Psy słów nie potrzebują. Kochają dobrych ludzi. Takich jak Daniel
Gdy wchodzi do schroniska, Mietek, Minka i Suszka o mało nie wyskoczą z radości ze swoich boksów. Czują, że ma dla nich tyle miłości, tyle cierpliwości. 31-letni Daniel Nikołajuk nie słyszy, nie mówi. Ale ludzie go cenią. A psy - kochają.
W schronisku dla zwierząt w Białymstoku zwykle przebywa około 200 czworonogów. - To jest taka liczba, która nam się utrzymuje - mówi Anna Jaroszewicz, kierowniczka schroniska. Bo mimo że co miesiąc schronisku przybywa około 40 nowych podopiecznych, to mniej więcej taka sama liczba psów opuszcza to miejsce. Część odbierają ich właściciele - bo okazuje się, że czworonogi po prostu się zgubiły, część - znajduje nowy, kochający dom.
Jednak miłości i uwagi potrzebują również te psy, które w schronisku mieszkają. Pracowników jest tu zbyt mało, by mieli czas zająć się każdym podopiecznym, pogłaskać, pobawić się z nim. Praca goni - bo trzeba posprzątać, nakarmić, czasem coś naprawić.
Na szczęście są ludzie, którzy mają tak wielkie i otwarte serca, że miejsca w nich wystarcza nie tylko dla bliskich, ale również dla niechcianych, biednych zwierząt - czasem po przejściach, czasem z traumą, a czasem po prostu takich, które do tej pory zwyczajnie nie miały w życiu ani szczęścia, ani domu.
To wolontariusze, którzy - choć często mają w domach własnych pupili - przychodzą do schroniska, by trochę czasu poświęcić tym psom, których nikt - przynajmniej chwilowo - nie chce. Bawią się z nimi, przynoszą smakołyki, zabierają na spacery. Bywa - i to wcale nierzadko - że włączają się do innych prac w schronisku. Pomagają w pracach porządkowych, czasem w niewielkich remontach. - To nastolatki, ale też ludzie, którzy mają już swoje rodziny. To też starsi, już na emeryturze - opowiada o wolontariuszach Anna Jaroszewicz. - Jedno, co łączy wszystkich, to, że bardzo kochają psy i bardzo im zależy, by dać odrobinę serca tym naszym schroniskowym podopiecznym.
Jest ich w sumie siedemdziesiątka: - To ogromna liczba na tak małe schronisko - cieszy się Anna Jaroszewicz.
Jak opowiada - są osoby, które przychodzą nawet po pięć-sześć razy w tygodniu. Są takie, które przychodzą dwa dni w tygodniu. - Każdy w miarę swoich możliwości. Bo część z tych osób ma rodzinę, dzieci, pracę zawodową. My nie wymuszamy, że trzeba być codziennie - mówi pani kierownik. I zaraz dodaje, że jednak trzeba być odpowiedzialnym. I nie można zaniedbywać swoich podopiecznych: - Bo psy czekają na swoich wolontariuszy i nie chcemy, by tęskniły za bardzo i długo pozostawały bez opieki. Tym bardziej że one się bardzo szybko przyzwyczajają do ludzi. I jak wchodzi konkretna osoba na teren schroniska, to pies, który jest pod opieką tej osoby, z daleka, po krokach, po gestach, tę osobę poznaje. I on wie, że to jest jego wolontariusz. To bardzo widać, że psy się cieszą na widok swojego wolontariusza.
Wśród wolontariuszy jest jednak jeden, który wyróżnia się spośród innych. Taki, którego chwalą wszyscy: i pani kierownik, i Justyna Januszyk, koordynatorka wolontariatu w schronisku, i inni wolontariusze. Na swoim profilu na portalu społecznościowym opisał go nawet Wojciech Koronkiewicz, białostocki radny, który również przychodzi pomagać w schronisku. To Daniel Nikołajuk. Przychodzi tu niemal codziennie. Odpuszcza sobie tylko niedzielę. A psy z boksu numer 10, którym Daniel się opiekuje, to prawdziwi szczęściarze. Mietek, Minka i Suszka machają ogonami, kręcą się w kółko, poszczekują, a oczy im się śmieją. To wszystko z radości, że Daniel podchodzi do ich boksu. Wiedzą, że za chwilę podrapie któregoś za uchem, innego przytuli, a kolejnego weźmie na spacer. Oczy śmieją się i Danielowi. Widać, że te psy, to jego przyjaciele. I że kontakt z nimi to dla niego prawdziwe szczęście. A psy - nie dość, że wpatrują się w niego jak w obraz, to słuchają się go jak nikogo innego.
