Radny Synowiec: czasami trzeba wybrać. Albo rozwój, albo drzewa
- Nie umiem udawać, że zawsze widzę w tym troskę o zieleń - mówi radny Jerzy Synowiec o działaniach przeciwników wycinek drzew.
Jest pan hipokrytą?
Ja? Nie, nie sądzę... Skąd takie pytanie?
Dokładnie rok temu bronił pan forsycji rosnącej przy ul. Wyszyńskiego. Prywatny właściciel mocno ją podciął, a pan mówił wówczas „GL”: - To nie jest pielęgnacja, tylko dewastacja. I to stuletniego drzewa! Drugiego takiego w naszym mieście nie ma. Jak ktoś mógł być tak bezmyślny, aby je tak ogołocić?”.
A teraz popiera pan wycinkę drzew przy ul. Kostrzyńskiej i przy stadionie Stilonu. Jak pogodzić dwa tak różne stanowiska w ciągu roku?
Proszę bardzo. Już wyjaśniam. Na wycinkę drzew się nie godziłem. Jeszcze kilka tygodni temu dopytywałem urzędników, czy cała ta akcja przy Kostrzyńskiej jest konieczna. Czy nie można czegoś zmienić w projekcie, by ocalić rośliny. Dostałem odpowiedź, że nie. Dla mnie sytuacja jest więc jasna. Albo modernizacja skandalicznie zniszczonej drogi dla tysięcy kierowców, albo zachowanie drzew. Ufam mojemu miastu. Zakładam, że nie ma wyjścia. Więc godzę się na wycinkę, jako czynność niezbędną dla rozwoju miasta - w tym wypadku remont drogi, w wypadku boiska - rozbudowy bazy.
Czyli to kwestia zaufania?
Po trosze na pewno tak. Jako obywatele musimy zakładać, że urząd i urzędnicy dokładają wszelkich starań, by dbać o miasto najlepiej, jak się da. Dotyczy to też zabiegów o ocalanie drzew czy dbanie o zieleń. W przypadku wątpliwości, dopytujmy. Dopytałem więc i muszę wierzyć w szczerość odpowiedzi. Ani ja, ani pan, ani żadni ludzie w żadnym z miast nie są w stanie kwestionować i sprawdzać dosłownie każdej decyzji czy działania urzędników. To absurd. Praca magistratów w każdym mieście musi opierać się na zaufaniu. Skoro jednak tak wielu ludzi w Gorzowie czuje, że urząd coś tu kombinuje, to znaczy, że mamy problem z zaufaniem. Pracujmy nad tym, pewnie, jednak nie na zasadzie szukania dziury w całym czy nietoperzy. To niepoważne.
Nietoperze są niepoważne?
Udowadnianie, że mogą mieszkać w drzewach przy ul. Kostrzyńskiej. Wszyscy wiemy, że ich tam nie było i nie ma. Ale przy okazji znaleziono jakieś mchy. Te działania mają jeden cel: opóźnić wycinkę, co może zagrozić całej inwestycji. Nie umiem udawać, że widzę w tym troskę o drzewa. To raczej - po zaognieniu całej historii - próba udowadniania sobie, kto postawi na swoim.
To może nie lubi pan przyrody po prostu?
(Śmiech) kocham. Ogród jest moim oczkiem w głowie, sadziłem drzewa w Parku 750-lecia, regularnie upominam się o zgodne ze sztuką podcinki i piętnuję takie historie jak z forsycją. Doskonale wiem, że przyroda jest ważna, że w dużej mierze dzięki niej jest życie na ziemi. Jednak drzewa nie powinny być jedynym ani ostatecznym argumentem, gdy decyduje się rozwój miasta. Nie wyrąbujemy całej zieleni. Wycinamy jej wyłącznie tyle, by zrobić niezbędny remont ulicy, na który tysiące ludzi czekają od dekad. O sobie nie mówię - nie jeżdżę już Kostrzyńską, bo to nie ulica, tylko czołgowisko.