Radni z Bojadeł mówią „nie” dla przystani
- Przystań? Świetna sprawa. Ale nie w sytuacji, gdy budżet jest w opłakanym stanie - mówią radni i nie zgadzają się na budowę.
Kiedy w zeszłym roku rozpoczęła się realizacja projektu budowy dziesięciu małych przystani, powstających w dziesięciu nadodrzańskich miejscowościach, Grzegorz Doszel, wójt gminy Bojadła, pomyślał... „a dlaczego i u nas nie miałaby powstać taka przystań”? I rozpoczął starania o to, by również Bojadła zostały włączone do projektu. Z prośbą o włączenie do „szlaku niewielkich przystani” zwrócił się więc do władz miasta Nowa Sól, które jest koordynatorem całego projektu.
- Nie dość, że w naszej gminie jest najdłuższy odcinek Odry, to jeszcze jesteśmy zdecydowanie najlepiej przygotowani do realizacji projektu - mówi Grzegorz Doszel. - Mamy doprowadzoną drogę, prąd. Wszystko jest przygotowane pod budowę. We wsi stoi też piękny pałac, który w przyszłości będzie wspaniałą atrakcją turystyczną. A to właśnie turystyka jest naszą szansą na rozwój. No i, co najważniejsze, przystani chcą też mieszkańcy - dodaje.
Faktycznie, osoby z którymi rozmawialiśmy, na pomysł budowy przystani patrzą z przychylnością. - Zastanawiam się tylko, co ci turyści mieliby u nas oglądać - przyznaje pani Jadwiga.
23 grudnia wójt podpisał porozumienie z urzędem miasta w Nowej Soli i zobowiązał się, że gmina zapłaci 65 tys. zł na projekt przystani. Budowa miałaby być dofinansowana w 85 proc., choć - jak mówi wójt - najprawdopodobniej byłaby dofinansowana w 99 proc. - Dajmy więc na to, że przystań kosztuje milion, nasza gmina dokłada jedynie 10 tys. zł. A co to jest przy korzyściach, jakie spłyną na nas dzięki przystani - dodaje pytająco.
Jednak na ostatniej sesji rady gminy siedmiu radnych opowiedziało się przeciwko budowie przystani. Stanowiąc większość, podjęli uchwałę wycofującą porozumienie pomiędzy Bojadłami i Nową Solą wprawiając tym samym wójta w zdumienie. - Nie rozumiem, dlaczego to zrobili. Takie zachowanie sprawia, że stajemy się gminą niewiarygodną, która najpierw zabiega o włączenie w projekt, a potem sama się z niego wypisuje - bulwersuje się wójt i próbuje negocjować z radnymi. Ci są jednak nieugięci. - Dlaczego tak zagło-sowaliśmy? Odpowiedź można znaleźć przejeżdżając przez nasze wioski, w których drogi są tragiczne - mówi radny Robert Kubik. - Sprawa przystani ciągnie się już od września. Wójt mówił najpierw o 300 tys. zł kosztów, potem nagle o 600 tys. zł. Nas zwyczajnie na to nie stać! Budżet jest w opłakanym stanie, nie mamy nawet na fundusze sołeckie. A tu trzeba mieć przecież wkład własny. A potem na zwrot wkładu czeka się nawet dwa lata - dodaje.
Podobnego zdania jest radna Natalia Bar. - Gmina jest tak zadłużona, że kolejny kredyt nas pogrąży. Uważam, że jest to inwestycja nieadekwatna do naszych potrzeb - tłumaczy. Zdaniem radnej gmina nie jest na tyle atrakcyjna turystycznie, by budować w niej przystań. A wyniki ankiety tłumaczy następująco: - Nasza gmina liczy ok. 3.300 mieszkańców. Tych 125 osób było przepytanych podczas gminnego Dnia Kobiet. W porównaniu z całością ta liczba naprawdę niewiele znaczy. Poza tym ludziom mówi się tylko, że powstanie piękna przystań. O ewentualnych kosztach, jakie trzeba będzie ponieść już się milczy. Kiedy tłumaczę mieszkańcom, z czym wiąże się ta budowa, ich nastawienie od razu się zmienia - mówi radna.
Dla radnych, którzy zagłosowali przeciw budowie przystani, sprawa jest zamknięta. Gminy nie stać na budowę. Wójt z decyzją nie może się pogodzić i zapowiada, że będzie się starał przekonać radnych do jej zmiany.