Rempałowie: Mimo tragedii musimy żyć dalej. Tylko jak?
Zobaczył żółty kask lecący w powietrzu. Rozpoznał go od razu. Lęk ścisnął mu serce. Zaczął biec. Z daleka już widział syna leżącego na torze obok roztrzaskanego motoru. Myślał tylko o jednym, modlił się: Boże, żeby to pierwsze uderzenie było jeszcze w kasku! Dopadł do niego, na kolanach sprawdzał, czy syn oddycha. Próbował uwolnić go z ochraniacza usztywniającego kręgosłup, desperacko chciał ratować. Krzyczał coś do ratowników, ponaglał ruchem ręki, szybciej, szybciej, tutaj! Minuty wydawały się być wiecznością.
Chwilę wcześniej Krystian stał na linii startu. Coś było nie tak z manetką gazu, dał znak ojcu, aby wymienił mu maszynę. Gdyby to trwało parę sekund dłużej, dosłownie parę sekund, pewnie zostałby zdyskwalifikowany i nie wystartował.
Tor w ogrodzie za domem, na którym Krystian codziennie trenował, zarósł trawą. Biega po nim biały amstaf. Przystaje na chwilę, zastyga w bezruchu, wyciąga do góry głowę i nastawia uszu. Jakby czekał, że lada moment pan go zawoła i zaprosi do wspólnej zabawy. Ale wołania nie słychać. Lucky, czyli Szczęściarz, był ulubieńcem Krystiana. Zabierał go ze sobą, gdy szedł biegać nad stawami, na spacer do lasu, albo gdy jeździł po ogrodzie na motorze. Po tym, co się stało, przez trzy miesiące pies prawie nie wychodził z budy. On też nie wie, co ma teraz ze sobą zrobić.
Jacek, tata
Żużel był całym życiem rodziny Rempałów. Najstarszy z klanu, Jacek, wciągnął do sportu swoich trzech braci.
A później miłością do motorów zapałał jego syn Krystian. Miał 15 lat, gdy zdobył licencję. Wszyscy mówili, że to właśnie on jest najzdolniejszy z całej rodziny, to jemu wróżono największą karierę. - I Krystian mocno wierzył w to, że może być jednym z najlepszych na świecie - mówi Jacek Rempała. - To była tylko kwestia czasu. On się urodził dla żużla. Już teraz wygrywał z mistrzami, to co by było później? Robił karierę, tak dobrze się to układało, wszystko było przed nim...
Żużlowi poświęcił się całkowicie. Wiedział, że talent to nie wszystko. Koledzy chodzili na dyskoteki, a Krystian trenował. Wracał ze szkoły, rzucał plecak w kąt, zjadł coś i biegł na tor. Pracował nad kondycją. Kupił sobie kolarzówkę, jeździł po sto kilometrów. Biegał. W lesie, między drzewami zawiesił metalową rurkę. Podciągał się na niej, aby wzmocnić ręce. Opanował motocykl tak, że to, czy tor był przyczepny, czy dziurawy, nie było dla niego przeszkodą.
- Był jednym z najlepszych juniorów - opowiada. - Został powołany do kadry. Zdobywał medale. Wygrywał. To go cieszyło. Motywowało do dalszej pracy.
Jacek ma białe włosy, które dodają mu lat. Jest drobnej postury, a przez to, co go spotkało wydaje się, jakby jeszcze bardziej skurczył się w sobie. Czasem, na krótką chwilę, na jego ustach pojawia się nikły uśmiech. Ale oczy się nie śmieją, spojrzenie jest nieobecne.
- Tu, w tym warsztacie było całe nasze życie, jego i moje - mówi. - Widział, jak przygotowuję motocykle dla zawodników, od małego mi pomagał, jeździł ze mną na zawody. Teraz patrzy na mnie ze zdjęć. Mówię do niego: Krystian, daj mi siłę. Kiedy był, jeździł po ogrodzie, w domu coś się działo. A teraz jakby wszystko umarło. Tragedia. Żyć się nie chce.
Bożena, mama
Krystian nosił długie włosy, trochę mu się podkręcały na karku. Bożena uśmiecha się na to wspomnienie.
- Jak tu schodził do mnie do kuchni, mówiłam: ale mam przystojnego syna. Był wysoki, a chciał być jeszcze wyższy. Nie był chuliganem, ale też nie był lalusiem. Po prostu chłopak z klasą.
