- Jeśli Kaczyński jest tym Kaczyńskim, którego opisują maistreamowe media, Andrzej Duda nie miał prawa zrobić w PiS jakiejkolwiek kariery - mówi prof. Radosław Sojak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
- 10 lat temu usiedli przy stole Jarosław Kaczyński i Donald Tusk i zastanawiali się, czy możliwe jest stworzenie postsolidarnościowego duopolu, który wyeliminuje ze sceny politycznej postkomunistów. Ten scenariusz właśnie nastąpił. To jest najważniejsze rozstrzygnięcie tych wyborów?
- Nie mamy jeszcze pewności, co wydarzy się z lewicą. Możliwe jest powstanie nowej siły, modelowanej na kształt nowoczesnej „wielkomiejskiej” lewicy na Zachodzie. Sądzę, że za cztery lata taką siłę w parlamencie zobaczymy. Środowisko nowej lewicy zapewniło sobie zasoby materialne niezależne od salonów i układów politycznych, ale są to cały czas zasoby nieporównywalne z tymi, którymi dysponuje SLD. Kluczowe będzie to, czy młodzież wewnątrz SLD wygra bitwę z postpezetpeerowskim aparatem. Dopiero po zwycięstwie w tej batalii otworzy się droga do konsolidacji całego obozu. Trzeba pamiętać, że na lewicy jest spora doza wzajemnej nieufności. Oprócz środowiska SLD i Razem mamy jeszcze antyklerykalne, ale i bardziej liberalne gospodarczo środowisko związane z Januszem Palikotem. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to rozpad Twojego Ruchu, rozłam w SLD i próby przejścia Nowackiej i młodzieży od postkomunistów do partii Razem. Pytanie czy Razem ich przyjmie. Nie byłbym tego wcale pewien.
- Wyraźnie na lewo skręca też PO.
- Wynik, który uzyskała Platforma jest najgorszym z możliwych. Poparcie na poziomie 24 proc. nie jest klęską, jest porażką, która ani nie daje perspektyw stabilnego rozwoju (Schetyna, Sikorski i Neuman już podnieśli głowy), ani nie tworzy klimatu do przecięcia tych walk i symbolicznego oczyszczenia. Sytuacja musi być poważna, skoro Donald Tusk zaryzykował tak otwarte poparcie Ewy Kopacz. Jeśli PiS nie popełni na początku bardzo rażących błędów, tendencje do „gnicia” PO od środka będą narastały. Jeśli zwycięży frakcja Ewy Kopacz i „młodzieży”, pomysłem będzie przesuwanie się w lewo i radykalizacja światopoglądowa. Zakładając, że PiS będzie „zużywał się” w tempie porównywalnym do innych partii, lewica pozaparlamentarna znajdzie się w kłopocie, bo PO będzie miało czas na pozyskiwanie elektoratu centrolewicowego. Paradoks polega na tym, że partię, w której pozostało sporo konserwatywnych polityków, popiera w coraz większym stopniu centrowo-lewicowy elektorat. Od tego jak PO sobie z tym poradzi, zależeć będzie los lewicy pozaparlamentarnej. Z kolei działania zaczepne - już wykonywane przy użyciu mediów, co pokazuje sprawa przecieków dotyczących nominacji kandydata PiS na premiera - polegały będą na próbie wbijania klina między PiS i Gowina z Ziobrą.
- Bardziej prawdopodobne, że PiS będzie „zużywał się” szybciej. Patrząc na sondaże, wyraźniej dostrzec można, że wystarczy jedna wpadka Antoniego Macierewicza, żeby poparcie spadło na łeb.
