Przez Ukrainę. Pięć dni w kraju wojny. Krakowianie kupili jeepa i zawieźli Ukraińcom
Krakowianie kupili jeepa i zawieźli Ukraińcom. Obecnie Andrzej i Marcin zbierają na kolejny samochód, tym razem pickupa, o którego proszą ich żołnierze ukraińscy walczący w obwodzie charkowskim.
Są ludzie, którzy do nas powracają, choć tego nie planowaliśmy, a może nawet nie chcieliśmy. Są historie, które wobec innych stają się ważniejsze do opowiedzenia. Może nawet konieczne. Tak jak ta. Igor był moim przewodnikiem na Mont Blanc Drogą Papieską, od strony włoskiej. I jakoś nie było nam po drodze, choć ta droga była wąska, a Igor trzymał mnie bezpiecznie na linie. Przyjaciółmi nie zostaliśmy. Co o nim wiedziałam? Niewiele; że urodził się we Lwowie, a w 2014 walczył na wojnie w Donbasie, że widział śmierć kolegów, że może widział za dużo. Dziś Igor znów widzi za dużo i odwozi ciała swoich kolegów ich matkom. A moi znajomi zbierają pieniądze na sprzęt, który pomoże mu i tym, którzy walczą w piekle. - Napiszesz o zbiórce? - zapytali. Napiszę. I o tym, jak wieźli samochód do Charkowa, a wrócili do Krakowa z psem, którego Igor znalazł na gruzach małej wioski i nie mógł przy sobie zostawić, też napiszę. Azow, bo tak husky z Ukrainy się nazywa, też widział za dużo, mimo to patrzy łagodnie i ufnie nawet na mnie, choć zna mnie kilka minut. Może tak trzeba?
Przed wojną
Jeszcze dwa tygodnie przed wybuchem wojny Igor był w Krakowie. Odwiedzał znajomych, z którymi się wspinał po Tatrach i Alpach, może planował wyprawy. W tych planach nie było wojny, choć przecież czuć ją było w powietrzu. Po Krakowie był Kijów i czwartek, 24 lutego, kiedy Igor już nie musiał planować. Pojechał jak stał na lotnisko w Hostomelu. Nie miał hełmu ani kamizelki kuloodpornej, miał kałasznikowa. Mówi, że tak go rozgrzał, że spalił mu kurtkę. - Byliśmy w kontakcie, pisał, czego im potrzeba, a my organizowaliśmy zbiórki - opowiada Andrzej. - Pakowaliśmy buty, plecaki, liny, co się dało. Ale też wiedzieliśmy, że ważne są samochody. Pierwszy jeep trafił na Ukrainę w maju wypełniony po brzegi sprzętem i jedzeniem. Drugi Andrzej z Marcinem zawieźli sami Igorowi. Dotarli blisko linii frontu, w obwodzie charkowskim. Był czerwiec. - Łatwo nie było - przyznają. Z dokumentami potwierdzającymi, komu dostarczają wóz, przejechali Lwów, Tarnopol, Równe, Borodiankę, Buczę, Irpień, Kijów. Minęli kilkadziesiąt punktów kontrolnych, udało im się nie zapłacić mandatu za przekroczenie prędkości (tak, na Ukrainie wróciły policyjne kontrole), mijali wsie przygotowane do obrony, widzieli normalne życie albo prawie normalne, strach, ale też w odpowiedzi na pytanie, jak sobie radzą, słyszeli: Przywykliśmy.
Droga
Marcin: - We Lwowie życie toczy się niemal normalnie. Jedyne, co widać na pierwszy rzut oka, to zwiększona liczba żołnierzy, no i zabezpieczone, otulone zabytki. Co ciekawe, są też turyści, nawet nas przewodnicy łapali na ulicy z pytaniem, czy nie potrzebujemy oprowadzania. Kolejnym przystankiem był Tarnopol, gdzie dotarli bez żadnych kontroli. Po drodze odebrali kolejne dary, także samochód był napchany pod korek. - Nasze T-shirty z Bayraktarem oraz ruskim okrętem, który poszedł wiadomo gdzie, wzbudzały wesołość - opowiadają chłopaki.
