Recepta na szczęście? Trzeba żyć w prawdzie ze sobą!
Jeżeli mamy przekonanie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, a co za tym idzie – nie zasługujemy na miłość – to wykształcają się w nas niewłaściwe schematy działania, czyli mechanizmy obronne. Np. złość lub lęk przykrywamy wstydem lub agresją. W konsekwencji czego dążymy np. do bycia perfekcyjnym, niestety ceną perfekcjonizmu może być ukryta depresja. I potem się okazuje, że jesteśmy w takiej wewnętrznej pułapce, w skorupie twardej jak strusie jajo, którą trzeba rozłupać i na nowo zobaczyć to, co jest w środku. Czyli przypomnieć sobie siebie, poznać prawdziwego/ prawdziwą siebie - mówi Ewa Wierzbicka Nosal, wykładowca akademicki, matematyk, metodoilościowiec, dyplomowany mediator sądowy, coach transformacji, autorka licznych publikacji.
Pomagasz ludziom lepiej żyć. Doradzasz, jak zmienić sposób myślenia o sobie, jak inaczej siebie samego postrzegać, jak się polubić, zaakceptować. A gdybyś spotkała siebie sprzed – powiedzmy – 20 lat, to co byś sobie poradziła?
Na pewno bym powiedziała: dziewczyno, bądź w prawdzie ze sobą. Zadbaj o to, żeby się poznać, żeby poczuć co w życiu jest ważne, jakie masz wartości… Żeby poczuć – jak ja to mówię: co cię łaskocze, bawi a co cię denerwuje.
Marta Gąska, makijażystka gwiazd: Każdego dnia jestem absolutnie najszczęśliwszą wersją siebie
Co to znaczy: Być w prawdzie ze sobą?
Być w zgodzie ze sobą, żyć w zgodzie ze swoimi potrzebami, swoimi emocjami. Postępować, podejmować decyzje nie tak, jak od nas oczekują na przykład najbliżsi albo w ogóle społeczeństwo, ale tak, by było to w zgodzie ze mną, z moimi wartościami życiowymi, z moimi potrzebami i z moimi emocjami. Umysł dziecka, aż do siódmego roku życia nie ma funkcji wewnętrznego krytyka. Dziecko przyjmuje za prawdę, to co wskażą mu dorośli, czyli autorytety takie jak rodzice, babcia, dziadek, najbliższe otoczenie, ksiądz, media. Żyjemy wówczas z „wdrukowanymi” przekonaniami o sobie, o życiu, o ludziach i świecie, potem nagle, w wieku 40-50 lat czujemy, że coś jest nie tak, jeszcze nie wiemy co, ale wiemy że tak jak jest nie jest dobrze, że rzeczywistość w której funkcjonujemy nam szkoci i zamiast wzrastać tkwimy w tzw. „trybie przetrwania”. Szukamy wówczas rozwiązań i np.: na sesji coachingowej okazuje się, że całe życie przeżyliśmy w nie swojej skórze, że ktoś za nas zdecydował, napisał scenariusz życia. Niektórzy wręcz mówią: dusza w środku krzyczała. Jeśli nasze wnętrze – serce, nie jest spójne w umysłem, wówczas niestety żyjemy tak jakby pod czyjeś dyktando. I jest nam trudno. Idziemy pod górę. Żyjemy w przeszłości, jesteśmy uwikłani w emocje z dzieciństwa, nie umiemy wyrażać siebie, swoich potrzeb i emocji, bo w dzieciństwie nie było tego w naszym domu, niemal w ogóle nie uczono nas wyrażania siebie. Wręcz przeciwnie- mówiono nam, że złość nie jest ok, nie jest dobrą emocją, nie można okazywać złości, to niegrzeczne. A przecież nie ma złych emocji- wszystkie są ważne- są jedynie przyjemne i nieprzyjemne, ale wszystkich potrzebujemy, ponieważ kryją się za nimi informacje o nas samych, o naszych potrzebach. Jeśli w dzieciństwie nasze emocje nie były uwierzytelniane, to później przez całe życie staramy się zaspokoić te braki, zasłużyć np. na akceptację, na docenienie. Tracimy wówczas energię na to, by udowodnić, że jesteśmy wystarczająco dobrzy.
