Przyszłość należy do kobiet, jeśli będą odważne
O tym, dlaczego mężczyźni rozpychają się na kanapie i skąd porównanie cierpienia hodowlanych zwierząt do problemów, z jakimi zmagają się dyskryminowane kobiety, mówi Xavier Bayle, sojusznik feministek, hiszpański artysta.
Mężczyźni boją się równouprawnienia?
Ten, kto leżąc na kanapie, zajmuje 80 proc. miejsca, nie zrezygnuje łatwo z tych 30 proc., które mu się nie należą, na rzecz drugiej osoby, która ciśnie się na pozostałym skrawku kanapy. Nie zrezygnuje, bo mu wygodnie, cieszy się przywilejami i boi się, że je straci, jeśli przyzna, że zyskał coś kosztem kogoś innego. Mężczyźni są nauczeni podejmowania decyzji - jednoosobowo, bez zbędnych dyskusji, ale i tego, że przejmują na siebie winę, gdy coś pójdzie nie tak. Prosto dzielą świat na to, co męskie (co sami lubią, co dobrze im się kojarzy, jak sporty ekstremalne czy szybkie samochody) i na to, co kobiece (wszystko, co zostaje, jak domowe obowiązki, opieka nad dziećmi). Trzeba powiedzieć jasno: mężczyzna zachowuje się jak dyktator, organizuje świat według swoich zasad, takich, jak brutalność, konkurencja, walka; dzieli ludzi na wygranych i przegranych. Traktuje świat (w tym i kobiety) jak własne terytorium, gdzie on stawia warunki.
Prowokacja ma sens, gdy jej intencją jest kwestionowanie zastanej rzeczywistości, np. przekonania o wyższości człowieka nad resztą zwierząt czy męskości nad żeńskością
To znaczy, że receptą na świat patriarchalny, urządzony według mężczyzn ma być dziś matriarchalizm, czyli życie pod dyktando kobiet?
Nie boję się matriarchatu, przerabiałem to już w rodzinnym domu. Nie tyko ja. W każdym domu, w którym dzieci są wychowane przez samotną matkę, panuje matriarchat. Ale żaden model społeczeństwa oparty na sprawiedliwości, nie może tworzyć struktur, hierarchii, sztucznych podziałów czy zakładać dominacji jednej grupy nad drugą. Jesteśmy zwierzętami społecznymi i poza swoimi indywidualnymi interesami, mamy przede wszystkim wspólne potrzeby, które powinny być spełnione. To, że dziś miliardy ludzi na świecie nie mają dostępu do wody pitnej, cierpią głód, nie mają dachu nad głową i poczucia bezpieczeństwa, pokazuje ogromną porażkę patriarchapitalizmu. Co gorsza, decydenci, jeśli już próbują rozwiązywać te problemy, nie kierują się poczuciem niesprawiedliwości, a litością. W tym scenariuszu kobieta nie ma głosu, tymczasem ona musi podejmować decyzje, być dużo bardziej obecna na ten polu, żeby wyrównać różnice między ludźmi. Przyszłość należy do kobiet, o ile będą miały odwagę i możliwość podejmowania decyzji w ważnych dla wszystkich kwestiach.
Jest Pan feministą?
Według postulatów radykalnych feministek mam prawo być jedynie ich sojusznikiem, a to z jednego bardzo jasnego powodu: jeśli kobieta pozwoli na to, by mężczyźni ingerowali w tworzenie nowego, bardziej żeńskiego świata, ryzyko manplainningu, czyli narzucania męskiego spojrzenia na tę kwestię, będzie wysokie. Kobieta nie potrzebuje mężczyzny jako doradcy i przewodnika. I o to chodzi w feminizmie: żeby wszyscy dostrzegli i pojęli, że kobieta ma prawo do własnego głosu i sposobu interpretowania świata. Bycie sojusznikiem kobiet w walce o równouprawnienie polega na słuchaniu, rozumieniu, akceptowaniu ich praw, kwestionowaniu patriarchalnego porządku w codziennych sytuacjach, w gronie najbliższych. Mężczyzna zdeterminowany do walki o prawa kobiet może pomóc, choćby starając się zmienić myślenie o kobietach w rozmowie z ojcem, przyjacielem, bratem, kolegą... Problem z mężczyznami w kobiecych organizacjach czy na feministycznych demonstracjach polega na tym, że kiedy pojawia się mikrofon albo megafon, zawsze znajdzie się mężczyzna gotowy do mówienia. To błąd, nawet jeśli próbuje mówić w imieniu kobiet, w dobrej wierze. Czas na kobiety, na ich głos.
Jako artysta i aktywista działa Pan na rzecz praw zwierząt. Ile to ma wspólnego z równouprawnieniem?
Walka o prawa zwierząt i o równouprawnienie to w gruncie rzeczy walka z dominacją jednego osobnika nad drugim. Kobieta zawsze wypełniała w systemie społecznym rolę matki, jej praca polega na reprodukcji, nawet w religiach podkreśla się, że bycie matką to w zasadzie jedyna droga, którą może pójść kobieta. Taką samą metodę (z wykorzystaniem siły albo szantażu) stosują hodowcy loch, krów, owiec, kur... Kontrola macierzyństwa to patriarchat w czystym wydaniu, niezależnie o jakim osobniku czy gatunku mówimy. Dlatego kobiety, które nie są matkami, to, według systemu patriarchalnego, kobiety niespełnione, dlatego niepłodne krowy trafiają od razu do rzeźni...
Pana prace dotykają drażliwych tematów, zestawiając cierpienie zwierząt z holocaustem, porównując prawa reprodukcyjne kobiet do sytuacji cielnej krowy. Z jakimi reakcjami się Pan spotyka? Ktoś krzyczy, ktoś jest urażony?
Jasne że tak! I o to chodzi. Każdy głupek może prowokować, więc jeśli chce się osiągnąć cel, trzeba tę prowokację przemyśleć. Ma sens, gdy jej intencją jest kwestionowanie zastanej rzeczywistości, np. przekonania o wyższości człowieka nad resztą zwierząt czy wyższości męskości nad żeńskością, białej rasy nad innymi, osób heteroseksualnych nad homoseksualistami. Wtedy społeczeństwo reaguje. I świetnie. Nie martwi mnie to, że mogę kogoś urazić. Przestaną mnie lubić? Cóż, prawda ma swoją cenę.
A jak jest w Hiszpanii, gdzie Pan się urodził - tam łatwiej przekonać mężczyzn do równouprawnienia?
W Hiszpanii macho to najbardziej pospolity klown: macho są wszędzie, rozpychają się, dlatego feminizm jest tam bardziej agresywny, staje się faktem społecznym: gorącym tematem debat w telewizji, radiu, prasie, na ulicach... Niewielki to jednak sukces: taką samą rangę szybko zyskują inne kwestie, bo jesteśmy bardziej emocjonalni niż inne nacje. W Polsce tak nie jest, choć ostatnie masowe demonstracje wobec partii rządzącej, która nabiera cech władzy totalitarnej, pokazują, że i tu coś się dzieje. Ludzie podróżują, widzą inne rzeczywistości, rozumieją, że kwestie społeczne to nasze sprawy i nie mogą o nich decydować tylko politycy. Nie ma co czekać, aż państwo rozwiąże nasze codzienne problemy. Nigdy zmiana społeczne nie wyszła od parlamentarzystów.