- Z jedną z jego podopiecznych nie mogliśmy sobie poradzić przed długi czas. Była taka wycofana, nieufna. A tu czekają zabiegi pielęgnacyjne, czesanie, wychodzenie... Wszyscy pracownicy do niej próbowali dotrzeć - udało się dopiero wolontariuszowi - Danielowi. Teraz sunia jest już praktycznie gotowa do adopcji. Nie wiem jakim cudem, ale psy słuchają Daniela. Chyba po prostu wyczuwają dobrych ludzi - mówi Monika Gąsiorowska, brygadzistka w schronisku. I zaraz szeroko się uśmiecha: - Daniel jest jedyny w swoim rodzaju! Nie ma drugiego takiego!
Tak, jednak nie tylko z powodu jego umiejętności zajmowania się psami, z powodu jego uczynności, otwartości i chęci pomagania: i ludziom, i zwierzętom, Daniel jest taki wyjątkowy. Młody mężczyzna nie mówi i nie słyszy. Czyta tylko z ruchu warg - pod warunkiem, że stoi się naprzeciwko niego i mówi się powoli. Ale zwykle nawet nie trzeba tego robić - sam widzi, że pomoc jest potrzebna.
A psom przecież słowa nie są potrzebne: - Zwierzęta cenią w nim chyba samo to do nich podejście - spokój, cierpliwość. Bo my, pracownicy, to wiadomo - szybko, szybko. Bo u nas wszystko jest na czas. Wszystko musimy ogarnąć, wszystkiego dopatrzeć. A Daniel ma czas, nigdy się nie śpieszy, nigdy nie jest podenerwowany. Wchodzi tu do nas uśmiechnięty, w dobrym humorze. Wystraszy popatrzeć na Daniela - ostoja spokoju. I to chyba psom jest potrzebne - mówi pani Monika.
- Pomaga nie tylko swoim psom. Chętnie zastępuje innych wolontariuszy, gdy ci są na urlopie - dodaje Justyna Januszyk. - A psy go uwielbiają. Chyba wyczuwają, że nie ma w nim złych emocji.
Pracę Daniela ceni również kierowniczka Anna Jaroszewicz. - On ma genialne podejście do psów. Nie wiem, jak to w ogóle jest możliwe. Tak, to jest niesamowite u niego - że jako osoba niemówiąca, niesłysząca, robi takie rzeczy. Psy naprawdę się go słuchają.
Przyznaje, że chciała go zatrudnić w schronisku na stałe. Po pierwsze - dlatego, że tak genialnie rozumie się ze zwierzętami, po drugie - bo wie, jak trudno jest niepełnosprawnym znaleźć pracę.
- Sama nam niepełnosprawne dziecko i wiem, jak ciężko jest takim ludziom i dostosować się do społeczeństwa, odnaleźć się w grupie, i odnaleźć miejsce, gdzie się jest akceptowanym w pełni. I naprawdę Daniel tego potrzebuje. On się tutaj u nas świetnie zgrał z wolontariuszami, wszyscy bardzo lubimy Daniela.
Jednak okazało się, że jest to niemożliwe. - Nie przejdzie wstępnych badań lekarskich - tłumaczy pani kierownik. I wyjaśnia, dlaczego: - Jest to zbyt niebezpieczne. Dlatego, że psy bywają agresywne. I jeżeli pies będzie chciał go zaatakować, to ostrzega warczeniem. A on tego warczenia nie usłyszy.
Opowiada, że pracownik musi wejść do każdego boksu, nieważne, jaki pies w nim przebywa, czy ten łagodniejszy, czy ten mniej łagodny.
Ale na Daniela jako wolontariusza, liczy. I czeka każdego dnia. Nie tylko zresztą ona, ale i jej pracownicy, inni wolontariusze. No a przede wszystkim - psy...