Aneta Kolendo-Borowska jest wizażystką polskich gwiazd. Podróżuje i zbiera kolorowe chusty
Dlaczego musimy to udowadniać?
Jeżeli mamy przekonanie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, a co za tym idzie – nie zasługujemy na miłość – to wykształcają się w nas niewłaściwe schematy działania, czyli mechanizmy obronne. Np. złość lub lęk przykrywamy wstydem lub agresją. W konsekwencji czego dążymy np. do bycia perfekcyjnym, niestety ceną perfekcjonizmu może być ukryta depresja. I potem się okazuje, że jesteśmy w takiej wewnętrznej pułapce, w skorupie twardej jak strusie jajo, którą trzeba rozłupać i na nowo zobaczyć to, co jest w środku. Czyli przypomnieć sobie siebie, poznać prawdziwego/ prawdziwą siebie.
No właśnie! By żyć w zgodzie ze sobą – trzeba poznać siebie. Jak to zrobić?
Należy być uważnym na siebie. Przede wszystkim umieć rozpoznawać swoje emocje. Nie jest to łatwe, nie uczą nas tego w szkole. W wielu domach nie było wyrażanych żadnych emocji, nie mówiono o tym. I wcale tu nie chcę krytykować naszych rodziców – bo przecież oni mieli też swoich rodziców, którzy funkcjonowali w nieświadomości swoich emocji. Ale ważne jest dziś to, że możemy nauczyć się języka emocji i autentycznego wyrażania siebie.
To trudne.
No właśnie. Bo jeśli w pewnym momencie na przykład czuję się niekomfortowo i nie wiem, dlaczego, to nie jest dobrze. Powinnam wiedzieć, jakie emocje mną targają. Za każdą nieprzyjemną emocją jest niespełniona potrzeba. To ważne, by odkryć, jaka to potrzeba nie została zaspokojona. To może być na przykład brak zrozumienia, brak docenienia, a może niewysłuchanie po prostu, które sprawiło, że poczułam się zlekceważona. To mogą być pozorne emocje, bo poczułam się zlekceważona, choć wcale mnie nikt nie lekceważy. Poczułam się zlekceważona, bo włączyła się przeszłość w mojej głowie, przypomniała mi się jakaś sytuacja, jakieś zdarzenie sprzed wielu lat, z dzieciństwa i włączył się mechanizm obronny, zachowanie często nieadekwatne do sytuacji.
Aneta Kolendo-Borowska napisała Malujemy świat
W dorosłym życiu przeżywamy emocje z dzieciństwa?!
Moim zdaniem trzeba te emocje uwolnić, czyli zauważyć je, a potem nazwać. Nazwanie ich już sprawi, że będzie nam lżej. Da nam prawo do zauważenia siebie, do zaakceptowania tego, jacy jesteśmy.
Ale ty na spotkaniach podkreślasz, że to nazwanie emocji jest dla współczesnego człowieka bardzo trudne. Nie wiemy, co czujemy.
To prawda, często mylimy emocje. Problemem jest, by je nazwać, by uświadomić sobie, co czujemy. Nie nauczyliśmy się tego w dzieciństwie, więc musimy uczyć się teraz. A uczenie się emocji w dorosłym życiu można spokojnie porównać do nauki chińskiego. Ale dobra wiadomość jest taka, że to jest do zrobienia: nawet dorosły może nauczyć się nazywania emocji.
Joanna Przetakiewicz: Pieniądze dają nie tylko szczęście, ale i wolność (ZDJĘCIA)
Tobie pomogli rodzice?
Ja też emocji uczyłam się stosunkowo niedawno. Uczyłam się tego bardzo świadomie. Zrobiłam sobie listę emocji i uczuć. Powiesiłam na lodówce. I zaczęłam się sobie przyglądać. I gdy w jakimś momencie poczułam jakąś emocję, to po prostu sprawdzałam na liście, co to dokładnie jest. Trzeba pamiętać, że uczenie się emocji to proces. To nie jest tak, że postanowię sobie: od dziś będę nazywać swoje emocje. To nazywanie jest na początku bardzo trudne. Bo nie wystarczy powiedzieć sobie: czuję się dobrze albo czuję się źle. Warto pomyśleć, co to oznacza głębiej. Co to znaczy, że czuję się źle? Może znaczyć, że czuję się niedoceniona, niezrozumiana, oszukana, niesprawiedliwie potraktowana. Warto też poobserwować siebie, wiedzieć, w jakich sytuacjach włącza się nam dana emocja. Trzeba pamiętać, że często nawet myśl może wywołać bardzo silne emocje. I mimo że rzeczywiście nic się nie wydarzyło, a my poprzez to, że sobie pomyślimy o jakimś wydarzeniu, kręcimy tak zwany czarny scenariusz. Jesteśmy w tak silnych emocjach, że wyłącza nam się tryb stresu, czyli tryb przetrwania. I wtedy tak naprawdę nie żyjemy, tylko tkwimy. Tkwimy w tym trybie przetrwania. Bo nasz umysł nie odróżnia prawdy od wyobraźni.
