Rafał Grzelewski: Śmierć w Jemenie jest wszechobecna. Wszędzie ją czuć
Wojna domowa w Jemenie trwa od czterech lat. 400 tysięcy dzieci jest zagrożonych śmiercią głodową, życie 14 mln mieszkańców kraju jest uzależnione od dostaw pomocy żywnościowej. - Ci ludzie marzą tylko o tym, by wrócić do swoich domów, nie koczować na ulicach - mówi Rafał Grzelewski, pracownik Polskiej Akcji Humanitarnej
Widziałeś umierających ludzi?
Wojna w Jemenie nie toczy się na terenie całego kraju, to nie jest tak, że gdziekolwiek pójdziemy, natykamy się na umierających ludzi. Co nie znaczy, że o śmierci się nie mówi, nie czuje się, że jest wszechobecna. Pamiętajmy, że do tej pory życie przez wojnę straciło ponad 100 tys. ludzi. Oczywiście na śmierć w wyniku ostrzałów czy bombardowań są bezpośrednio narażeni ludzie, którzy mieszkają blisko linii frontu. To jest jak najbardziej realne zagrożenie.
Mają dokąd uciekać?
Niektórzy nie mogą uciec, bo są zakleszczeni między dwiema walczącymi stronami, inni są zbyt słabi, bezradni, gorzej sobie radzą, nie mają gdzie się schronić, a ich dom jest jedyną rzeczą, którą posiadają i paradoksalnie daje im to jakieś poczucie bezpieczeństwa. Statystyki mówią o 3,6 milionach osób, które uciekły z tych najbardziej zagrożonych terenów i dziś stali się uchodźcami we własnym kraju.
Dokąd trafili?
Czasami mieszkają na ulicach, bo biedny kraj nie potrafi poradzić sobie z tak wielką grupą chorych, potrzebujących i przerażonych. Byłem świadkiem kilku kryzysów, ale ten w Jemenie jest nieporównywalnie wielki. To nie są puste słowa, kiedy mówimy, że to największy humanitarny kryzys na świecie. Obozowiska dla uchodźców są prowizoryczne, nie przypominają podobnych miejsc w Libanie, Syrii czy Iraku. Uciekinierzy sami muszą budować schronienia z tego, co znajdą pod ręką. Np. z gałęzi i zeschniętych liści bananowców robią szałasy, które w dzień rozgrzewają się do skrajnych temperatur, nie da się tam normalnie żyć. Wszędzie są roje much i komarów malarycznych, warunki sanitarne są bardzo złe, co chwilę wybuchają epidemie. Wdziera się tam też pustynny pył, dzieci chorują na płuca, są wychudzone, niedożywione. W miastach też nie jest lepiej, czasami ludziom uda się im zorganizować prowizoryczne domy w starych nieczynnych fabrykach, z których resztek zrobiono domki z blachy. Oczywiście bez toalet, wody, nie mówiąc o opiece medycznej. Temperatury są tam obezwładniające, porównywalne do temperatur rozgrzanych pieców.
Dane, do których dotarłam, są przerażające: z głodu umarło w Jemenie 80 tysięcy dzieci. A z 30 milionów Jemeńczyków aż 24 potrzebuje pomocy.
20 milionów ludzi nie ma tak zwanego bezpieczeństwa żywnościowego, co oznacza, że nie wiedzą, kiedy zjedzą kolejny posiłek. 7 milionów jest w tak złym stanie, że wymaga specjalistycznego leczenia szpitalnego, na które oczywiście w swoim kraju nie mają szans. Widziałem na własne oczy ludzi, którzy w desperacji jedli gotowaną papkę z liści krzewów, która w normalnych warunkach jest niejadalna, ale oszukuje głód. Nie ma zresztą żadnych wartości odżywczych. Rozmawiałem z matkami, także niedożywionymi, które straciły pokarm i dawały swoim dzieciom wodę po gotowanym ryżu, która co prawda przypomina mleko, ale nie ma żadnych właściwości. Na niektórych terenach dieta ludzi składała się głównie z herbaty i kawałka chleba. Mnóstwo dzieciaków trafia do szpitali, ale nie z powodu niedożywienia, które jest tam powszechne, ale z biegunkami które są nie do opanowania. To też efekt niedożywienia. Jednak wielu pacjentów nie udaje się uratować, bo pojawiają się komplikacje. Natomiast ci, którzy przeżyją, i tak przez niedożywienie nie mają szans na osiągnięcie pełni swojego potencjału rozwojowego. Więc mamy do czynienia z krajem, który porusza się w błędnym kole biedy, głodu i chorób.
