Przyszłość Kolejorza rozstrzyga się teraz. Czas pożegnać stare błędy
Kolejorz jest w przededniu nie tylko najważniejszego meczu w sezonie, ale również wyznaczania nowych kierunków w polityce swojego rozwoju
Wstrząs, początek rewolucji, spór ze starszyzną, konflikt w szatni - to najczęściej wymieniane w ostatnim tygodniu słowa w kontekście Lecha Poznań.
Wydaje się, że właśnie teraz, niezależnie od wyniku ostatniego meczu w Białymstoku, decyduje się przyszłość Kolejorza.
Kibice mają już dosyć drużyny, która zawodzi w najważniejszych meczach, kompromituje klub w pojedynkach ze znacznie niżej notowanymi rywalami, jest mentalnie słaba i niezdolna do zdobywania trofeów. Znamienne jest to, że trybuny stoją murem za trenerem i domagają się odsunięcia od drużyny zawodników, którzy byli twarzami historycznych klęsk, nie zważając na ich też niewątpliwe zasługi dla poznańskiego klubu. Akcja #inbjelicawetrust, pokazuje, że sympatycy Kolejorza, chcą przewietrzenia szatni i absolutnie ufają trenerowi, że podoła temu zadaniu.
Przesilenia ciągle wracają
-Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów - powiedział Albert Einstein. Tymczasem w Lechu od lat powtarzały się te same błędy. Następowało jesienne przesilenie, trener popadał w konflikt z zawodnikami i po kilku tygodniach tracił pracę w klubie.
Tak było przecież, gdy Maciej Skorża obejmował posadę po Mariuszu Rumaku, a potem gdy Urban zmieniał Skorżę.
Wszystko uchodziło piłkarzom bezkarnie.
Winny był zawsze szkoleniowiec, choć zarówno Rumak, Skorża i Urban mieli znakomite początki, szybko potrafili wydźwignąć drużynę z kryzysu, a w przypadku Skorży skończyło się nawet na sensacyjnym mistrzostwie Polski.
Nenad Bjelica szedł tą samą ścieżką. Była tylko jedna mała różnica. Lech pod jego wodzą zaczął grać efektownie, zmienił się styl gry. Bjelica przywrócił kibicom radość z oglądania drużyny, zagonił piłkarzy do większej pracy, wykrzesał z nich więcej, niż potrafił to zrobić Urban, zrezygnował z kunktatorskiej taktyki.
Wyniki osiągane przez Chorwata zostały przyjęte niesłychanie ciepło. Nowy trener ujął kibiców przede wszystkim tym, że nie rzucał słów na wiatr. Kiedy mówił o chęci zwyciężania, odważnie postawił na ofensywę. Znalazł miejsce na boisku zarówno dla Macieja Gajosa, jak i Darko Jevticia, co wcześniej nie było wcale takie oczywiste.
Odbudował Dawida Kownackiego, Marcina Robaka i Macieja Wilusza. To, co proponował Bjelica, nie miało nic wspólnego z monotonią, która zniewalała Kolejorza, gdy prowadził go Jan Urban.
- Gdy przybyłem, Lech był bardzo chory - powiedział Chorwat i trudno odmówić mu racji. Tylko, że chory był co roku.
Każdy trener musiał być lekarzem, psychologiem i terapeutą.
Koniec chwalenia
Bjelica przez kilka miesięcy odnosił z Lechem spektakularne sukcesy. Chwalił wszystkich swoich piłkarzy, nawet po niezbyt udanych meczach potrafił powiedzieć, że jest dumny ze swojej drużyny.
Nastąpiło jednak tąpnięcie. Objawy tego, że „Poznańska Lokomotywa” traci impet, pojawiły się już pod koniec marca. Wydawało się, że Bjelica przygotował dwa szczyty formy. Ten pierwszy na początek wiosny, gdy trzeba było błyskawicznie odrabiać straty, miał przestraszyć rywali i tak się rzeczywiście stało. Ten drugi miał być szykowany na początek maja, kiedy rozpoczynała się faza mistrzowska i na finał Pucharu Polski.
