Artur Drożdżak

Pseudokibice i dręczyciele

Oskarżony Robert K. ps. Iżyk doprowadzony na jedną z rozpraw przed krakowskim sądem Fot. Artur Drożdżak Oskarżony Robert K. ps. Iżyk doprowadzony na jedną z rozpraw przed krakowskim sądem
Artur Drożdżak

Próba gwałtu, wymuszenie pieniędzy, pozbawienie wolności - to wszystko spotkało Katarzynę L. Sąd Okręgowy w Krakowie, po 11 latach procesu, skazał za te przestępstwa kilku kiboli Cracovii.

Pech Katarzyny L. polegał na tym, że w życiu prywatnym związała się z gangsterem. Piotr R., był członkiem grupy „Prezesa”, który m.in. handlował narkotykami na dużą skalę.

Boss gangu, czyli Kazimierz J., został skazany na 13 lat więzienia. Za kratki trafił też Piotr R., gdy swoimi zeznaniami pogrążyła go Katarzyna L., na co dzień barmanka jednego z krakowskich lokali.

W pewnym momencie dziewczyna postanowiła zerwać fatalną znajomość. Początkowo nie było z tym kłopotu, bo jej chłopak znalazł się w areszcie. Jednak Piotr R. szybko zorientował się co się święci, a na dodatek chciał, by Katarzyna prowadziła w jego imieniu nielegalne interesy narkotykowe. Gdy odmówiła, jej życie zmieniło się w koszmar.

Początki prześladowań

Dokonano na nią napadu rabunkowego, dostawała SMS-y z groźbami. Na osiedlu podchodzili do niej nieznani mężczyźni i wulgarnie wyzywali od konfidentek policji.

Na ławkach, śmietnikach i murach bloków os. Na Kozłówce w Krakowie, gdzie mieszkała, pojawiły się napisy, które ją piętnowały. Towarzyszyła im symbolika kiboli Cracovii, którzy włączyli się do prześladowań.

Pewnego dnia Katarzyny L. wybrała się do klubu Faust. Spotkała się tam ze znajomym, by rozliczyć się finansowo za przygotowaną akcję marketingową i odebrać 500 zł. Moment przekazywania pieniędzy widziało kilku mężczyzn, którzy przy sąsiednim stoliku leniwie popijali alkohol.

- Zapłać za nas rachunek! - rzucili w stronę kobiety, gdy jej znajomy już zniknął z lokalu. Nie pozwolili Katarzynie L. wyjść samej z klubu. Rzucali w jej stronę mocne wyzwiska.

- Sprzedałaś naszych kolegów z osiedla na policji. Oni teraz siedzą, a ty chodzisz wolna i bezkarna - mówili do wystraszonej ofiary. Z obawy o życie oddała im 500 zł zarobku, ale dręczyciele na tym nie poprzestali. Przytrzymali ją i razem wsiedli do taksówki.

- Jak spróbujesz uciekać, to zginiesz. Pokażemy ci, co robimy z takimi jak ty - zapowiedzieli i zaprowadzili do domu przy ul. Chmieleniec. Po chwili telefonicznie wezwali tam trzy prostytutki, zaczęła się seksualna orgia. Katarzyna L. musiała się jej przysłuchiwać z pomieszczenia tuż obok.

- Jeśli nie będziesz płacić, czeka cię taki sam los jak te k... i będziesz zarabiała na d...ie - grozili. Kazali jej dostarczyć 2 tys. zł, jak mówili, na wypiskę dla aresztowanych kolegów.

Próba gwałtu w domu

Na przełomie marca i kwietnia 2006 r. Katarzyna L. przypadkowo natknęła się na dręczycieli w klubie Frantic na ul. Szewskiej. Nie zapomnieli, że miała im dać pieniądze.

Kiedy chciała uciekać, zastraszyli ją i wywieźli taksówką na ul. Heltmana do domu Michała K. Tam próbowali zgwałcić. Krzyczeli, że będzie dla nich pracowała w agencji towarzyskiej i że „wstawią ją do burdelu”. Dziewczyna się rozpaczliwie broniła i podrapała po twarzy jednego z mężczyzn.

W odwecie została przypalona papierosem. Wypuścili ją nad ranem. Katarzyna L. przyniosła im żądane 2 tys. zł.

O groźbach, próbie gwałtu, biciu i porwaniach opowiedziała na policji dopiero po kilku tygodniach.

Wtedy w maju 2006 r. za kratki trafili Robert K. ps. ,,Iżyk”, Tomasz J. ps. ,,Galos”, Mirosław J. ps. ,,Miras” i Piotr K. Zarzuty postawiono też Michałowi K. ps. Kukiz.

- Nie przyznajemy się do winy - mówili zgodnie. Po ich aresztowaniu doszło do kolejnych aktów agresji wobec Katarzyny L. i członków jej rodziny.

Ktoś obrzucił jajkami okna jej mieszkania, zepsuł zamek w drzwiach i je wysmarował. Na osiedlu pojawiły się kolejne wulgarne napisy. Ujęto i skazano ich dwóch autorów, którzy je wykonali. Nieznani sprawcy spalili na ul. Spółdzielców auto, którym się poruszała Katarzyna L.

