Każda publikacja, zdjęcie, piosenka, film, spektakl i audycja musiały być zgodne z wytycznymi PZPR. Nie chodziło tylko o ustrój i „przyjaźń” z ZSRR. Seksuologowi prof. Zbigniewowi Lwu-Starowiczowi cenzura zdjęła np. artykuł „Miłość francuska”, bo akurat przybywał do Polski Charles de Gaulle
W 1981 r. radiowym hitem stała się piosenka Andrzeja Rosiewicza „Chłopcy radarowcy”. Rok, dwa lata wcześniej, w epoce Gierka, nie miałaby na to szans, ale w tzw. karnawale „Solidarności” władza, chcąc nie chcąc, pozwalała na więcej. Z radarowcami nie poszło zresztą tak łatwo. - Miałem występować w jakiejś restauracji w Zakopanem - wspomina Rosiewicz. - Przyjechali cenzorzy z Krakowa. Myślałem, że ludzie kulturalni i otwarci. Posłuchali piosenki i zabronili mi śpiewać. Argumentowali, że robię sobie żarty z władzy, bo obśmiewam milicję.
Rosiewicz nie dał za wygraną. Wrócił do Warszawy i poszedł do znajomego cenzora, do osławionego urzędu przy ul. Mysiej. Wyżalił się, cenzor wysłuchał, podstemplował i puścił. Wkrótce radarowców nucił co do drugi Polak.
Cenzurowanie niewinnej piosneczki wydaje się dziś groteskowe, ale w czasach PRL-u w każdej dziedzinie obowiązywał jeden, kontrolowany przez władzę, przekaz. Żarciki z dzielnych milicjantów były niedopuszczalne i tylko przejściowe poluzowanie gorsetu zakazów po Sierpniu '80 stanowiło odstępstwo od generalnej zasady.
Istotę cenzury w Polsce Ludowej opisał Błażej Torański w znakomitej książce „Knebel. Cenzura w PRL-u”. Każda publikacja, gazeta, wiersz, piosenka, obraz, plakat, film, spektakl teatralny czy estradowy, audycja radiowa i telewizyjna, każdy powielany druk i zdjęcie przechodziły przez ręce cenzora.
Musiały być zgodne z partyjnymi wytycznymi. Miały wychwalać dokonania rządzących, sławić socjalizm, piętnować podły kapitalizm oraz umacniać „przyjaźń” ze Związkiem Radzieckim i innymi demoludami. Ówczesny kanon politycznej poprawności zakładał materialistyczny światopogląd, proletariacką interpretację historii i pseudonaukowe przekonanie, że cała ludzkość zmierza do komunizmu jako nieuniknionego ustroju powszechnej szczęśliwości.
Książka Torańskiego to zbiór rozmów z dziennikarzami, pisarzami, reżyserami, grafikami, kompozytorami i artystami estrady, twórcami, ludźmi kultury i nauki. Rosiewicz jest jednym z nielicznych, którzy zaskarżyli decyzje cenzury do sądu. Właściwie zrobił to jego kolega, prawnik Andrzej Lewandowski. Taka możliwość istniała dopiero od 1981 r. Wcześniej od cenzorskich zapisów nie było odwołania.
W czasach stalinowskich cenzurę, czyli Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk oraz jego terenowe delegatury kontrolowała wyłącznie bezpieka, a po Październiku '56 odpowiednie komórki Komitetu Centralnego PZPR. Na początku lat 50. za przepuszczenie w druku „Sralina” zamiast Stalina skracali o głowę. W latach 70. za „Zjazd Srawozdawczo-Wyborczy PZPR” pewien redaktor naczelny gazety wyleciał już tylko z roboty.
Cenzurą w PRL-u nie zajmował się wyłącznie odpowiedni urząd, ale też rozbudowany aparat partyjny od KC po komitety wojewódzkie, a także PZPR--owscy aparatczycy w zespołach filmowych, wszystkich instytucjach kultury, a zwłaszcza w redakcjach prasowych (najczęściej redaktorzy naczelni, ich zastępcy, sekretarze redakcji i kierownicy działów). Istniało wreszcie zjawisko autocenzury - dziennikarze, pisarze i twórcy kultury po pewnym czasie sami wiedzieli, co przejdzie, a co nie. Wielu starało się jednak przesuwać granicę wolności, jak daleko się da, a w ostateczności wybierali publikację w wydawnictwach emigracyjnych i drugoobiegowych.
Nawiasem mówiąc, zjawisko autocenzury i cenzury wewnątrzredakcyjnej nie jest wynalazkiem komuny. Istniało zawsze i nadal ma się dobrze. Zasadnicza różnica polega na tym, że dziś odbiorca ma do wyboru różne interpretacje otaczającej rzeczywistości, a w PRL-u obowiązywał jeden partyjny przekaz.
Ponieważ cenzura dotyczyła ludzi wykonujących wolne zawody, łatwo było sprowadzić sieriozną komunistyczną poprawność polityczną do groteski i kabaretu. Zwłaszcza że nawet najbardziej ideowy towarzysz miewał słabości. Na przykład żonę. Z rozmowy z reżyserem Krzysztofem Zanussim (w porównaniu z innymi nie odczuł jakoś szczególnie ingerencji cenzury, a w książce Torańskiego ponownie zaprzecza, by był współpracownikiem SB o pseudonimie „Aktor”) wynika, że małżonka Władysława Gomułki, Zofia, lubiła się wtrącać w sprawy obyczajowe.
