Quidditch - gra czarodziejów, która przeniosła się do realnego świata
Piłkę trzeba przerzucić przez pętle. Należy przy tym uważać na tłuczki i nie przegapić złotego znicza. To tylko wydaje się skomplikowane. Tak naprawdę quidditch to połączenie rugby, zbijaka i piłki ręcznej.
Zaczęło się w Ameryce, dziś na miotłach „latają” już na całym świecie. W Polsce też powstaje coraz więcej niemagicznych drużyn - w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, a także w Poznaniu.
Czy w realnym świecie można latać na miotłach? Nie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby grać w quidditch. To sport, stworzony przez J.K. Rowling, autorkę książek o Harrym Potterze - chłopcu, które w dniu swoich jedenastych urodzin dowiaduje się, że jest czarodziejem, po czym trafia do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Na bazie tej historii z czasem powstały też filmy, a nawet gry komputerowe.
Wracając do quidditcha, gra doczekała się swojego mugolskiego odpowiednika (w książkowym świecie, czarodzieje wyrażali się tak o osobach niemagicznych). Trzeba było tylko trochę zmodyfikować zasady, które stanowiły barierę nie do pokonania. I tak, zawodnicy, którzy w książkach i filmach latają na miotłach, w realu biegają po boisku, ale... z kijami między nogami. Na boisku znajdują się trzy pętle, przez które zawodnicy - zwani ścigającymi - przerzucają piłkę, tzw. kafel.
Tak jak w piłce nożnej strzeże ich bramkarz, którego zadaniem jest nie dopuścić do celnego strzału drużyny przeciwnej. Aby nie było za łatwo, grę utrudniają zawodnikom tłuczki. Osoba trafiona taką piłką przez pałkarza (tak jak ma to miejsca w grze dwa ognie) musi na chwilę zejść z boiska - w końcu oberwała, przez co najpewniej „spadła z miotły”. To nie wszystko. Najważniejszym elementem gry jest złoty znicz.
W świecie Harrego Pottera i jego przyjaciół była to mała piłeczka ze skrzydełkami, której złapanie kończy grę i daje najwięcej punktów. W realu również i to byłoby dość trudne do wykonania. Dlatego rolę znicza przejmuje na boisku żywa osoba, która ma doczepiony... ogonek. To właśnie tam ukryta jest mała piłeczka. Zadaniem zawodnika, zwanego szukającym, jest wyrwać „zniczowi” ten ogonek. To takie łatwe - ten jest dość szybki, ucieka i broni się przed „niebezpieczeństwem”.
- Tłumacząc nowym osobom, czym jest quidditch, mówię zawsze, że jest to połączenie rugby, zbijaka - zwanego inaczej dwoma ogniami i piłki ręcznej. To jest chyba najprostsza definicja. Na pewno mój rozmówca szybciej ułoży sobie to wszystko w głowie, niż jakbym zaczęła mówić o pętlach, kaflu i tłuczkach
- żartuje Paulina Rhone, zawodniczka Poznań Capricorns - Quidditch Team. - Mówienie o połączeniu trzech dyscyplin sportu brzmi też dużo bardziej poważnie, niż „wiesz… czytałeś może Harrego Pottera? - śmieje się Paulina.
Warto dodać, że quidditch jest grą koedukacyjną. Zgodnie z zasadami, na boisku żadna płeć nie może mieć znaczącej przewagi.
Quidditch w Polsce i na świecie
Quidditch jest bardzo popularny w Stanach Zjednoczonych. To właśnie tam w 2005 roku rozegrano pierwszy mecz. Od tego czasu gra stała się tak modna, że amerykańskie uczelnie przyznają najlepszym zawodnikom stypendia sportowe. Pomysł szybko podłapały inne kraje. Także w Europie rozgrywane są regularnie międzynarodowe mistrzostwa w quidditchu. Najlepsze drużyny pochodzą z Francji i Wielkiej Brytanii, ale i w Polsce coraz więcej się w tym temacie dzieje.
- Niedawno odbyły się wybory zarządu Polskiej Ligi Quidditcha. Mamy nowych członków, którzy chcą pracować nad tym, by quidditch w Polsce stał się bardziej sformalizowanym i poważnym sportem - tłumaczy Monika Maćkowiak, kapitan poznańskich Koziorożców. - Zarząd chce też zadbać o promocję. Zależy mu na nowych drużynach, które mogłyby ze sobą współzawodniczyć. Gdy już ruszą rozgrywki Ligi Quidditcha na pewno w nich wystartujemy.
Poznańskie Koziorożce
Polskie drużyny quidditcha działają dziś m.in. w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu, ale cały czas powstają nowe, ostatnio w Szczecinie. Nabór do poznańskiego teamu zorganizowano w kwietniu tego roku. Chwyciło.
- Nie wiedziałyśmy, czego się spodziewać. Ile osób będzie zainteresowanych taką formą spędzania wolnego czasu i jak nam się uda to wszystko dalej pociągnąć - przyznaje Monika Maćkowiak. Udało się jednak zebrać grupę kilkunastu osób, które do dziś spotykają się regularnie. Poznańską drużynę tworzą głównie studenci. Zdarza się, że ktoś po pewnym czasie rezygnuje, ale w jego miejsce pojawiają się nowe osoby.
