouTubie. Próbowałam się wgryźć w to, w jaki sposób tworzył, co nim kierowało, jakim był człowiekiem. W ten sposób stawał mi się coraz bliższy. Czyli tak - mojego Nobla daję Cohenowi!
Dylan dużo pisał o kwestiach społecznych i politycznych. Cohen natomiast był bardziej skupiony na własnym życiu duchowym. Która z tych postaw jest Pani bliższa? Pytam także w kontekście aktualnych, bardzo gorących sporów w Polsce.
Zdecydowanie ta druga. Więcej jesteśmy w stanie z siebie dać, kiedy zadbamy o spokój wewnętrzny. Czytałam kiedyś historię o Matce Teresie, że przyszła do niej grupa ludzi z prośbą, żeby poszła z nimi na manifestację antywojenną. Odmówiła. Powiedziała im, żeby przyszli, jak będą organizować marsz za pokojem. Lepiej być za dobrem niż przeciw złu. Wiadomo, że artyści, jako osoby publiczne mają większą siłę przekazu. Ja nie znoszę polityki i staram się być od niej jak najdalej. Z drugiej strony trudno nie zauważyć, kiedy się źle dzieje. Są tacy, którzy czują się zobowiązani do natychmiastowej reakcji i tacy, którzy czekają aż nie będzie innego wyjścia i trzeba będzie zabrać głos. Ja chyba należę do tych drugich. Wydawało mi się, że żyjemy teraz w wolnym kraju. Wiem, o czym mówię, zdążyłam jeszcze swoje wystać w kolejkach w PRL, załapałam się na cenzurę i ograniczenia. Powitałam tę wolność z ogromną wiarą i nadzieją. Za dużo jest podziałów, za dużo kłótni, chyba w myśl zasady „dziel i rządź”. Za dużo zwyczajnej pychy, wymądrzania się zamiast mądrości. Są też i pozytywy. Ostatnio uczestniczyłam w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, którą zresztą wspieram od początku. Udało się zebrać rekordową liczbę pieniędzy. Cudownie potrafimy się jednoczyć, choć bardziej „przeciw” niż „za”. Ludzie się zjednoczyli i dali dużo więcej, dlatego, iż poczuli, że tak trzeba, bo Owsiak został potraktowany przez niektóre media niezasłużenie źle.
Czy podziały w środowisku artystycznym jakoś Panią dotykają? Bo bywa, że polityczne spory uniemożliwiają współpracę - jak w przypadku Daniela Olbrychskiego i Anny Chodakowskiej.
Słyszałam o tym. Na szczęście przy mnie nie ma osób aż tak zacietrzewionych. Dyskutujemy czasem, ale na takim poziomie, że jesteśmy w stanie ze sobą pracować.
Piosenki Cohena to jedna sprawa, ale fani czekają też na kolejną Pani płytę z materiałem autorskim. Kiedy można się jej spodziewać?
Muszę trochę „wykradać” czas na tworzenie swoich rzeczy, bo dzieje się naprawdę sporo. Są spektakle, będziemy też koncertować z tym materiałem. Występuję nadal z Akustik Trio oraz zespołem w pełnym składzie. Pojawiło się też kilka propozycji współpracy od innych artystów. Teraz uczestniczę w projekcie Darka Malejonka, kolejnej po „Żołnierzach Wyklętych” i „Pannach Wyklętych”, serii piosenek z czasów wojny i holokaustu, opiewających ten wyższy stopień człowieczeństwa, na który w tak trudnych momentach wielu potrafiło się wznieść w obronie innych. Pomiędzy tym wszystkim tworzy się mój nowy program i mam ambitny plan, by w tym roku jeszcze go wydać.