Lizzie Turner, partnerka Darcy Warda, opowiedziała mediom o pierwszych chwilach i życiu po traumatycznym wypadku utalentowanego Australijczyka.
- Nie wiem dokładnie, gdzie był nasz związek w chwili wypadku. Jednak kiedy usłyszałam fatalne wieści, wiedziałam, że będę przy nim na zawsze - zapowiedziała Lizzy w rozmowie z portalem sportowefakty.wp.pl.
Darcy Ward uległ wypadkowi 23 sierpnia w Zielonej Górze. Nie chodzi, nie ma czucia od klatki piersiowej w dół, lewa ręka też nie jest do końca sprawna. Całkiem niedawno, wraz z partnerką przeprowadził się do Australii. Ich życie jest zupełnie inne, niż jeszcze kilka miesięcy temu.
- Kiedy dostałam wiadomość ze szpitala, właśnie wyjeżdżałam na wakacje. Darcy kazał mi jechać i spędzić miło czas z koleżankami; mówił, że wszystko będzie dobrze - wspomina Lizzie Turner w rozmowie z portalem sportowe fakty.wpl.pl - Tak zrobiłam, ale trudno było się cieszyć z czegokolwiek. Doskonale pamiętam moment, w którym weszłam do szpitala z wszystkimi balonami i torbami z upominkami od mojej rodziny. Wówczas było widoczne, że po raz pierwszy starał się unieść ramiona, chciał mnie przytulić. Od tego dnia nie opuszczałam szpitala. Zrezygnowałam z pracy i żyłam obok niego przy łóżku.
Jak wspomina Lizzie, najgorsze były noce
- Darcy budził mnie w nocy po trzy, czasem cztery razy i płakał, mówiąc o końcu kariery. Czasami miewał koszmary - opowiadała portalowi. Zapewniając, że nie miała wątpliwości, że będzie go wspierać. - Myślę, że Darcy był zszokowany, kiedy usłyszał ode mnie, że będę go kochała bez względu na jakiekolwiek okoliczności.
Turner zapewniła, że starają się żyć normalnie
Podróżują, robią zakupy, spotykają się ze znajomymi. I snują plany na przyszłość. - Przeprowadziliśmy się do naszego domu w Australii, mamy psa. Kilka razy w tygodniu jeździmy na rehabilitację. Mamy wiele planów. Rozmawiamy na temat dzieci i małżeństwa. Oboje tego chcemy. Marzymy o specjalnej kuracji. Mamy nadzieję, że pewnego dnia znajdzie się odpowiedni lek.