Ratownicy medyczni: "Gdy większość zachoruje, odczujemy braki". Pogotowie w Poznaniu szuka pracowników
Pracownicy pogotowia ratunkowego nie ukrywają, że praca podczas epidemii nie jest łatwa. Co więcej, obawiają się, że niedługo może brakować im rąk do pracy. Zadania nie ułatwiają im też niektórzy pacjenci.
Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu opublikowała ogłoszenie z ofertą pracy dla lekarza i ratownika medycznego.
– Jest ono przez nas publikowane cykliczne, bo tak naprawdę cały czas poszukujemy tych pracowników – mówi Robert Judek, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
Czytaj też: Pogotowie ratunkowe w Poznaniu poszukuje pracowników. Potrzebny lekarz i ratownik
Ratowników teraz potrzeba bardziej, niż dotychczas.
– Grupa, która jest, wystarcza na zabezpieczenie ciągłości dyżurów. Ale jeśli nadejdzie sytuacja, że wiele osób będzie musiało przejść na kwarantannę lub zachoruje, to wtedy braki będą odczuwalne
– tłumaczy Judek.
I dodaje: – Obecnie na kwarantannie jest kilkunastu ratowników. Zakażony jest jeden.
Ratownicy medyczni, podobnie jak inni pracownicy służby zdrowia, od początku walki z koronawirusem są na pierwszej linii frontu. To oni jeżdżą do osób z podejrzeniem zakażenia i to oni przewożą ich do szpitala.
– Każdorazowo, jeżeli w wywiadzie pojawia się hasło „Covid dodatni”, ratownicy zakładają kombinezony ochronne, przyłbice i maski. Tak przygotowany zespół wyjeżdża do pacjenta – tłumaczy Robert Judek.
– Po takim wyjeździe zespół musi wykonać dezynfekcję karetki i przygotować ją do następnych zadań. A to czasami trwa nawet dwie godziny, tym samym wyłącza zespół i pojazd
- dodaje.
Rzecznik poznańskich ratowników przyznaje, że każdy z nich obawia się zakażenia.
Zobacz również: Cała Polska biła brawa dla medyków. Zobacz, jak poznaniacy dziękowali pracownikom służby zdrowia [ZDJĘCIA]
– Boimy się o swoje życie i zdrowie, a przede wszystkim też o zdrowie swoich najbliższych. Ale taką wykonujemy pracę i jest to wpisane w nasz zawód. To nie jest też pierwsza choroba zakaźna, z którą mamy do czynienia, i to nie jest też tak, że do tej pory nic nam nie zagrażało. Przecież mamy mnóstwo chorób zakaźnych, które są nawet dużo gorsze w przebiegu
– podkreśla Judek.
Z relacji ratowników wynika, że na początku wielu pacjentów nie przyznawało się do kontaktów z zakażonymi.
– Myślę, że wstydzili się, że przyjeżdżają do nich ratownicy ubrani w kombinezony. To się zmieniło. Wiemy już, że niektóre osoby mogą chorować bezobjawowo, dlatego teraz do każdego pacjenta wyjeżdżamy w masce i przyłbicy lub goglach – podkreśla Judek.
Rzecznik zwraca uwagę, że ostatnio pojawia się wiele osób, które nie są zakażone, ale za wszelką cenę chcą mieć wykonany test na koronawirusa i dlatego... symulują.
– Jeżeli ktoś nie ma żadnych objawów, a za wszelką cenę stara się je markować, to musi pamiętać, że jest to trudne. Niewydolność oddechową czy temperaturę trudno wykazać, nie mając jej. Dlatego najlepiej nie stosować metod z lat szkolnych z wkładaniem termometru do ciepłej herbaty, bo nie da się nas oszukać
– mówi Robert Judek.
I dodaje: – Ci, którzy tylko z ciekawości chcą mieć wykonany test, muszą być świadomi, że odbierają komuś naprawdę potrzebującemu szansę szybszego przyjęcia.
Sprawdź także: Personel medyczny zakażony koronawirusem. Jak radzą sobie z tym problemem szpitale w Wielkopolsce?
Ratownicy, podobnie jak pozostali pracownicy służby zdrowia, przyznają, że największą trudnością jest brak środków ochronnych.
– O ile przyłbice są drukowane na drukarkach 3D, gogle, dzięki pomocy firm prywatnych, też są dostępne, o tyle maski i kombinezony są bardzo trudne do pozyskania – tłumaczy rzecznik ratowników.
– Ministerstwo Zdrowia wciąż zapewnia, że ten sprzęt cały czas spływa do Polski. Fajnie, że spływa, ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, że my go potrzebujemy już „na wczoraj”
- dodaje.