2500 Złotych oskarżeni wymusili od pokrzywdzonej barmanki Katarzyny L.

Ucieczka z Krakowa

Jej rodzina dowiedziała się, że dwóch mężczyzn zaczepia ludzi na osiedlu, pokazuje im zdjęcie Katarzyny L. i zbiera informacje na jej temat. Okazało się, że to żona podejrzanego Roberta K. wynajęła agencję detektywistyczną, by zdobyć wiadomości na temat dziewczyny. W sprawozdaniu, które detektywi sporządzili dla zleceniodawcy, napisali, że Katarzyna L. pracowała jako barmanka, „ubierała się wyzywająco i była wożona luksusowymi samochodami. W miejscu zamieszkania ma złą opinię, uważana jest za dziewczynę lekkich obyczajów i zadaje się z mężczyznami o wątpliwej reputacji”. Rzetelność raportu była wątpliwa. Wystraszona Katarzyna L wyprowadziła się z miasta po tym, jak po osiedlu rozeszła się plotka, że żona Roberta K. wyznaczyła nagrodę dla tego, kto ją znajdzie.

Dziewczyna z całą rodziną od lat mieszka poza Krakowem i tu już nie wróci. Boi się.

Krakowski sąd w ciągu 11 lat trzy razy zajmował się sprawą Roberta K. i jego wspólników. Teraz w prawomocnym wyroku uznał, że oskarżeni są winni uprowadzenia Katarzyny L., próby jej zgwałcenia, grożenia śmiercią i wymuszenia w 2,5 tys. złotych.

Prawomocny wyrok

Robert K. został skazany na 4 lata i 4 miesiące więzienia, Tomasz J. I Piotr K. na kary po 4 lata, Mirosław J. na 3 lata i 4,. a Michał K. dostał najłagodniejszy wyrok półtora roku w zawieszeniu na 5 lat.

Jeden z mężczyzn jako alibi podawał, że był na kursie narciarskim w Zakopanem. Tam logował się jego telefon, a świadkowie potwierdzali, że widzieli Michała K. na miejscu. Nie mógł więc brać udziału w próbie gwałtu w Krakowie. Sąd stwierdził jednak, że oskarżony wcześniej wrócił z kursu do Krakowa i mógł brać udział w dokonaniu przestępstwa na szkodę Katarzyny L. Jeden z jego telefonów logował się w Zakopanem, bo zostawił go tam znajomemu.

Podczas przeszukania w komputerze oskarżonych odkryto 14 zdjęć i widać na nich, że jeden ma zadrapania na twarzy. Zdaniem sądu rany odpowiadają tym obrażeniom, jakie z spowodowała Katarzyna L., broniąc się przed próbą wykorzystania seksualnego. Nie dano wiary Michałowi K., że rany miał na twarzy, bo został poturbowany w jednym z klubów.

Były wątpliwości dotyczące czasu wykonania znalezionych zdjęć, bo na fotografiach nie było daty. Sąd jednak ustalił, kiedy je zrobiono. Na jednym ze zdjęć widać zegarek oskarżonego Michała K. i wyraźną godzinę. To też podważyło jego alibi, że był wówczas w Zakopanem.

Zdjęcia ich pogrążyły

Zdaniem sądu oskarżeni w domu, w którym doszło do próby gwałtu, przechytrzyli system alarmowy i zasłonili czujki taśmą i skarpetką. Dzięki temu mogli wejść do pomieszczeń, mimo że system alarmowy był aktywny. Nie było wtedy potrzeby wyłączania całego alarmu kodem dostępu. Na znalezionych zdjęciach widać, że dwaj oskarżeni stoją pod czujką. Alarm był wówczas aktywny, a jednak nie zadziałał.

Główny oskarżony Robert K. twierdził, że padł ofiarą spisku, który zawiązała pokrzywdzona razem z funkcjonariuszami policji. W końcu na procesie jej osobą zaufania był właśnie policjant i cały czas siedział na sali rozpraw, zaś uzbrojeni po zęby antyterroryści pilnowali Katarzyny L. ma korytarzu sądu. To wśród oskarżonych budziło podejrzenia o jej bliskie związki ze śledczymi.

Zdaniem sądu co prawda nie ma bezpośrednich dowodów, że to Piotr R. zlecił gnębienie Katarzyny L., ale skoro oskarżeni mówili jej, że ma płacić tzw. wypiski dla kolegów z aresztu, to jednoznaczne wskazuje, że mieli z związki z gangsterem. Sami nie ryzykowaliby konfliktu z osobą tak wpływową w półświatku przestępczym i biznesie narkotykowym.

- Musieli z tego kręgu uzyskać coś więcej niż pozwolenie, dostali po prostu zlecenie działania na szkodę Katarzyny L. wobec jej niesubordynacji i zerwania z Piotrem R. - stwierdził sąd.

Pseudokibice Cracovii

Zdaniem sądu, ustalenia wskazują na związki oskarżonych z podkulturą pseudokibiców. Jeden z nich ma na łydce tatuaż Cracovia, inny oklejał szkołę symbolami tego klubu.

Sąd przyjął, że relacja Katarzyny L. była wiarygodna i na pewno jej nie zmyśliła. Nie miała powodu zadzierać z półświatkiem i kibolami, bezpodstawnie ich obciążać, ściągając na siebie i rodzinę zemstę z ich strony. Pokrzywdzona dość dobrze zapamiętała wygląd domu, do którego została przywieziona oraz fakt że oskarżeni używali wtedy fajki wodnej. Na znalezionych zdjęciach była taka fajka.

Kobieta pomyliła się tylko w jednym. Mówiła, że był tam prysznic, a faktycznie w łazience znajdowała się wanna.

Artur Drożdżak

Dziennikarz zajmujący się sprawami sądowymi i prawnymi specjalizujący się w zagadnieniach karnych. Częsty uczestnik rozpraw w sądach na terenie całej Małopolski, głównie w Krakowie, Tarnowie i Nowym Sączu. Były wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Pedagogicznym i Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.