Rafał Kosno jest nam potrzebny
Najsłynniejszy białostocki ekolog uchodzi raczej za dziwaka, natręta i hamulcowego wszelkich inwestycji. Czy jest naprawdę aż tak pokręcony i szkodliwy?
Myślę, że nie bardziej od wielu poważnych polityków lub szacownych działaczy. Rafał Kosno cierpi przede wszystkim na syndrom malamuta żyjącego w bloku. Jest niewybiegany. Albo nawet inaczej. Cierpi na syndrom Borysa Szyca zamkniętego w klasztorze kontemplacyjnym. Przecież wiemy, że brat Borys po dwóch dniach rzuciłby się na kropielnicę, kadzielnicę lub cokolwiek innego, rodzaju żeńskiego. Rafał Kosno z zaciekłością niewybieganego malamuta rzuca się na wszystko, co można naprawić, ulepszyć, a przede wszystkim uchronić przed uschnięciem, zwiędnięciem czy wyginięciem. I ta nieposkromiona żarliwość najbardziej nas nie do niego zraża.
Pamiętam, jak go poznałem. Przyszedł na mój występ kabaretowy i ani razu nie spojrzał na scenę. Co robił przez cały czas? W ciągu dwugodzinnego występu pozwał 200 firm wykorzystujących bezprawnie wizerunki przyrody nieożywionej. Mówiąc prostymi słowami, przejrzał stos gazet i podawał do sądu wszystkich, którzy reklamując kefir, oponę czy dachówkę uwidocznili przy okazji liść, chmurę lub tęczę, nie pytając Matki Natury o zgodę. Myślę, że pierwotna intencja tej akcji nie musiała być zła, po prostu pan Rafał nie powiedział sobie w odpowiednim momencie „stop!”. I to jest jego największy problem. Bo z zarzutem chciwości nie potrafię się zgodzić. Wiem, że istnieją zieloni szantażyści, którzy żyją z tego, że blokują inwestycje do momentu, aż dostaną łapówkę. Słyszałem nawet o takich, którzy po otrzymaniu pierwszej łapówki, zakładają kolejny komitet blokujący tę samą inwestycję i walczą o następne łapówki. Ale gdyby na tym polegała działalność Rafała Kosny, to przy tej masie wrogów, jakich zdążył sobie napytać, dawno już by wpadł.
Ośmielam się zatem postawić diagnozę, że Rafał Kosno jest raczej niewyżyty niż chciwy, wredny czy głupi. A każdy hodowca niewyżytego psa, a nawet żona niewyżytego męża wie, że polityka skracania smyczy, polityka przemawiania do rozsądku czy tym bardziej polityka nieustannych krytyk tylko napędza problem. Proponuję więc, by skończyć zżymać się na pana Rafała i dać mu w końcu godne jego aspiracji zadanie. To apel głównie do włodarzy i urzędników. Zajmijcie czymś niespożyte siły słynnego Zielonego, zanim on apelacjami i odwołaniami zajeździ was na śmierć. Ostrzegam, Rafał Kosno w odróżnieniu od Agnieszki Chylińskiej, nie powie sobie „dość”.
Niech pan Rafał opracuje nam sieć linii trolejbusowych, poduszkowców, pierwsze nadziemne metro, przyjazną lasowi obwodnicę, uprzejmy myszołowom kosmodrom. Tych inwestycji i tak nigdy nie będziemy realizowali, ale skutecznie i bezpiecznie spożytkujemy czas i energię pana Rafała. A gdyby w przyszłości stacja kosmiczna okazała się jednak niezbędna do rozwoju miasta, będziemy mieli niekwestionowalny ekologicznie projekt, któremu przytakną wszyscy od dziewięćsiłowów bezłodygowych po Izbę Przemysłowo-Handlową.
Jeśli tego nie zrobimy, pan Kosno na pewno nie da nam wyremontować dworca PKS. Ostatnio mówił, że wartość artystyczna dworcowej bryły polega być może na tym, że jest ona unikalną reprezentacją okresu zapaści w pełnej sukcesów dekadzie Gierka. I to jest oczywiście wierutna brednia, do której pan Kosno dotarł wskutek swego niepohamowania. Ale to, że remont dworca mógłby być podwaliną nowoczesnego centrum logistyczno-przesiadkowego brzmi nieźle. To, że walczy o dworcowe parkingi i podpiera się obrazową paralelą z brakującymi parkingami pod operą brzmi dość trzeźwo. Tu pan Kosno wyhamował w porę i warto w tych punktach z nim się spotkać, bo jeśli nie, to nasz malamut zacznie szaleć i pogryzie nam kanapy i boazerię. Jestem pewien, że odpowiednio wkurzony Rafał Kosno jest w stanie wydobyć nam spod fundamentów dworca kompletny szkielet Jaćwinga w pełnym uzbrojeniu, udowodnić, że stolica jaćwieskich dzierżaw znajdowała się na Przydworcowym, co może tłumaczyć wojowniczy charakter dzisiejszej ludności tubylczej i zamiast dworca będziemy mieli Transgraniczną Izbę Pamięci i Męczeństwa Białostockich Jaćwingów.
Na razie pan Rafał się uśmiecha i wygląda niepozornie w swoich oliwkowych kamizelkach, ale wiemy, że pod spodem trzyma pięć dyktafonów, tajemnicze kserokopie i sprej, którym może napisać, kto tu jest oszustem, a przynajmniej oszusem...