Radość niczym niezachwiana…
Pytanie do Jerzego Stuhra: Folski film „Boże Ciało” dostał nominację do OSCARA, a równocześnie, w korespondencji z Los Angeles pojawiły się krótkie polskie wywiady z amerykańskimi widzami, czy wszystko w tym filmie zrozumieli. Zwątpiliśmy w uniwersalizm naszego filmu, czy też jest w tym chęć jeszcze jednego zwrócenia uwagi na artystyczne wydarzenie?
Myślę, że raczej to drugie. Bo nie za często zdarzają się nam takie radosne sukcesy. Cieszę się ogromnie, bo sam byłem na tej krótkiej liście Oscarowej z „Historiami miłosnymi” i choć nie dostałem Oscara, to wiem, że film „z krótkiej listy” jest bardziej w Stanach widoczny i w sposób naturalny wzbudza zainteresowanie. Życzę szczerze „Bożemu Ciału” i panu Jankowi Komasie Oscara, a Bartosz Bielenia, grający głównego bohatera filmu, był naszym studentem. I jest zdolnym, charyzmatycznym aktorem.
A poza wszystkim - byłoby to jeszcze jedno potwierdzenie, że tylko artyści bronią honoru Polski. Przy coraz bardziej widocznej degradacji naszego kraju na mapie Europy, przy marginalizacji znaczenia naszych działań politycznych, przy wszystkich wstydliwych potknięciach rządu i polityków, jestem dumny, że to, co uprawiam ja i tylu moich kolegów, czyli sztuka, wychodzi w Polsce najszlachetniej. To jedyna rzecz, za którą nas cenią. Na świecie, w Europie, wszędzie. I nawet niezależnie od tego, czy w tym momencie pan minister powie, że filmu nie widział, ale wie, że nie jest wart oglądania, to i tak będziemy czuć wielkość i niezwykłość tego ekranowego wydarzenia.
W sprawach kultury nasza władza dziwnie się zachowuje. Np. pan prezydent, podsumowując rok naszych sukcesów, w ogóle nie wymienił naszego Nobla. Jakby go nie było. Tym samym nie doczekaliśmy się odporu dla cichych popiskiwań, że „ona” czyli noblistka jest „naszym” przeciwnikiem politycznym, a nie wiadomo, czy jest Polką - a takie głosy zaczęły się natychmiast pojawiać po nagrodzie. Biedni jesteśmy! Jak coś nie jest jednoznacznie po stronie prostego, partyjnego patriotyzmu, to… lepiej się nie wychylać. Wszystko wpisane jest u nas w szerszy kontekst: poprawiania naszej przeszłości, by udowodnić, że byliśmy najwspanialszym, najbardziej honorowym i szlachetnym narodem w historii świata.
A Olga zajmuje się skomplikowanymi losami: pokazała, jakie trudne były u nas np. zawiłości religijne. Za Zygmunta Augusta mogliśmy się nawet stać krajem protestanckim. A dzisiaj wmawia się nam, że od Mieszka byliśmy tylko pod krzyżem. Tymczasem do XIV wieku uprawialiśmy Dziady. Nie było pojęcia takiego, jak naród. Mieszko to była jedna drużyna, która dla potrzeb politycznych się przechrzciła. Bo tak im pasowało. Ale członek wiadomej opcji politycznej nie może się przecież zastanawiać nad innym punktem widzenia. To jest to, co mi najbardziej przeszkadza u obecnej władzy, że nie chce nawet dopuścić, że ktoś może mieć inne zdanie. Bo wtedy trzeba by podyskutować, a tego oni jak ognia unikają.
Pytała i notowała: Maria Malatyńska