Niemała awantura wybuchła w tym tygodniu w siedzibie urzędu. A wszystko z powodu jednego, małego pieska...
Do naszej redakcji przyjechał pan Arkadiusz z małym pieskiem. Jak się okazało, czworonóg nie należał do niego. Został znaleziony na drodze w okolicach Pławia. Mężczyzna był wściekły. Dlaczego?
- Pieska znalazła moja koleżanka, miłośniczka zwierząt, która poprosiła, żebym pojechał z nią do schroniska do Zielonej Góry - opowiada pan Arkadiusz. - W schronisku nie mogli przyjąć tego psa, ponieważ gmina Dąbie nie ma podpisanej umowy z placówką w Zielonej Górze. Zadzwoniłem do urzędu w Dąbiu i pytałem co mam z tym psem zrobić. Urzędniczka cały czas się wykręcała, mówiła o jakiś uchwałach, a ja dalej nie wiedziałem co mam z tym maluchem zrobić.
Pan Arkadiusz zdenerwowany zapytał, które schronisko podlega pod gminę Dąbie.
- Wtedy pani się rozłączyła - opowiada. - Po dłuższej awanturze dowiedzieliśmy się, że mamy zawieźć psa do gminy, a nie do schroniska. Przecież to jakaś paranoja - powiedział nasz Czytelnik.
Tam też nie obyło się bez kłótni. - Po 30 minutach urzędniczki przejęły psa, zaczęły umieszczać na stronie internetowej urzędu zdjęcia z informacją, że szukają właściciela - opisuje znalazca czworonoga.
Zaznacza, że nie uzyskał informacji o tym, do jakiego schroniska jest przypisana gmina i czy w ogóle ma podpisaną jakąś umowę.
Kierownik zielonogórskiego schroniska, Paweł Bodnar przyznaje, że nie po raz pierwszy dochodzi do nieprzyjemnej sytuacji z psem znalezionym na terenie gminy Dąbie.
- Jeśli chodzi o ten region, to zawsze jest awantura. W_zeszłym roku dzwonili do nas państwo, że znaleźli psa w okolicach Dąbia i przywieźli do nas. Ktoś z urzędu odebrał go. Dzień później dostaliśmy informację, że czworonóg został wypuszczony w innej części gminy - opowiada P. Bodnar.
Kierownik schroniska dodaje, że podobne sytuacje zdarzają się kilka razy w roku.
- Innym razem dostaliśmy zgłoszenie o potrąceniu psa na terenie Dąbia. Nie mogliśmy się skontaktować z weterynarzem, który jest podany w programie zapobiegania bezdomności zwierząt, mimo że jest to telefon całodobowy - opowiada P. Bodnar.
Dodaje, że pies według przepisów jest traktowany jako bezdomny, kiedy nie można ustalić właściciela i to gmina powinna się nim zająć.
Zapytaliśmy więc w urzędzie, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Pracownicy tłumaczą, że wykonali wszystko zgodnie z procedurą.
- Pan, który do nas zadzwonił był napastliwy. Tłumaczyliśmy mu, żeby przywiózł psa do siedziby gminy - wyjaśnia sekretarz Małgorzata Nowicka-Szymańska.
Dlaczego właśnie do urzędu, a nie schroniska?
- Działamy według rozporządzenia i naszej uchwały. Mamy zapewnioną opiekę weterynaryjną. W ciągu maksymalnie trzech dni staramy się znaleźć właściciela psa. Jeśli się nie udaje, to wtedy dostarczamy go do schroniska w Szczawnie, z którym mamy podpisaną umowę. Musimy się jednak upewnić, czy jest konieczność przewożenia psa do schroniska. To jest duże obciążenie dla budżetu gminy - mówi sekretarz urzędu w Dąbiu.
Historia pieska zakończyła się szczęśliwie. Godzinę po tym, jak na stronach internetowych gminy pojawiło się jego zdjęcie, odnalazła się właścicielka. Okazało się, że maluch przestraszył się huku fajerwerków w Sylwestra.