Punktem wyjścia debaty o muzeum powinno być przywrócenie dobrego imienia jego twórcom
Fascynująca, świetnie zrobiona - tak o wystawie Muzeum II Wojny Światowej mówiła przed miesiącem Anna Maria Anders, córka generała Władysława Andersa. Ponieważ słowa te padły z ust pierwszego przedstawiciela polskiego rządu, jaki oficjalnie odwiedził Muzeum II Wojny Światowej (Pani Senator pełni funkcję sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów), warto do nich, myślę, dzisiaj wrócić, gdy nowy dyrektor połączonych instytucji (czyli Muzeum II Wojny Światowej oraz Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 r.), dr Karol Nawrocki, zapowiada, iż są na tej wystawie „rzeczy do poprawy”.
Trzeba od razu dopowiedzieć, że i nowy dyrektor muzeum, mimo tego, iż widzi „wyraźne błędy lub niedociągnięcia” w ekspozycji, znalazł też dla jej twórców ciepłe słowa uznania. W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej, z którego pochodzą powyższe przytoczenia, stwierdził przecież, że to „wielkie w swoim rozmachu dzieło”... Takie słowa, w połączeniu jeszcze z superlatywami Pani Senator Anders, dają do myślenia.
Pierwsza nasuwająca się refleksja byłaby chyba taka, że wobec tego prof. Pawłowi Machcewiczowi i paru jego najbliższym współpracownikom wyrządzono moralną krzywdę, zwalniając ich z posad. Naturalną koleją rzeczy bowiem, skoro stworzyli wystawę fascynującą i wielką w swoim rozmachu, powinni mieć możliwość kontynuowania swojego dzieła i kierowania dalej tak udatnie utworzonym przez siebie muzeum. Tak, wiem, nowa dyrekcja złożyła im propozycję pozostania w muzeum na stanowiskach jakichś tam kustoszy, no ale trudno byłoby na tak niehonorową ofertę przystać, jeśli tylko miało się inną życiową opcję. Prof. Machce- wicz, uznany historyk dziejów najnowszych, szczęśliwie ją miał.
Cóż, stało się, ta moralna krzywda idzie na konto tak ministerstwa, jak i nowej dyrekcji. A czy powiększaniem tej winy wobec poprzedników są deklaracje nowego dyrektora, że w wystawie chciałby dokonać zmian? To już niekoniecznie.
Wszystko zależy od tego, czego by owe zmiany miały dotyczyć. Jeśliby nowa dyrekcja chciała wywracać wystawę do góry nogami, trzeba by protestować. Ale tak chyba nie jest. „Metoda komparatystyki historii wydaje się być odpowiednia” - deklaruje we wspomnianym wywiadzie dyrektor Nawrocki, co wydaje się brzmieć, jak uchylenie rytualnie podnoszonego niegdyś wobec muzeum zarzutu, że polski los rozpłynie się w nim w uniwersalnej opowieści. Wątpliwości dyrektora Nawrockiego nie dotyczą, jak się zdaje, fundamentalnych założeń wystawy. Czasem mówi on o pojedynczych elementach: o mordzie w Pona- rach albo o Polonii w Wolnym Mieście Gdańsku - z czym można się zgadzać albo nie, ale na pewno można rozmawiać. Czasem mówi o całych wątkach, np. niedoszacowaniu militarnego wymiaru polskiego Września albo niedoreprezentowaniu zbrodniczego charakteru komunizmu już przed 1939 r. (co akurat dało mi do myślenia). Pod tym, w jaki sposób dyrektor Nawrocki kwestionuje scenariusz zamykającego wystawę filmu, podpisałbym się już oburącz, bo ja również wymowy tego filmu nie rozumiem.
Mniejsza jednak o moje nieuczone opinie. Ważne jest muzeum i dalsza o nim debata. Jak miałaby ona teraz przebiegać? Prof. Machcewicz musiał odejść, bo tak nakazywał mechanizm „dobrej zmiany”. Wedle jej logiki wszystko, co zostało stworzone przez poprzedników, było złe, to samo zaś staje się dobre, gdy zostaje przejęte przez nowych nominatów. Nie ma obowiązku, by tę logikę wyznawać, ale nie ma też obowiązku, żeby hołdować logice przeciwnej: że wobec tego złe jest wszystko, co proponują kadry „dobrej zmiany”. A przynajmniej - warto to najpierw sprawdzić.
Zamykanie się na jakąkolwiek racjonalną debatę o ekspozycji nie wydaje mi się dobrym kierunkiem. O takiej debacie zaczyna zresztą mówić dzisiaj ministerstwo, przy tej okazji zarzucając autorom wystawy, co nie wydaje mi się stać w zgodzie z faktami, że debaty unikali w przeszłości. Ważne jednak, jaki miałby być punkt wyjścia podobnej rozmowy.
Według mnie nie powinny nim być ani Ponary, ani Polonia w Wolnym Mieście Gdańsku, ani nawet ojciec Maksymilian Kolbe, którego na tej wystawie dramatycznie mi brakuje. Punktem wyjścia powinno być przywrócenie dobrego imienia twórcom muzeum. Bo stworzyli dzieło być może potrzebujące korekt, ale jednak, zgadzam się z Senator Anders, fascynujące. Zaś potem - tak, rozmawiajmy.