Roman Laudański

Przyjeżdża sobie biała do Afryki i wymyśla!

Joanna Kotwicka wśród uczniów w Laare. Dzieci już nie muszą dzielić ołówków na trzy części. Dla wielu z nich kolorowy ołówek oznacza szansę na lepsze Fot. archiwum prywatne J. Kotwickiej Joanna Kotwicka wśród uczniów w Laare. Dzieci już nie muszą dzielić ołówków na trzy części. Dla wielu z nich kolorowy ołówek oznacza szansę na lepsze życie u siebie, miedzy swoimi.
Roman Laudański

Z bydgoszczanką Joanną Kotwicką, organizatorką akcji „Kredki dla Afryki” rozmawiamy jeszcze w Polsce, ale zaraz odlatuje i już jest na miesiąc w Afryce. Od kilku lat żyje na trasie: Bydgoszcz - Afryka - Bydgoszcz.

Kiedy Joanna prowadzi lekcję w Polsce, to pokazuje obrazki małych Kenijczyków z różnobarwnymi słoniami. - Nasze dzieci zaprzeczają, bo wiedzą, że słonie są szare, ale kolorowe słonie narysowały dzieci z Afryki, to chyba one wiedzą lepiej? - prowokuje Joanna. Wszystko przez kredki dla Afryki.

Tata Asi był kolejarzem nieistniejącego referatu dróg i mostów przy stacji Bydgoszcz Bielawy. W rodzinie nie było samochodu, dlatego każdą podróż z czasów dzieciństwa kojarzy z koleją. - Rodziców nigdy nie przerażała ilość bagaży dla trzech córek. Tak podróżowaliśmy nad morze, w góry czy do siostry leczącej się w górskim sanatorium.

Odkąd pamięta, zawsze była w drodze.

Jako uczennica IV LO w Bydgoszczy zjeździła wszystkie festiwale muzyczne. - Stare, cudowne czasy bez telefonów komórkowych - opowiada. Rodzicom mówiło się, że jadą na działkę, a bywało się w Jarocinie czy na koncercie Boba Dylana w Krakowie. Skończyła filozofię w Toruniu i wtedy autostopem poznawała Europę.

- Chęć podróżowania drzemała we mnie cały czas - opowiada. - Zawsze chciałam zobaczyć więcej i więcej.

Afryka się jej „wydarzyła”. Od 2006 roku Asia była wolontariuszem Stowarzyszenia Życie po Przeszczepie. Już pracowała w szkole jako nauczyciel etyki. Z uczniami wzięli udział w programie edukacyjnym „Transplantacja. Jestem na tak”. Wygrali konkurs na scenariusz filmu propagującego transplantację. Z Krzysztofem Pijarowskim, wtedy prezesem Stowarzyszenia Życie po Przeszczepie znaleźli bohaterów filmu: m.in. Kasię, która po przeszczepie serca zaczęła studia. Jednym z bohaterów był ksiądz Piotr Sadkiewicz z Leśnej koło Żywca (oddał szpik kostny swojej siostrze), dokąd pojechali w styczniu 2010 roku. Wieś zasypało tak, że przez kilka dni nie mogli z niej wyjechać. Asię zaciekawiły zdjęcia z Tanzanii. Zaczęła pytać: jak, kto, skąd?

- Te historie były dla mnie impulsem - wspomina Joasia. - Pracowałam w szkole, znałam naszą młodzież, a ksiądz opowiadał o afrykańskich szkołach, w których dzielą kredki na trzy, bo dzieci nie mają czym pisać i rysować.

Pokazał Joannie zdjęcia dzieci, które przez okno podglądały, co nauczyciel pisze na tablicy i patykiem na ziemi starały się to odwzorować. Tylko dlatego, że nie miały zwykłego ołówka!

I to był moment, który poruszył serce Joanny. Wróciła do domu. Zaczęła myśleć, co z tym fantem zrobić? Wiedziała, że nie będzie problemu z zebraniem przez uczniów ołówków i kredek w szkołach. Co prawda nie miła żadnego doświadczenia z Afryką, ale poprosiła księdza Sadkiewicza z Leśnej o namiary na konkretną afrykańską szkołę, do której mogliby wysłać dary.