- Zwróćmy uwagę, że PiS przy wyższej frekwencji osiągnął wynik lepszy niż Andrzej Duda w pierwszej turze wyborów prezydenckich. A zatem przez kilka miesięcy nie tylko nie roztrwonił poparcia, ale wręcz je zwiększył. „Zużywanie się” PiS-u w latach 2005-2007 było bardzo szczególne z wielu powodów. Po pierwsze, PiS i PO po wyborach sprzeniewierzyły się swoim obietnicom z kampanii. Pamiętajmy - obie partie zapowiadały wspólne rządy i uzdrowienie życia publicznego. Tak było do momentu, kiedy Tusk nie zorientował się, że celem PiS jest przejęcie ministerstw siłowych i resortu sprawiedliwości. Część środowisk PO przestraszyło się koalicji, w której PiS kontroluje tę sferę życia. Reakcja przeciw PiS była wtedy właściwie na granicy histerii także dlatego, że było drugi tak wielki symboliczny zawód, jaki przeżyły polskie elity (pierwszym była porażka Tadeusza Mazowieckiego). Przed wyborami sprawa wyglądała jasno - Tusk miał zostać prezydentem, PO miała nieznacznie wygrać z PiS-em i stworzyć koalicję, w której PiS byłby podporządkowany. Ten plan legł w gruzach, gdy okazało się, że lepszy wynik osiągnął PiS i jeszcze wziął prezydenturę. Pamiętajmy, że w tamtych czasach PO nie miała nic przeciwko IV RP, a Władysław Bartoszewski był o milimetr od wejścia do rządu PiS.
- A jednak po rządach PiS pozostała bezprecedensowa trauma, która dzieli Polaków do dziś.
- Proszę wybaczyć, ale w tę traumę zupełnie nie wierzę. A właściwie inaczej - sądzę, że ona jest efektem medialnej projekcji lęków tzw. elit symbolicznych. Prosty przykład: lata 2005-2007 to czas wyraźnego spadku np. ilości samobójstw w Polsce. W dusznej atmosferze IV RP, z ABW pukającą o świcie do niemal każdego domu. Za rządów PO byliśmy zdecydowanie częściej podsłuchiwani, tylko media opiniotwórcze jakoś nie przypominają tego co chwilę. Wyjątkowość Kaczyńskiego na tle jego przeciwników (także medialnych) polega na tym, że on potrafi się od tego oderwać, przynajmniej na poziomie politycznej kalkulacji, choć niekoniecznie na poziomie emocji. Nie zapominajmy, że chodzi o człowieka sekowanego w polskim dyskursie publicznym od 1992 roku. Z tego czasu wywodzą się wszystkie wątki wykorzystywane w „hejcie” na Lecha Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński potrafił się wznieść ponad te uprzedzenia.
- Kiedy? Słuchając Jarosława Kaczyńskiego można odnieść wrażenie, że te stare blizny co rusz się otwierają.
- Na przykład stawiając na Andrzeja Dudę - człowieka z przeszłością w Unii Wolności, członka krakowskiej inteligencji, która flirtowało przecież ze środowiskami na lewo od UW. Jakby tego było mało do PiS Duda przyszedł z Ziobrą. Jeśli Kaczyński jest tym Kaczyńskim, którego opisują maistreamowe media, Duda nie miał prawa zrobić w PiS jakiejkolwiek kariery.
- Zakłada pan, że PiS będzie rządził całą kadencję? Wbrew pozorom to również jest formacja niejednolita. I zbliża się czas, w którym Jarosław Kaczyński będzie musiał oddać władzę młodszym.
- W tych wyborach PiS dowiedział się o sobie kilku rzeczy, które będą osłabiać tendencje odśrodkowe. Przede wszystkim potwierdziło się, że ta partia ma niesłychanie zdyscyplinowany elektorat. Przykładem jest sprawa Zbigniewa Girzyńskiego, pokonanego przez mało rozpoznawalną Marię Mazurkiewicz. To jest czytelny sygnał, że każda próba secesji zakończy się z kolejnymi wyborami. Jeśli chodzi o schedę po Kaczyńskim, jest jasne, że może ona zostać przejęta wyłącznie przez „namaszczenie”. Oczywiście, że wewnątrz PiS toczą się walki o dostęp do ucha prezesa, jak w każdej partii (może oprócz partii Razem - jeszcze!), ale dopóki na scenie jest Kaczyński, wszystkie te pląsy są bez większego znaczenia.
