Ratowała sąsiada i sama została kaleką. Pani Jolanta nie ma ręki. Straciła ją pomagając rażonemu prądem mężczyźnie
49-letnia Jolanta Piszczatowska chce znów samodzielnie zawiązać buty, zapiąć zamek czy pokroić marchewkę. Potrzebna jej do tego proteza i rehabilitacja warte 260 tys. zł. Bez pomocy kobieta nie wróci do sprawności. A rękę straciła wiosną w skutek porażenia prądem.
25 maja tego roku w Grabówcu w powiecie brodnickim był wyjątkowo pięknym dniem. Po godz. 14 Jolanta Piszczatowska poszła do sąsiada, by podzielić się z nim sadzonkami kapusty. Wtedy zobaczyła, że mężczyzna leży przy ciągniku, a opryskiwacz, którego używał na polu, dotyka do linii wysokiego napięcia. Zareagowała natychmiast wołając na pomoc męża i jego kolegę. Wspólnie zaczęli reanimację, wezwali służby ratunkowe. Wówczas zdarzyło się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca: do uszkodzonej sieci wrócił prąd. Ten powtórnie poraził reanimowanego mężczyznę i ratującą go kobietę.
- Byłam cała w ogniu - ubrania, skóra, włosy - wszystko płonęło. Leżałam przez miesiąc w śpiączce. Gdy się obudziłam, paliło mnie całe ciało. Miałam oparzenia czwartego stopnia. Nie miałam ręki, którą lekarze musieli amputować przy samym ramieniu. Sąsiad nie miał tyle szczęścia, umarł - wspomina pani Jolanta.
Rodzina Piszczatowskich z Grabówca niedaleko Brodnicy jest wdzięczna losowi za życie pani Jolanty. Tak niewiele brakowało, by umarła na polu porażona prądem z linii wysokiego napięcia. Tak właśnie stało się z sąsiadem, którego ratowała. Tamtego majowego dnia życie kobiety zmieniło się jednak nie do poznania. Dziś jest kaleką niemal bez przerwy cierpiącą fizyczny i psychiczny ból.
- Jak dzisiaj żyję? Ciężko jest bez ręki, bez połowy włosów, z bólem ciała, który nie pozwala zasnąć - opisuje swój stan nasza bohaterka. - Najbardziej szkoda mi, że nie mogę jeździć na rowerze - kiedyś to było moje ulubione zajęcie. Nie chcę pogodzić się z tym, że w wieku zaledwie 49 lat wszystko stracę przez tragiczny wypadek.
Zdarzenia z 25 maja tego roku wciąż są żywe w pamięci wszystkich domowników. Mąż pani Jolanty, Marek, doskonale pamięta, jak próbował ratować żonę, jak błagał Boga, by jej nie stracić.
- Zobaczyłem piekielny ogień i płonące ciało mojej żony. Widziałem, że płoną jej ubrania, skóra, włosy. Gasiłem ją piachem i własnymi dłońmi. Zabrali ją śmigłowcem pogotowia lotniczego, a je nie wiedziałem, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę - wspomina mężczyzna.
Tamtego dnia życie stracił sąsiad państwa Piszczatowskich, który maszyną rolniczą zahaczył o druty wysokiego napięcia. Porażony prądem został też kolega pana Marka.
Dziś już wiadomo, że życie niepełnosprawnej pani Jolanty może choć po trosze wrócić na dawne tory za sprawą specjalistycznej protezy ręki. Tę wraz z rehabilitacją wyceniono na nieosiągalną dla rodziny kwotę 260 tys. zł. Trwa zbiórka pieniędzy na pomoc kobiecie.
- Pani Jolanta to wyjątkowa osoba, która się nad sobą nie użala, choć przecież bardzo cierpi - mówi Magdalena Całek z wrocławskiej Fundacji Votum, pod opieką której jest mieszkanka Grabówca. - To bohaterka, która zasługuje na naszą pomoc. Myślę sobie, że byłoby cudownie, gdyby pani Jola mogła dostać protezę na święta. To prezent, który odmieniłby jej życie.
Zbiórka na rzecz Jolanty Piszczatowskiej prowadzona jest też na stronie internetowej Fundacji Siepomaga do 19 grudnia. Wczoraj na jej koncie było prawie 35 tys. zł. A potrzeba aż 260 tys. zł.
Justyna Wojciechowska-Narloch