Wśród kwadryliona memów zalewających polski internet (cóż, Polacy potrafili się śmiać przez łzy nawet za Hitlera i Stalina, to czemu nie mają się ponuro chichrać za Kaczyńskiego et consortes) dostałem hurtem, w jednej paczce, trzy względnie świeże i jeden, zdaje się, chwilowo nieaktualny. W pierwszym ojciec i syn obserwują z brzegu tonącego. Z wezbranej rzeki wystaje tylko ręka. Ojciec tłumaczy, czemu nie pomoże: „Po pierwsze bez rękawiczki, po drugie nie widać maseczki, a po trzecie to może być górnik ze Śląska”.
Drugi mem przedstawia malucha próbującego zasznurować bucik – z podpisem „Wybory sroły, ludzie mają na głowie inne sprawy”. Trzeci to filmik ukazujący niewyobrażalnie zatłoczone skrzyżowania w Etiopii, Indiach i Wietnamie – tysiące aut, riksz, rowerów i Bóg wie jakich jeszcze wehikułów, poruszając się 50 km na godzinę (lub szybciej), z pozoru bez ładu i składu, mija się w mgnieniu oka bezkolizyjnie i jedzie dalej. Na finał scenka z Polski: DWA samochody osobowe, jadąc 20 km na godzinę (lub wolniej) zgodnie z regułami prawa i zapewne także sprawiedliwości, zderzają się pośrodku skrzyżowania.
Ostatni mem, który wydał mi się (szczęśliwie!) przebrzmiały, zawiera radę: „W celu podniesienia prestiżu wyborów trzeba je zorganizować w formie zdrapki”. Jak to precyzyjnie wyraził Adam Bodnar – „umowa Gowin-Kaczyński to kompromitacja, wstyd i utrata reputacji, ale uchroniła nas przed jeszcze większą katastrofą”, więc chwilowo mamy spokój. I jest szansa, że politycy wyciągną z tego jakieś wnioski. No dobra, cień szansy. A jeśli znów się zderzymy pośrodku pustego skrzyżowania (mem nr 3), to trudno. Najwyżej wrócimy w czerwcu/lipcu do koncepcji zdrapki.
Mem drugi pozostaje aktualny i z każdym dniem może być aktualniejszy, niestety. Nie znam już w swym otoczeniu nikogo, kto nie zostałby dotknięty skutkami koronakryzysu. Rządowa metoda „stopniowania pomocy” ewidentnie nie działa. Dr Maciej Grodzicki, ekonomista z Uniwersytetu Jagiellońskiego, tłumaczy w ostatniej „Kulturze Liberalnej”, że wskutek stosowania tej strategii, „szereg firm straciło płynność finansową i już się z tego nie podniesie.
To z kolei przełożyło się na gorsze nastroje w sektorze przedsiębiorstw i prawdopodobnie przedłuży samą fazę wychodzenia z kryzysu. Dlatego w dłuższym rozrachunku ta rzekomo „odpowiedzialna” polityka prawdopodobnie doprowadzi do wyższych kosztów”.
Jego zdaniem, receptą na kryzys jest bezpośrednie wsparcie przedsiębiorców, pracowników i bezrobotnych przez rząd – jak to robią Brytyjczycy czy Niemcy. Państwo powinno zadłużyć się już teraz, żeby w przyszłości zapłacić mniej w postaci utraconych miejsc pracy i zamkniętych biznesów. Ale kto by tam słuchał ekonomistów, w dodatku liberałów. Fuj.
Chwilowo bardziej fuj są jednak górnicy. Wszyscy się ich boją, nikt nie lubi (bratni „Dziennik Zachodni” uruchomił szlachetną akcję w celu odpotwornienia tych przerażających nastrojów).
To prawda, że w lutym średnia pensja górnika dołowego przekroczyła 15 tys. zł (za sprawą czternastki). To prawda, że rządowa Agencja Rezerw Materiałowych nakupiła u progu epidemii za publiczne pieniądze miliony ton niepotrzebnego węgla po cenach wyższych od światowych i składuje je w Ostrowie Wielkopolskim, a jednocześnie sprzedawała maseczki ochronne poniżej kosztów – w efekcie czego mamy zapasy opału na pół roku (więc można w ogóle zamknąć kopalnie), natomiast boleśnie zabrakło środków ochronnych.
To prawda, że górniczy związkowcy – mimo zapaści branży i gór niesprzedanego węgla - nie zgadzają się na żadne obniżki etatów i płac, co oznacza, że w katastrofalnej sytuacji budżetu państwa, gdy miliony Polaków nie mają za co żyć, straty kopalń zostaną po raz kolejny opłacone przez podatników. Raczej zrujnowanych…
Ale to nie jest w żadnym razie wina masowo zarażonych koronawirusem górników! To wina polityków, którzy przez długie lata - za tego i poprzednich rządów – nie potrafili uzdrowić chorej branży. Szczerze mówiąc, PiS nie uzdrowił w zasadzie niczego.
Zamiast tego aplikuje nam od pięciu lat, w roli lekarstwa, mocne rachatłukum. Dla jednych słodkie, dla innych – mdłe do wymiotów. Przypomnijmy, że jest to przysmak wschodni.