- Najtrudniej jest przekonać ludzi, by wzięli do ręki miotłę i na nią wsiedli - żartuje Joanna Piekarska, członek poznańskiego Quidditch Team. - Patrzą i mówią hm… ta rurka między nogami, to chyba nie jest fajne. Ale jak już ktoś się przełamie i zagra z nami, jest zadowolony. Quidditch to sport drużynowy, bardzo kontaktowy. Podczas gry wyzwala się w człowieku dużo pozytywnej energii. Ten, kto spróbuje, zwykle chce zostać z nami na dłużej. A miotła... potem już nie zwraca się na nią uwagi, staje się jakby częścią ciała.
- Na początku miotła jest największym problemem. Trzeba się z nią oswoić, nauczyć z nią biegać. Ale po paru pierwszych treningach wszyscy się do tego przyzwyczajają. Później problemem bywają już tylko kwestie typowo kondycyjne
- wyjaśnia Marcin Mątewski, zawodnik poznańskiej drużyny quidditcha.
No właśnie... kondycja. Quidditch to sport wymagający. Podczas gry, pracują wszystkie części ciała.
- Bywały dni, że mnie wszystko bolało, ale z drugiej strony była satysfakcja - czułam, że ćwiczyłam. Taka gra to tysiące spalonych kalorii - żartuje Joanna Piekarska. Zakwasy to jednak stan przejściowy. Gdy trenuje się regularnie, poprawia się też kondycja. Czasem przychodzą też jednak chwile zwątpienia - jak w każdym sporcie.
- Bywa, że nie chce się iść na kolejny trening, bo pada, bolą nogi, a znów będzie trzeba biegać. Ale po spotkaniu z drużyną, to wszystko mija. Na treningach jest bardzo fajna atmosfera. Motywujemy się nawzajem - mówi Joanna.
Dla nowych osób problemem może być też, by „ogarnąć” wszystko, co dzieje się na boisku. Bo dzieje się dużo.
- Trzeba mieć oczy dookoła głowy - żartuje Joanna Piekarska. - Na boisku mijają się dwie drużyny. Należy też zwracać uwagę na tłuczka, którego ma się za plecami. Nie zawsze trzeba za wszelką cenę, szybko biec do bramki. Lepiej najpierw trochę się zastanowić, rozeznać się na boisku. To dla mnie było najtrudniejsze, nadal jest najtrudniejsze - śmieje się Joanna.
Poznańska drużyna quidditcha ma też swoich kibiców. Podczas otwartych treningów, np. na poznańskiej Cytadeli, zmagania na boisku z zaciekawieniem obserwuje wiele osób.
- Nie wszyscy są chętni do gry, ale wielu zatrzymuje się po to, aby popatrzeć. Jest to dla nich coś zupełnie nowego, ciekawego. Na pewno nikt nie wyśmiewa się z tego, co robimy - przynajmniej nie przy nas - żartuje Paulina Rhone.
Właśnie podczas otwartych treningów zgłasza się też najwięcej chętnych do drużyny.
- Podczas jednego z treningów podeszła do nas grupka chłopaków. Zainteresowali się grą. Okazało się, że są ze Stanów Zjednoczonych. Wiedzieli, czym jest quidditch, bo w Ameryce sport ten jest bardzo popularny. Zaproponowaliśmy, by zagrali. Spodobało im się, są z nami do dzisiaj - wspomina Joanna Piekarska. - Mamy też wielu „cichociemnych” kibiców, którzy obserwują nas na Facebooku. Po pewnym czasie przychodzą na trening. Mówią, że w końcu udało im się do nas dotrzeć.
- Wydaje mi się że quidditch przyciąga ciekawych ludzi. Takich, którzy rzeczywiście chcą robić coś więcej. Wystarczy popatrzeć na nas. Jesteśmy zupełnie różni, każdy robi coś innego, ma inne zainteresowania, a jednak gdy się spotykamy, mamy o czym ze sobą rozmawiać. Quidditch jest czymś, co nas łączy - tłumaczy Joanna.
Od pewnego czasu poznańska drużyna ma też swoją nazwę. To Capricorns, czyli Koziorożce.
- Stwierdziliśmy, że do tej nazwy można wymyślić ciekawe logo, zgra się też fajnie ze strojami - tłumaczy Dorota Błaszczyk, jeden z Koziorożców.
- Symbolem Poznania są koziołki. Chcieliśmy znaleźć coś, co by do niego nawiązywało. Uznaliśmy, że lepsze będą koziorożce niż kozy
- żartuje Monika Maćkowiak. - Poza tym, kto boi się koziołków? Koziorożce to brzmi zupełnie inaczej - śmieje się Paulina Rhone.
Wystarczą chęci
Jak przekonują członkowie poznańskiej drużyny, quidditch to gra dla każdego. By „wsiąść na miotłę”, wcale nie trzeba być wybitnym sportowcem.
- Tak naprawdę, by grać, potrzebne są tylko sportowy strój, duża butelka wody i i pozytywne nastawienie - wylicza Joanna Piekarska. - Nikt z nas nie jest profesjonalnym sportowcem. Na treningach przede wszystkim dobrze się bawimy. Gra to dla nas relaks, odskocznia od codziennego życia.
Aby wyjść na boisko, nie trzeba też być fanem magii ani znać historii młodego czarodzieja.
- Tutaj większość osób kojarzy książki i filmy o Harrym Potterze, jednak za granicą wielu nie wie nic na ten temat. Podoba im się sam sport - wyjaśnia Paulina Rhone.