Pierwsze reakcje czołowych polityków PiS po wyborach świadczą o tym, że oni nie wiedzą, jakie są plany prezesa i że gra toczy się o więcej niż cztery lata. Jestem przekonany, że Kaczyński będzie chciał realizować plan obliczony na kilkanaście lat.
- Wojciech Cejrowski przyznał, że po wyborach jest przestraszony. Nie ma pewności, czy PiS-owi wystarczy kadr.
- W Polsce nie ma partii politycznej, która samodzielnie dysponowałaby zasobem kadr do obsadzenia wszystkich kluczowych stanowisk w państwie. Dlatego również PO łowiła ludzi dość szerokim gestem. Z drugiej strony, pamiętam rozmowę z pewnym ważnym, do dziś czynnym politykiem. Zapytałem o zarządzanie ministerstwem. - Przemielą nas, bo to jest jak maszynka do mięsa - odpowiedział. - Ale kluczowe miejsca opanujemy, najważniejszymi procesami będziemy w stanie sterować. - A ilu was jest? - Pięciu - usłyszałem. A chodziło o ministerstwo, w którym pracuje kilka tysięcy urzędników. Desant polityczny nie jest i nie musi wcale być tak liczny, jak się często wydaje.
- Kiedy skończy się okres ochronny dla tego rządu?
- Jeśli się w ogóle zacznie… To zależy od tego, jak PiS-owi uda się wyrównać dysproporcję medialną. „Zmęczenie materiału” zacznie się wraz z realizacją obietnic wyborczych, czyli mniej więcej w połowie kadencji. Niebawem zaczną też wysychać pieniądze z funduszy europejskich i tu nie widzę nowych pomysłów.
- Polityka zagraniczna może być dla PiS polem minowym.
- Nie będzie PiS-owi łatwo, choćby z tego względu, że pojawią się inicjatywy ewidentnie uderzające w obcy kapitał (banki, hipermarkety). Dużo bardziej niepokoi mnie jednak polityka PiS w kontekście Ukrainy i Rosji. W moim przekonaniu w Polsce nie ma partii, która miałaby dobry pomysł na ten konflikt. Przeszacowujemy niebezpieczeństwo ze strony Rosji i niedoszacowujemy niebezpieczeństwa ze strony coraz bardziej nacjonalistycznej i nieustannie dozbrajanej Ukrainy. Rosja prowadzi wojnę przy użyciu swoich mniejszości i zachowuje się agresywnie tam, gdzie te mniejszości ma. Nie jest jednak nieprzewidywalnym krajem, co można powiedzieć o Ukrainie. Ukraina de facto przegrała już wojnę, a długo jeszcze nie wygra pokoju wewnętrznego. Najgorsze, że w polityce zagranicznej nie mamy w tej chwili realnej alternatywy na Wschodzie.
- Świat przyspieszył. Czy PiS ma zaplecze intelektualne, żeby się zmierzyć np. z problemem chińskiej ekspansji czy połykania miejsc pracy prze automatyzację?
- To zaplecze po prawej stronie jest wbrew pozorom dość bujne i z tych środowisk zapewne PiS będzie czerpał kadry. Najlepszą i najnowszą książkę na ten temat rozwoju technicznego pt. „Samobójstwo oświecenia” napisał z zespołem Andrzej Zybertowicz, który doradza teraz Prezydentowi RP. Czy pamięta pan jakiś przełomowy raport sławnego think-tanku PO? A w tym czasie Instytut Sobieskiego wygenerował kilka bardzo ciekawych opracowań. Nie zmienia to faktu, że ławka wysokiej klasy ekspertów w Polsce jest dość krótka. PiS ma dziś unikalną szansę wychować sobie nowe kadry. Życzyłbym sobie - i jest to oczekiwanie wobec całej polskiej klasy politycznej - że to wychowanie będzie polegało na większym niż dotąd zrównoważeniu proporcji tego, co się mówi i tego, co się robi.