Ale jak wszyscy wiemy,
poznaniacy w niezrozumiały dla wszystkich sposób przegrali z Arką Gdynia.
Tłumaczenie, że to jest futbol, takie rzeczy się zdarzają nikogo już nie satysfakcjonowały. Gdy nastąpiła prawdziwa weryfikacja umiejętności, lechici znowu okazali się bezradni.
Nic więc dziwnego, że popsuła się też atmosfera w drużynie. Zmieniło się też podejście trenera do piłkarzy. Szymonowi Pawłowskiemu zarzucił brak zaangażowania i wysłał go na trybuny. Incydent z telefonem zmienił hierarchię w drużynie. Łukasz Trałka stracił nie tylko zaufanie trenera, ale też opaskę kapitańską. Zamieszanie wokół zawodników, którzy jeszcze niedawno byli liderami, pozwoliły Bjelicy pokazać, że nie zamierza być ofiarą ich bezsilności w najważniejszych momentach. Co więcej, nie potrzebuje graczy, którzy nie chcą wykrzesać z siebie czegoś więcej, niż do tej pory robili dla Lecha.
Trałka to kozioł ofiarny?
Najbardziej oberwało się w tym tygodniu Łukaszowi Trałce.
Znów modny stał się termin „trałkowanie”.
Powstał on kilka lat temu, gdy pomocnik był jeszcze zawodnikiem Polonii. Napastnik Zagłębia Lubin Ilijan Micanski przebiegł pół boiska i strzelił gola, a Trałka leżał na murawie i biernie obserwował akcję. Zdjęcie z tej sytuacji stało się symbolem lenistwa, zostało przez internautów przerobione na setki sposobów. Potem była słynna analiza Grzegorza Mielcarskiego. Ekspert zaprezentował kilkanaście akcji Trałki z meczu z Lechią Gdańsk i skrytykował go za: brak zaangażowania, zwalnianie akcji, bezsensowne podawanie piłki do obrońców, człapanie w środku pola, bezmyślne faulowanie.
Przypomina mu się też ubiegłoroczną „aferę autobusową”. Filmik z krótką relacją z odjazdu drużyny na finał Pucharu Polski, w którym słychać jak kapitan w niewybredny sposób zwraca się do kibica, który uderzył w autokar, wywołał oburzenie i sprawił, że Trałka musiał tłumaczyć się z tych niefortunnych słów.
Jakby tego było mało, zaczęło się wyliczanie wszystkich wstydliwych występów zespołu w ostatnich latach, w których brał udział. Od Legnicy przez Grudziądz, Wilno, Stjernan po Stadion Narodowy. Tylko nieliczni pamiętają jego radość po mistrzostwie Polski i fakt, że w tym roku zameldował się w „Klubie 300” i dla Lecha rozegrał ponad 150 spotkań. Trochę zdrowia więc w Poznaniu zostawił. Zamiast szacunku dla tego, co w Kolejorzu zrobił, chętniej cytowane są słowa wykładowcy Szkoły Trenerów PZPN Rudolf Kapery:
- Trałka to leń, na którego nie mogę patrzeć. On psuje grę zespołu.
Zobaczcie, jak on się porusza, zawsze gdzieś w okolicach koła środkowego. Takiego zawodnika nie chciałbym mieć w rezerwach. To szkodnik.
Trener z poparciem
Być może trener Bjelica też doszedł do takich wniosków. Dowiemy się tego dopiero po zakończeniu sezonu, kiedy trener ogłosi z kim chce nadal współpracować, a kto nie ma u niego większych szans na grę. Trener zdaje sobie sprawę, że ma nie tylko wielkie poparcie kibiców, ale też zarządu klubu. Takiej sytuacji nie było już w Kolejorzu od wielu lat. Jeśli chce być prawdziwym szefem i nie zmarnować oczekiwań trybun, które mają już dość półśrodków oraz wyrozumiałości dla zmanierowanych gwiazd, powinien wykorzystać ten moment i jeszcze mocniej chwycić miotłę, bo jak mówił sir Alex Ferguson:
„z chwilą, gdy jeden z piłkarzy staje się ważniejszy od menedżera, klub umiera”.