Jej oczko w głowie. Grzeczny, kochany aniołek. Jej synek. Z tatą na torze, przy motorach. Ale to mamie się zwierzał, z mamą był najbliżej. A ona niczego nie potrafiła mu odmówić. O północy Krystiana naszła ochota na naleśniki: mamo, zrobiłabyś? - przymilał się. A ona szła do kuchni i smażyła. Albo wyciągał ją na zakupy: no chodź, połazimy sobie po sklepach. Był estetą, lubił ładne rzeczy, lubił się ładnie ubrać. Jak wypatrzył modny ciuch, to mamy się doradzał: co myślisz? Kupować? Dobrze mi w tym?
Codziennie rano woziła syna do szkoły i codziennie odbierała go po lekcjach.
- Chciałam być potrzebna - tłumaczy. - Zabierałam dzieci na pizzę, na lody, żeby nie siedziały w domu. Zimą lepiliśmy bałwany, usypałam im górkę ze śniegu, żeby mogli zjeżdżać. Mąż jeździł na zawody, bo z tego żyliśmy. A ja z dziećmi cały czas byliśmy razem.
Przed wyścigiem w Rybniku nie miała złych przeczuć. Nie zdarzyło się nic, co by ją ostrzegło. Nawet powtarzała Krystianowi: zobaczysz, od tego meczu wszystko będzie ci się układało dobrze.
Martyna, siostra
Jak Krystian miał papugę, to Martyna też musiała mieć. Z żółwiem to samo: trzeba było kupić dwa. Później welonki, psy, cała zwierzęca menażeria. Byli nierozłączni, jedno podpatrywało drugie.
- Uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas - mówi Martyna. - Chodziliśmy na spacery, bawiliśmy się z psami. Krystian był wrażliwy, uczuciowy, nie taki jak inni chłopcy. Mama kupiła nam tablicę, ja byłam nauczycielką, a on uczniem. Miał może trzy latka, i woził mnie na swojej pierwszej crossóweczce. Nie sięgał jeszcze nóżkami do ziemi, a już się ślizgał. Później tylko zmieniał motory na coraz większe.
Do sportu miał smykałkę. I nawet nie musiał wkładać w to zbyt wiele pracy. W tenisie zdobył kilka medali. Jeździł na nartach, łyżwach, na BMX, deskorolce. Lubił sporty ekstremalne. I co chwilę wymyślał coś nowego. A to salta na trampolinie. Albo „hopy” na skateparku: wybijasz się z górki i lecisz w powietrzu. Budował rampy, między drzewami rozwieszał deski, a później na sznurkach podciągał do góry rower i zjeżdżał.
- Patrzyłam na Krystiana i dużo się od niego uczyłam. Miał dwa latka jak umiał pływać. To i ja się nauczyłam. Dzięki niemu miałam wspaniałe dzieciństwo.
Niedziela, 22 maja
Martyna z mamą zostały w domu. Włączyły relację na żywo w internecie. Czekały na bieg Krystiana. Na pasku w dole ekranu pojawiła się informacja: straszny wypadek, Rempała leży na torze, spadł mu kask.
Do końca wierzyli, że z tego wyjdzie. Że to tylko zwykła kontuzja, jakie przecież w żużlu się zdarzają. Operacja się powiodła, krwiaka w głowie udało się usunąć. Ale obrzęk mózgu pozostał. Lekarze mówili, że Krystian może nie przetrzymać kolejnej doby. A jednak prof. Jan Talar, wybitny neurochirurg, specjalista od wybudzania ze śpiączki, dawał nadzieję: będzie żył, ale musicie o niego walczyć.
Bożena Rempała: Prosiłam, Krystianku poruszaj palcami, mamusia chce zobaczyć, czy ją słyszysz. Liczyłam na cud. Przecież cała Polska się modliła...
Uwierzyli. Chcieli mu wierzyć.
Bożena: Mówiłam do Krystiana, synku, poruszaj palcami, mamusia chce zobaczyć, czy mnie słyszysz. I poruszał. Liczyłam na cud. Przecież cała Polska się modliła.
Zawsze trzymali się razem. Ich czwórka. Nie potrzebowali nikogo innego, byli najszczęśliwsi w swoim towarzystwie. Teraz zostali w trójkę. I każde na swój sposób próbuje poradzić sobie ze stratą.
Kto odpowie
Bożena chce znaleźć winnego, chce, aby ktoś odpowiedział za śmierć jej syna.