Szczególnie tępiła na telewizyjnym ekranie wybujały biust Kaliny Jędrusik. Z kolei poeta, pisarz i twórca widowisk Ernest Bryll musiał zmienić tekst śpiewogry „Po górach, po chmurach”, ponieważ monolog diabła uznano za aluzję do stylu bycia Gomułki.
Kabareciarz Jan Pietrzak (z racji swej profesji stoczył z cenzurą niejedną potyczkę) wspomina niewinną „krowę”. - Pamiętam jak w Rzeszowskiem panował pomór krów - opowiada. - Zakazano nam mówić „krowa”. Oddałem akurat do cenzury tekst, a w nim było o czarnej krowie w kropki bordo, która kręciła mordą.
Cenzor nam to skreślił. Ponieważ epidemia była tajna i nikt o niej nie wiedział, zrobiłem awanturę. O co chodzi?! Co pan krowy nie widział?! Kłóciliśmy się o słowa, a czasem nawet o intonację. Na przykład „wicie, rozumicie” [popularne w PRL-u powiedzonko niedouczonych partyjnych sekretarzy]. Wyrzucili mi to ze scenariusza na świnoujską FAM-ę, więc na scenie wydawałem z siebie jedynie pomruki.
W kwestiach obyczajowych PRL była bardzo purytańska. Seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz ocenia, że w kwestiach antykoncepcji, inicjacji seksualnej czy technik miłosnych wyobrażenia partyjnych sekretarzy nie odbiegały od poglądów wiejskich proboszczów.
Wśród przewodniej siły narodu zdarzały się wszakże seksualne wyjątki, jak Józef Cyrankiewicz czy Mieczysław Rakowski. Sztandarowa pozycja tamtych czasów - „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej (pierwsze wydanie w 1976 r.) - została na sześć lat zablokowana przez członka Biura Politycznego KC PZPR Jana Szydlaka (typ z gatunku „wicie, rozumicie”). Zanim wreszcie wydano książkę, która błyskawicznie stała się bestsellerem, jej tekst krążył wyłącznie po gabinetach KC.
Na cenzurę skutkowały różne metody. Czasem warto było się zaprzyjaźnić. Kabareciarz Marcin Wolski pijał wódkę z cenzorami, a u jednego nocował. Inni nauczyli się obchodzić zakazy. Posługiwali się niedopowiedzeniami, aluzjami, prowadzili - jak to określano - grę z cenzurą. I tak plac Czerwony stawał się placem Różowym, a czerwona gwiazda - kometą. Grafik Lech Majewski w 1981 r. zaprojektował plakat na 1 Maja - wielką czerwoną różę. Po przekątnej biegł pasek w kształcie rampy Stoczni Gdańskiej, na której stali robotnicy. Rampa oplatała różę niczym żałobna wstążka. Cenzura przepuściła, choć plakat kojarzył się z plamą krwi na stoczni. Awantura wybuchła dopiero później.
Założony w 1967 r. Kabaret Autorów Pod Egidą jako pierwszy w PRL-u pozwalał sobie na otwarty tekst bez aluzji. Jakimś cudem udawało się przemycać żarty typu: „Jaka jest różnica między demokracją i demokracją socjalistyczną? Taka jak między krzesłem i krzesłem elektrycznym” albo „Wprowadźcie socjalizm na Saharze, a po tygodniu piachu zabraknie”. Przeszedł też skecz o budowie radioodbiornika pod tytułem „Instrukcja obsługi aparatu” (w domyśle - partyjnego). Publiczność w mig nauczyła się odczytywać teksty zgodnie z intencjami autorów, dlatego czasem programy kabaretowe zdejmowano dopiero po kilku występach, gdy towarzysze zobaczyli, w których momentach ludzie pękają ze śmiechu.
Książkę Torańskiego czytałem akurat w momencie wybuchu kryzysu sejmowego. Wszystko zaczęło się od zamiaru drastycznego ograniczenia dziennikarzom dostępu do parlamentu i parlamentarzystów. Ekipy niezależnych telewizji wyrzucono z sali obrad, pozostały tylko kamery sejmowego monitoringu. Jeśli takie zasady się utrzymają, Polacy zobaczą tylko to, na co pozwoli marszałek Sejmu, czyli rządząca opcja polityczna. Będziemy mieć jeden obowiązujący przekaz. Jakieś analogie?
***
Książkę Błażeja Torańskiego zamykają dwie rozmowy z cenzorami. Ta z Eugeniuszem Kaniokiem, byłym dyrektorem opolskiej delegatury urzędu cenzury, budzi uśmiech politowania.
Ciekawszy jest wywiad z Tomaszem Strzyżewskim, który ujawnił tajemnice cenzury.
W latach 70. pracował w krakowskiej delegaturze. Potajemnie przepisał pilnie strzeżoną „Księgę zaleceń i zapisów”, czyli cenzorską biblię, w której zawarte były aktualizowane na bieżąco partyjne wytyczne, co można, a czego nie można puścić. W 1977 r. schował dokument pod ubraniem, wsiadł na prom ze Świnoujścia do Ystad i wywiózł do Szwecji. W 1978 r. Alina Grabowska z Radia Wolna Europa przeprowadziła ze Strzyżewskim cykl wywiadów, a londyński „Aneks” wydał „Czarną księgę cenzury PRL”.
Błażej Torański „Knebel. Cenzura w PRL-u” Zona Zero, 2016