Naprawdę?
Bardzo łatwo to udowodnić. Wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie pomarańczę: rolujemy ją w rękach, później wyciskamy sok. Nasz organizm od razu reaguje na to wyobrażenie: przełykamy ślinę, bo wyobrażenie sobie soczystej pomarańczy pobudza w nas łaknienie. Podobnie jest po, kiedy śnił nam się sen - bardzo nieprzyjemny. Czasem tych nieprzyjemnych emocji ze snu nie możemy pozbyć się przez cały dzień. Na przykład mamie przyśni się, że zgubiła dziecko. To się przecież tak naprawdę nie wydarzyło, ale jej umysł i ciało przeżywają to później przez dobrych kilka czy kilkanaście godzin. Jej ciało reaguje tak, jakby sen wydarzył się naprawdę. Ten mechanizm możemy wykorzystać również w drugą stronę.
Jak? Mamy powiedzieć sobie: będę szczęśliwa?
Dokładnie tak. To jest kwestia higieny umysłu. My niby dbamy o siebie, ale tak naprawdę tylko pod kątem rozwoju fizycznego, dbania o sylwetkę. Wszyscy chcemy pięknie, zdrowo wyglądać, ale nic nie mówimy o higienie umysłu. Ciągle jeszcze pójście do psychologa, do eksperta, do coacha, poszukanie wsparcia nie traktujemy jak dobrodziejstwa, z którego warto skorzystać.
A kiedy warto?
Kiedy na przykład nie rozumiem swoich emocji i nie wiem, dlaczego w takich sytuacjach reaguję w jakiś specyficzny sposób. Gdy mam jakąś blokadę, którą trzeba zdjąć. Ciągle jeszcze wolimy się zamartwiać, a nie odkrywać to, jak być szczęśliwym.
I naprawdę wystarczy postanowić, że będę szczęśliwa?
Ja na sesjach z klientami często rozmawiam o tym, żeby nie myśleć tylko o czarnym scenariuszu, o tym, że zdarzy się coś nieprzyjemnego. Zachęcam, by myśleć o tym, jak byśmy chcieli, by zakończyła się dana sytuacja, by potoczyło się życie.
Bo chcemy być szczęśliwi? Czy tak naprawdę przyzwyczailiśmy się do tego, że nie jesteśmy. I dobrze nam z tym?
Chcemy czuć spełnienie i sprawczość. I naprawdę – tu wszystko zależy od nas. Budowanie szczęścia to w dużej mierze kwestia ekspresji naszych myśli, tego, co te myśli generują. Wszystko zaczyna się od naszego umysłu, od naszej myśli, bo to ona ma wpływ na ekspresję naszych genów. Oczywiście - nie mam wpływu na ludzi, ale za to mam wpływ na to, jak ja ich odbieram, jeżeli się przydarzają nawet jakieś nieprzyjemne sytuacje. Mogę się załamać, pomyśleć: znowu mnie to spotyka, to pewnie jakaś kara. A mogę nawet z nieprzyjemnego wydarzenia wyciągnąć jakąś lekcję, pomyśleć: ok, wszechświecie, różne rzeczy się zdarzają, ale ja się zastanowię, dlaczego to stanęło akurat na mojej drodze, dlaczego akurat ja doświadczyłam takiej sytuacji. Nawet trudne emocje mogą być dobre, jeśli je odpowiednio przeżyjemy. Zmieńmy ekspresję naszych myśli, przestańmy uważać, że ludzie są źli, świat jest zły. Wtedy na pewno zaczną pojawiać się w życiu dobre wydarzenia. I to wcale nie będzie przypadek. Naprawdę możemy sami kreować swoją rzeczywistość, przyszłość odpowiednim uwalnianiem własnych emocji.
