Radosław Sojak: - Schetyna za bardzo przeciągnął rozgrywkę
Rozmowa z prof. Radosławem Sojakiem o tym, czy opozycja może jeszcze wyjść z twarzą z kryzysu sejmowego.
I po kryzysie? A może opozycja ma jeszcze jakieś narzędzia, żeby zmienić bieg wydarzeń?
Trudno powiedzieć, żeby opozycja dysponowała takimi narzędziami wcześniej. Gdy marszałek Kuchciński przeniósł obrady, wiadomo było, że protest prędzej czy później umrze śmiercią naturalną. Oczywiście opozycja może uchwycić się jeszcze jednego sposobu i wynieść sprawę legalności budżetu na forum międzynarodowe. Gdyby jednak wskutek takich działań wstrzymane zostały wypłaty funduszy europejskich, byłby to dla PO i Nowoczesnej krok samobójczy. Opozycja wychodzi z tego zwarcia na tyle osłabiona, że awantura międzynarodowa mogłaby być dla niej pocałunkiem śmierci.
Jarosław Kaczyński konfrontację sejmową co prawda wygrał, ale po raz kolejny pokazał, że nie zależy mu na jakimkolwiek dialogu. Czy ta postawa nie zacznie się w końcu mścić?
Ta postawa PiS zakładająca komunikowanie się ze społeczeństwem ponad głowami dotychczasowych elit może się w pewnym momencie zemścić - skumulować negatywne emocje, zwłaszcza w przypadku tąpnięcia ekonomicznego. Ale akurat w sprawie konfliktu w Sejmie Jarosław Kaczyński miał niewielkie pole do dialogu. To od początku była jednak przepychanka, w której jedna strona musiała wygrać. O ile w wielu innych sprawach PiS mógł się cofnąć i wybrać rozwiązanie bardziej koncyliacyjne, to akurat nie tu.
Mógł poddać pod dyskusję poprawki do budżetu.
Taka propozycja padła. Ale poważny błąd popełnił Grzegorz Schetyna, który nie ukręcił głowy tej akcji między świętami a sylwestrem. Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, ugiął się pod naciskiem „młodzieży”. A wówczas można się jeszcze było rozsądnie wycofać z protestu. Na koniec sprawę ostatecznie pogrążył Petru i nie chodzi nawet o Maderę, ale o jego kluczenie przy negocjacjach. Wyszła na jaw niedojrzałość polityczna Petru. Schetyna nie miał więc innego wyjścia, jak zagrać twardo.
Ale i tak przegrał.
Bo za bardzo przeciągnął rozgrywkę. Mógł zakończyć protest przedwczoraj, stawiając warunek przepuszczenia poprawek opozycji w Senacie. Wtedy ugrałby przynajmniej jedno wyraźne ustępstwo
PiS-u. W efekcie zarówno Schetyna, jak i Petru zostali rozegrani trochę jak amatorzy, i to w pewnym sensie na własne życzenie. O ile decyzja marszałka Kuchcińskiego o wykluczeniu posła Szczerby była zapewne pochopna, to była jednak legalna, czego nie można powiedzieć o blokowaniu mównicy. Nie można walczyć o praworządność przy pomocy akcji, która z definicji jest niepraworządna, bo prędzej czy później trzeba będzie się wycofać.
Kto ma szansę stać się główną twarzą anty-PiS-u?
Zarówno Schetyna, jak i Petru zdali sobie sprawę, że emocje antypisowskie mogą nie wystarczyć do przejęcia władzy. Po przeciwległych stronach sceny politycznej mamy dwie radykalne grupy: elektorat „smoleński” oraz balansujący na granicy fanatyzmu elektorat antypisowski. O ile ci z prawej nie bardzo mają do kogo pójść (także dlatego że Kaczyński od lat prowadzi politykę „nic na prawo od PiS”), to po lewej ten radykalny elektorat może przechwycić kilka środowisk. Konkurować z PiS-em może tylko ta grupa, która utrzyma poparcie tych radykałów, ale jednocześnie nauczy się działać konstruktywnie - potrafi niekiedy pójść na układ z PiS. W roli takiej opozycji próbuje się obecnie ustawić PSL, ale on zmaga się z kolei z etykietką partii chłopskiej. Schetyna również próbował przyjąć taką taktykę, ale nie pozwoliła mu na to obecność Petru.