W Tarnopolu działają prawie wszystkie knajpy; gdyby nie godzina policyjna i plakaty „Tarnopol dziękuje polskiemu narodowi za czołgi T-72”, można by pomyśleć, że jesteśmy na wakacjach. Jak się jeździ po Ukrainie? Trzeba kombinować z paliwem, 70 procent stacji benzynowych jest zamkniętych. Na szczęście istnieje specjalna aplikacja, która pokazuje te otwarte. Limit wynosi 20 litrów, choć nie wszędzie. W drodze do Kijowa mijali zamalowane znaki drogowe, nazwy miast, które miały wprowadzić w dezorientację Rosjan, coraz częściej musieli także meldować się w punktach kontrolnych. Andrzej: - Dużo się odbudowuje, na drogach jest świeżo położony asfalt, wraki zostały usunięte.
Na polach złociła się pszenica, ale też im bardziej na wschód, coraz więcej podziurawionych domów, zburzonych budynków. Marcin: - Kiedy skręciliśmy w kierunku Borodianki, mijaliśmy wioski, które wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado. Albo raczej dzika orda. Borodianka potwornie zniszczona, wypalone bloki i ten słynny przepołowiony blok w samym centrum. Pomnik Szewczenki z przestrzeloną głową robi upiorne wrażenie. W Buczy, która przypomina podwarszawski Konstancin, wśród ruin, w samym centrum trafili do superkawiarni. - Wygląda to surrealistycznie, miła obsługa, ludzie piją kawę, siadamy i zamawiamy przepyszny miodownik - opowiada Andrzej. Do Kijowa dotarli bez przygód. Miasto przygotowane do obrony stara się żyć normalnie. Na „wystawie” spalonego rosyjskiego sprzętu przy soborze Michajłowskim między spalonymi czołgami i armatohaubicami dzieci urządzają sobie wyścigi na hulajnogach.
Igor
Kiedy dotarli do wyznaczonego miejsca spotkania, Igor i jego znajomi już czekali. Z psem i małą sową, które Andrzej z Marcinem mieli odstawić do Lwowa. - Igor właśnie odwoził ciało kolegi do rodzinnego miasta, nie pytaliśmy nawet, jak się czuje, co moglibyśmy usłyszeć? - zastanawia się Andrzej. Wracali pociągiem z Charkowa do Lwowa. Charków to najgorszy punkt całej trasy. Do granicy z Rosją jest od północnego krańca miasta zaledwie 20 kilometrów. Giną tu cywile, niemal każdy budynek w centrum nosi ślady po eksplozjach. Na północy miasta oglądają symboliczne i uszkodzone przez Rosjan miejsca: pomnik ofiar Hołodomoru i Cmentarz Ofiar Totalitaryzmu, gdzie leżą polscy oficerowie zamordowani przez NKWD w ramach akcji katyńskiej. O normalnym zwiedzaniu nie ma mowy; powietrze co chwila przeszywał charakterystyczny świst, po którym słychać eksplozję. - Charków to najbardziej przerażające miejsce, jakie widziałem w życiu. Miasto niewiele mniejsze od Warszawy, które jest zniszczone, opustoszałe i sterroryzowane. Nie przypuszczałem, że będę oglądać coś takiego w Europie w XXI wieku - dodaje Andrzej.
Jak się kończy ta opowieść? Sowa wybrała wolność i jakimś cudem uciekła z klatki. A pies? Łagodny husky patrzył tak, że nie sposób go było zostawić. Resztę swojego życia spędzi więc u Andrzeja, który daje mu imię Azow. Nigdy nie dowiemy się, jaka była jego historia i co się stało z jego właścicielami. - Czy żyją, czy uciekli? Nie wiem. Ale wiem, że wciąż możemy pomóc Ukrainie - kończy Andrzej, a ja myślę o Igorze, o naszej drodze, kiedy szliśmy nocą związani liną. O tym, jak pytał, czy dam radę. I jeszcze o tym, że może nikt dziś go nie pyta, czy on da radę.