Mówiłeś o 36-letniej Fukhnie Husajn, matce siódemki dzieci, która w wyniku eksplozji rakiety ma poparzone 70 procent powierzchni ciała. I choć potrzebuje całej serii operacji, przez półtora miesiąca nie przeszła żadnej. Dlaczego?
W szpitalach frontowych pomoc chirurgiczna jest udzielana tylko umierającym, tym, którzy trafiają z linii walki z ranami postrzałowymi. A chirurgów i sal operacyjny brakuje. Lekarze właściwie przez całe dyżury wyjmują pociski, zszywają rany, często przy tym nie mają banków krwi. Ci pacjenci, którzy są w lepszym stanie, czekają, choć prawdopodobnie nigdy się nie doczekają operacji. Tak więc po jakimś czasie wyjdą ze szpitali, ale będą okaleczeni, niepełnosprawni i ich życie nigdy nie będzie tak wyglądać jak przed wojną.
Dzieci chodzą do szkół?
Część została zamknięta z powodu operacji wojennych, a tam, gdzie wciąż działają, brakuje wszystkiego, nawet toalet. Dziewczynki, które nie są w stanie wyjść za potrzebą w trakcie lekcji do domu, bo mają za daleko, po prostu nie przychodzą do szkoły. Dlatego też Polska Akcja Humanitarna zdecydowała się wybudować toalety w jednej z dużych wiejskich szkół i doprowadzić wodę. Przez to uda się też ograniczyć powszechne wśród dzieci choroby: biegunki, cholerę czy malarię. Dyrektor ma też nadzieję, że uczennice z dalszych rejonów wrócą teraz do nauki.
Czy są tam ludzie, którzy żyją w miarę normalnie?
Ludzie w każdych, nawet najgorszych warunkach potrafią stworzyć sobie dom i próbować żyć. Nawet w szałasach z liści bananowców mają więc część sypialną i część jadalną. Wszystko to jest bardzo prowizoryczne, ale ludzie dbają o to, by rodzina się nie rozsypała, była razem. Próbują funkcjonować normalnie. Nie marzą o ucieczce ze swojego kraju i wyjeździe do Europy. Marzą o tym, by skończyła się wojna i by mogli wrócić do swoich domów.
A będą mogli?
Kilka razy obserwowaliśmy ruchy pokojowe, próby negocjacji. Byliśmy wówczas ostrożnymi optymistami. Jednak nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie konflikt miał się zakończyć. To trudna wojna, nie tylko domowa. Jest w nią zaangażowanych kilka aktorów międzynarodowych, tak więc same rozmowy Jemeńczyków to za mało.
Jak możemy pomóc?
PAH założyła w Jemenie stałą misję, bo wiemy, że pomoc będzie musiała płynąć tam przez wiele lat, nawet po zakończeniu wojny. Skala kryzysu jest bowiem tak ogromna, że nie wystarczy jednorazowa pomoc. W pierwszej kolejności wybudujemy toalety w szkołach na prowincji a także wymienimy rury kanalizacyjne w jednej z dzielnic Aden, w której osiedliło się bardzo wielu uchodźców, a kanalizacja jest w tak złym stanie, że ścieki wylewają się na ulice i paraliżują życie mieszkańców. W gorącym powietrzu unosi się obezwładniający fetor. Nie ma czym oddychać. Niektórzy w ogóle nie mogą normalnie wyjść z domu, bo ścieki otaczają ich domy. Cały czas dochodzi do zakażeń, także pasożytniczych, w szambie lęgną się komary malaryczne, łatwo zarazić się cholerą, a cholera to jedna z głównych bolączek Jemenu. Dlatego konieczna jest szybka pomoc. Wesprzemy także wiejski ośrodek zdrowia, w którym brakuje np. klimatyzatorów i zarówno lekarze, jak i chorzy nie są w stanie wytrzymać tam dłużej niż cztery godziny. Brakuje też wody i leków. To są nasze pierwsze projekty, które już trwają lub lada moment zaczniemy je realizować. Ale w planach mamy całe mnóstwo kolejnych działań, które oczywiście uda się zrealizować, jeśli tylko będziemy mogli je sfinansować. Liczy się każda, nawet niewielka darowizna finansowa. O tym, jak nam pomagać, można przeczytać na stronie pah.org.pl.
Możesz pomóc:
przelewem na konto PAH: Alior Bank S.A. 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem „Jemen”
poprzez stronę internetową: https://www.pah.org.pl/wplac/?form=jemen
dołączając do klubu PAH SOS: www.pah.org.pl/klub-pah-sos/ i wspierając PAH comiesięczną darowizną
organizując zbiórkę pieniędzy: https://www.pah.org.pl/zaangazuj-sie/dla-kazdego/