Na spotkaniu z Forum Kobiecości, gdzie zaprosiliśmy finalistki naszej akcji Kobieca Twarz Regionu, mówiłaś, że wiele emocji, które mamy, pochodzi od naszych dawnych pokoleń: od mamy, babci, prababci… To naprawdę możliwe?
To pamięć komórkowa. Wcale nie rodzimy się czystą białą kartą. Emocje, których doświadcza mama nawet na 9 miesięcy przed poczęciem dziecka, są dziedziczone przez komórki dziecka. Taki typowy przykład dziedziczenia emocji jest chociażby chwila, gdy otwieramy pismo urzędowe. Widzimy czerwone pieczątki i choć wiemy, że nic złego się nie stało, że mamy poopłacane rachunki, to czujemy bezzasadny lęk. Lęk naszych babć, prababć, uczucie nie komfortu. I to jest właśnie dziedziczony tak zwany lęk rodowy, lęk naszych przodków, którzy przecież kiedyś w tych urzędach byli przesłuchiwani.
Można się od tej pamięci uwolnić?
Ważne jest, by po prostu zauważać ten mechanizm. Być świadomym, że istnieje. W pozbyciu się tej pamięci na pewno pomogą spotkania z psychologiem czy coachem.
Znasz receptę na szczęście?
No właśnie to życie w prawdzie ze sobą. Ostatnio bardzo modne są rady w stylu „pokochaj siebie”. Ja zawsze wtedy proszę: To powiedz, mądralo, jak to zrobić. Uważam, że nie ma możliwości pokochania i rozumienia siebie bez poznania siebie. Najpierw więc trzeba zatrzymać się i trochę siebie posłuchać, wsłuchiwać się w swoje emocje, swoje pragnienia, swoje deficyty… No i je nazwać. Przypomniał mi się teraz eksperyment przeprowadzony w 1981 roku przez psycholog dr Ellen Langer. Kilku mężczyzn w wieku 70 lat zostało zaproszonych do cofnięcia się w czasie, do przeszłości. Oczywiście fizycznie nie było to możliwe, cofnięcie było mentalne. Pani doktor zaprosiła ich do klasztoru, gdzie wszystko zostało urządzone tak, by mieli wrażenie, że są 30 lat wcześniej, czyli w wieku około 40 lat. Wszystko tam było zaadaptowane, zaaranżowane na lata 50.: stroje, obsługa, tematy rozmów, czasopisma, wystrój pomieszczeń, muzyka, którą słyszeli, potrawy. Oni sami też byli wystylizowany na lata 50. Ich zadaniem było tylko wczuć się w klimat, poddać się temu i poczuć się tak mentalnie emocjonalnie, jakby byli w tych latach 50., jakby znów mieli po 40 lat. Przed rozpoczęciem eksperymentu mężczyźni ci mieli przeprowadzone szczegółowe badania parametrów życiowych. Po 5 dniach przeprowadzono im dokładnie te same badania krwi i hormonów, testy mięśniowe, testy pamięci, zdolności poznawczych. Wynik był niesamowity. Okazało się, że ich parametry życiowe poprawiły się o 12 lat, czyli średnio 12 lat odmłodnieli. I o czym to świadczy? Przecież oni nie przenieśli się w czasie, przenieśli tam tylko na chwilę umysł, mentalność! Dlatego receptą na szczęście jest właśnie stworzenie sobie samemu takiego szczęśliwego miejsca.
Myślisz, że to się sprawdza?
Ja wiem, że się sprawdza. Rano budzę się i się uśmiecham, bo wokół mnie są przedmioty, które lubię, zdjęcia moich najbliższych. W ciągu dnia, gdy potrzebuję, zatrzymuję się na chwilę. Wystarczy nawet pięć minut – właśnie na higienę umysłu – by przenieść się w ukochane miejsce. I do tego wystarczy mi moje biuro, ulubiony fotel i zamknięcie oczu. Piękny klasztor urządzony jak w latach naszej młodości tak naprawdę do szczęście wcale nie jest nam potrzebny. Wykreować rzeczywistość możemy sobie wszędzie. Jest to ważne by utrzymywać umysł w tzw. falach alfa, wówczas spełniają się nasze intencje.