Dwie tony kredek

Dostała namiary na szkoły z Wybrzeża Kości Słoniowej i Kenii. I tak się zaczęło. W czerwcu 2010 roku akcja ruszyła - teraz mają już ponad sto szkół w Polsce, które przyłączają się do akcji „Kredki dla Afryki”. Założyli Fundację Asante, która przez sześć lat wysłała ponad dwie tony kredek, ołówków, farbek, pędzelków, zeszytów, bloków do Afryki.

W transporcie pomagali m.in. uczestnicy rajdów charytatywnych po Afryce. W ubiegłym roku polska ekipa rajdowców zabrała ok. 300 kilogramów kredek. Dzięki wsparciu z jednego procenta wysyłają paczki trzy razy w roku. Już nie tylko do Wybrzeża Kości Słoniowej i Kenii, ale do Zambii, Mali i Mauretanii.

Joanna pierwszy raz pojechała do Laare w Kenii w 2011 roku. Tu pracuje siostra Alicja Kaszczuk. Zachęciła Asię do przyjazdu (- Zobacz sama, przekonaj się, że warto).

Przed wyjazdem Asia odwiedziła swoją siostrę, która mieszka w Szkocji. Wtedy przekonała się, że polskie media niewiele uwagi poświęcały temu, co działo się w Afryce. Tam obszernie informowały o największej od 60 lat suszy w rogu Afryki (Somalia, Etiopia i Kenia). - W Polsce o tym się nic nie mówiło, to nie był żaden news - dziwi się Joanna.

Wymyślili w Fundacji Asante, że poproszą o wsparcie prezydenta Bydgoszczy. I choć Asia z niepewnością podchodziła do tego pomysłu, to pomoc otrzymali! Kupili ryż i kozy, a kiedy dziwię się niepomiernie, Asia tłumaczy, że kozy dają mleko. Kupili je w Kenii i rozdali dzieciom w misji.

Utkwiło jej zdanie, że Afrykę kocha się lub nienawidzi. A jak za pierwszym razem poczujesz to „coś”, to już Afryka zostanie w tobie. - Teraz śmiejemy się z siostrą Alą, że za każdym razem zostawiam tam jakąś cząstkę siebie - opowiada Joanna.

Kiedy Joanna pierwszy raz trafiła do Laare, to uczyło się tam ok. 200 dzieci, teraz 289. Jako nauczyciel ma dłuższe wakacje, z których miesiąc pracuje w Afryce. Podkreśla, że nie lubi wczasów i opalania się na plaży. Woli konkretnie spędzać urlop. Dzieci w Kenii - i ogólnie w Afryce - uczą się tylko podstawowych przedmiotów: matematyki, języka suahili, języka angielskiego (bo to urzędowy, został po czasach kolonialnych), przyrody, a jeśli to szkoła misyjna - to również religii. Nie ma zajęć plastycznych, wuefu. Wymyśliły więc warsztaty plastyczne.

Czy można uwierzyć w to, że kenijski czternastolatek po raz pierwszy w życiu trzymał kredki w ręce i rysował? Tak było w Laare. Inny chłopak wycinał z nielicznych gazet zdjęcia piłkarzy, a kiedy dostał kredki do rąk - znakomicie ich rysował.

Joanna: - Jego prace uświadomiły mi, że kiedy ktoś rodzi się z pierwiastkiem talentu, to choćby przez lata nie mógł wykorzystywać talentu, to w końcu ten talent wypływa. Są dzieci, które się z tym rodzą. Ten chłopak nie mógł tego wykształcić.

Umówiły się z siostrą Alicją, że Joanna będzie raz w roku przyjeżdżać do Laare, żeby prowadzić warsztaty plastyczne z dziećmi. Przygotowali również materiały dydaktyczne dla nauczycieli w ramach akcji „Nauka przez zabawę”.

Kiedyś Asia zobaczyła, jak afrykańskie dzieci bawią się w szkołę. Kilkoro wyciąga przed siebie ręce, a jedno bije je patykiem po dłoniach. W Joannie krew zawrzała, bo okazało się, że to jest na porządku dziennym. Powstał zgrzyt, bo tak w większości krajów Afryki - uczy się przyszłych nauczycieli utrzymania dyscypliny na lekcji. Jak wytłumaczyć, że tak nie wolno?

- A nauczyciele zareagowali: przyjeżdża sobie biała i wymyśla! - opowiada Joanna. - No to popracuj sama w przepełnionej klasie (40-50, a nawet więcej dzieci)!