Mówi: Ten chłopak, który w niego wjechał od dawna jeździł niebezpiecznie. I wcale się z tym nie kryje. Chce, żeby inni zawodnicy się go bali. Niedługo przed wypadkiem miał kontuzję ręki, o której nic nie powiedział. Nie był w pełni sprawny, nie miał siły, by utrzymać motocykl. Powinno się go odsunąć od sportu.
W pokoju Krystiana nic się nie zmieniło. Na komodzie stoją puchary i medale. Na półce, w równym rządku czapeczki z daszkiem, jakie zawodnicy noszą na torze. Na wieszaku wiszą kurtki do snowboardu i kombinezony żużlowe.
- Wszystkie ubrania mu poprałam i ładnie poskładałam, tutaj są ułożone. Krystian zawsze miał porządek - pokazuje. - Był czyściutki, dbał o ubrania, o buty, w ogóle nie były zniszczone, proszę, jak nowe. O, a tutaj zeszyt, wklejałam mu wycinki z gazet, jak o nim pisano, tabele z punktami.
W całym domu wiszą zdjęcia: Krystian malutki, z siostrą nad morzem. Na śniegu pozuje przy ogromnym bałwanie, którego ulepiła mama. Albo jako strażak w szkolnym przedstawieniu. Ale najwięcej zdjeć ma w kombinezonie, na motorze. Malutki szkrab w wielkich butach za kolano. I trochę starszy już, na torze żużlowym. Poważny, zamyślony.
- Raz mu powiedziałam: może byś nie jeździł? A weź, przestań mama - obruszył się. - Pewnie będę miał niejedną kontuzję, to niebezpieczny sport, musisz się przygotować. Żużel dawał mu szczęście, kochał go, chłonął całym sobą. Nie mogliśmy mu zabronić. I tak by nie posłuchał.
Ballada
- Czy takiemu diamentowi można było zabronić jeździć? - pyta Martyna. - To by było zmarnowanie jego talentu. A niewykorzystanie talentu, który się dostaje od Boga jest grzechem. Krystian odkrył w sobie pasję, chciał coś pozostawić po sobie, uszczęśliwiać swoją jazdą kibiców. Żył dla sukcesów.
Byli ambitnym rodzeństwem, wierzyli w marzenia, w to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. On trenował. Ona zaczęła śpiewać. Chciała pokazać chłopakom, że jest uparta. Nie będzie co prawda jeździć po torze jak oni, ale w swojej dziedzinie też coś osiągnie.
Nagrała dla brata balladę. „Nie tak miało być”. - Gdy odchodził, obiecałam mu w rozpaczy, że nie pozwolę, aby o nim zapomniano. Dotrzymuję obietnicy, robię to dla niego. Tą balladą zapewniłam mu wieczność. Pamięć o nim zawsze będzie żyła. Choć wielu wolałoby, aby o wypadku zapomnieć, nie wracać już do niego...
Ojciec wraca na tor
Jacek postanowił wrócić do wyścigów. Żużel to w końcu całe jego życie, jeździł przez blisko 30 lat. Miałby teraz przyznać, że sport, któremu tyle poświecił, który zabrał mu syna, wcale nie jest ważny? Posypały się na niego gromy. Związek utrudnia mu powrót. A nuż będzie się mścił za Krystiana i specjalnie stwarzał zagrożenie na torze? Podobno mówią o nim: żywa torpeda.
To wszystko bzdury.
- Miałem takie marzenie, żeby wystartować z Krystianem w jednym biegu - mówi Rempała. - Obiecałem sobie, że po tym zakończę karierę sportową i poświęcę się synowi. Pojechaliśmy razem, Krystian zdobył najwięcej punktów. Tyle lat on pomagał mnie, teraz ja chciałem pomagać jemu. I tak było. Ale po tym, co się stało nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu. Chciałem wyjść do ludzi, jakoś się pozbierać, wrócić na tor. Myślałem, że będę miał wsparcie środowiska.
***
Na podwórku, przed warsztatem stoi biały minibus. Środek jest przerobiony tak, że można w nim nocować. Krystian z tatą spędzili pół życia w drodze na zawody.
Jacek: Pamiętam cały wypadek, pierwsze minuty, pierwsze sekundy jak leżał na torze, ja byłem przy nim od początku. Jest ciężko, no masakra... Nie wiem, jak mam dalej funkcjonować. Ale świat się nie zatrzymał, musimy żyć dalej. To by było niesprawiedliwe, żeby zostawić Martynę... Tak sobie tylko myślę: czy to Bóg mnie pokarał? Ale dlaczego? Za co?