Dostała prztyczka w nos, bo postawili ją przed taką klasą. Wymyśliła, że nauczycielom trzeba pomagać. Siostra Asi, Justyna skończyła pedagogikę. Zaczęła szukać używanych książek w języku angielskim dla nauczycieli. Powstała biblioteka szkolna w Laare, która dziś liczy już ok. 700 książek.

Kiedy wraca do Laare, to najbardziej cieszy ją widok wszystkich dzieci w szkole. Dzieci są w projekcie „Adopcji serc” prowadzonej przez Fundację „Czyńmy dobro”. Adopcja na odległość dotyczy konkretnych dzieci, które od konkretnych ludzi, np. w Polsce otrzymują pieniądze na naukę, ubrania i żywność. Z tego finansowane są posiłki szkolne i mundurki. Na Benedettę Asia płaci ok. 850 złotych rocznie. Pomaga też Eli Joy (imię plemienne: Cacheri, co oznacza „porządna”. - Po kim ona je dostała?! - dziwi się). - Ten dzieciak od początku zjadł mi serce. Najpiękniej uśmiecha się, kiedy broi. Ma trudną sytuację w domu. Babcia zarażona jest HIV (w tamtym regionie zarażonych jest ok. 70 proc. Kenijczyków). Mieszkańcy żyją z uprawy miry, narkotyku. Sprzedają ją w Mombasie, gdzie się dobrze bawią. Wracając do wioski, zaraża nie jedną, a trzy żony, bo tam jest wielożeństwo.

- Poznałam Eli Joy, kiedy miała 5 lat, dziś już ma dziesięć - dodaje Joanna. - Już wyrosła z czasu, kiedy potrafiła z zazdrości o mnie ugryźć inne dziecko! Zależy mi na jej losie, choć nie rokuje najlepiej do nauki w szkole średniej. Może zdobędzie choć jakiś zawód, chcę jej w tym pomóc - dodaje Asia. - Drugą dziewczyną, którą mam w adopcji, jest pięcioletnia Benedette - absolutne przeciwieństwo Eli Joy. Jej brat Breyton jest najlepszym uczniem w szkole.

Szkoła na sawannie

Na afrykańskich zajęciach plastycznych składają origami, plansze z alfabetem. W ubiegłym roku wszyscy uczniowie z Laare po raz pierwszy w życiu dostali piórniki. (- U nas dzieciaki zmieniają je co roku, a tam raz na całą edukację - tłumaczy Asia).

Dwa lata temu siostra Ala wymyśliła, że zbuduje nową szkołę na sawannie w Ndumuru.

- Przecież tu są tylko pawiany, dzikie wielbłądy i nic więcej! - protestowała Joanna. - Szkoła powstaje dla dzieci lokalnych pasterzy. Oni nigdy nie chodzili do szkoły, ich dzieci - również. W wiosce mieszka może setka mieszkańców. Czasami przy studni dla słoni, pamiętającej jeszcze czasy kolonialne, zatrzymują się w niej nomadowie pojący tam bydło czy uchodźcy z Somalii. Jak przekonać radę starszych, by oddali kawałek gruntu pod szkołę? By zgodzili się wysłać dzieci do szkoły? Afrykańczycy nie patrzą na życie w dalekiej perspektywie. Chcą widzieć efekt tu i teraz. A z nauką tak nie jest. Wymaga czasu, lat. Po co ich dziecko ma siedzieć przez siedem godzin w szkole, jak mogłoby pomagać w polu? Czasem przekonuje ciepły posiłek w szkole. Zjadło tam, to nie trzeba nakarmić w domu. A w przyszłości, być może, te dzieci będą miały lepszy start w życie. Ich rodzice podpisując się stawiają krzyżyk lub robią odcisk palca.

Joanna: - Kiedy opowiadam uczniom w Bydgoszczy o Afryce, to tłumaczę, że tam nauka jest nagrodą. Jak się nie uczą, to pracują w polu. Tam nie ma wagarów. A kiedy tam opowiadam, że czasem moi polscy uczniowie wagarują - to nie mogą w to uwierzyć? Chcą pracować w polu?!

***


Piękne krajobrazy Kapsztadu z perspektywy drona

Roman Laudański

Nieustającą radością w pracy dziennikarskiej są spotkania z drugim człowiekiem i ciekawość świata, za którym coraz trudniej nam nadążyć. A o interesujących i intrygujących sprawach opowiadają mieszkańcy najmniejszych wsi i największych miast - słowem Czytelnicy "Gazety Pomorskiej"

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.