Przez deszcz żyją w ciągłym strachu [WIDEO]
Co z tego, że człowiek się ubezpieczy, kiedy ciągle żyje w strachu - mówi Marek Stasica, który z żoną i trójką dzieci mieszka w żywieckiej dzielnicy Sporysz, która niedawno ucierpiała na skutek intensywnych deszczy. Życie na terenach zalewowych do łatwych nie należy.
Zalane piwnice, woda wybijająca studzienki kanalizacyjne i wylewająca się z przepustów na posesje mieszkańców - to były niespokojne dni na Żywiecczyźnie. Wszystko z powodu intensywnego deszczu, który na początku października przeszedł nad regionem. Strażacy interweniowali łącznie kilkadziesiąt razy.
- To był moment. Pół godziny i potok wylał - mówił nam Marek Stasica, który z żoną i trójką dzieci mieszka obok placu budowy nowego żywieckiego szpitala, gdzie podtopionych zostało kilka domostw. Ich mieszkańcy uważają,że winne są właśnie prace budowlane i zbyt mała przepustowość kanalizacji deszczowej, która została położona w tym miejscu, bo wcześniej takich problemów nie mieli.
- Gdzie tę wodę chcecie zmieścić? - irytował się Stanisław Owsianka, zwracając się do członków komisji, która w poniedziałek pojawiła się na miejscu. - Kiedyś była rura „setka”, a teraz jest „sześćdziesiątka”. Był dwumetrowy rów, a teraz jest taki, że żaba go przeskoczy - mówił Owsianka, którego zalało już trzeci raz w ostatnim czasie. Tym razem „wybiło” mu kanalizację. - Przy takiej ilości wody kanalizacja nie wszystko odbierze, ale jest przynajmniej szansa, że woda nie spiętrzy się u nas - dodał. Krytycznych głosów dotyczących prowadzenia prac melioracyjnych jest więcej. - Miałem wczoraj przed domem wody po kolana. Dwa lata temu woda wdarła się do domu. Pisaliśmy wówczas wiele pism. I co zrobili? - pytał bezradnie Tomasz Mrowiec. - Podchodzę do sprawy emocjonalnie, bo wtedy uciekałam z sześciomiesięcznym dzieckiem przez rwącą rzekę, dlatego jestem przewrażliwiona na tym punkcie - dodała jego żona Agnieszka.
Woda, która podtopiła domy mieszkańców Żywca-Sporysza, wystąpiła z brzegów potoku Sporysek. Spływała także z pól i okolicznych wzgórz. Według mieszkańców, sytuację pogorszyła dodatkowo budowa tartaku, który - ich zdaniem - powstał poniżej koryta tego potoku.
To ostatnia historia. Podobny scenariusz powtarza praktycznie każdego roku w różnych częściach Żywiecczyzny. W tym roku z wodą walczyli także pod koniec lipca mieszkańcy Zwardonia.
- To było czterdzieści minut intensywnego deszczu i widać efekty - mówił nam wówczas Jacek Hojny, sołtys Zwardonia. A efekty to m.in. zalane piwnice, zniszczone drogi, zerwana skarpa na platformie odpraw granicznych. - Zaczęło kropić, więc było wiadomo, że jakiś deszcz przyjdzie, ale nie spodziewaliśmy, że aż taki. Do tej pory takie sytuacji dzięki Bogu nas omijały, ale teraz i na nas przyszła kolej - wspominał początek nawałnicy Jacek Hojny.
Strażacy wspólnie z mieszkańcami praktycznie od razu przystąpili do akcji, aby maksymalnie zminimalizować starty. A te na pewno będą spory. W kilku domach zalało piwnice, nie brakowało też zniszczonych dróg, na terenie przejścia granicznego obsunęła się skarpa, niektóre cieki wodne są pozatykane. Problemem były też poprzewracane miejscami drzewa. Naruszona została też kanalizacja i uszkodzone studzienki.
- W pewnym momencie zobaczyłam, że naprzeciwko drogi zaczyna zbierać woda i doniczki, które tam stały, zaczynają się przechylać - opowiadała Halina Jędrzkiewicz, właścicielka Gościńca Halka, który znalazł się praktycznie w środku nawałnicy, bo to w jego okolice spływała woda z okolicznych wzniesień.
- Staraliśmy się ratować co się da. Klienci - bardzo życzliwi ludzie - pomagali nam. Staraliśmy się wylewać wody tyle, ile się tylko dało, ale po chwili było jej tyle, że nie było już możliwości. Po parapet okna było zalane - opowiadała Halina Jędrzkiewicz.
Straty oszacowane wówczas na 2 mln zł. Aż trzydziestokrotnie większe były podczas powodzi, z którą mieszkańcy Żywiecczyzny walczyli w 2014 roku.
To wyglądało tak, jakby ktoś lał wodę wiadrami - opowiadała nam Krystyna Knapczyk z Trzebini w gminie Świnna, której dom stoi obok niewielkiej na co dzień rzeki Trzebinki. Niszczycielska okazała się nie tylko rzeka, która wystąpiła z koryta, ale i woda spływająca z okolicznych wzniesień.
- Czegoś takiego nie przeżyłam nigdy w życiu. To był prawdziwy horror, który trudno opisać słowami. Bogu dzięki nikt nie zginął - dodawała pani Krystyna.
Klimat jest coraz bardziej zmienny, dlatego mieszkańcy muszą być przygotowani na ekstremalne zjawiska atmosferyczne. Niestety w naszym kraju jest z tym problem.
Raport Najwyższej Izby Kontroli sprzed dwóch lat wskazywał, że gminy nie podejmują wystarczających działań, aby chronić mieszkańców przed skutkami powodzi. Inspektorzy stwierdzili na przykład, że samorządy nie ograniczały zabudowy terenów zagrożonych zalaniem. Jak czytam, zaniedbania po stronie gmin częściowo miały związek z brakiem precyzyjnych przepisów, które nie zobowiązywały gmin do ograniczania lub odmowy realizacji inwestycji na obszarach zagrożonych powodzią. Problemem była też opieszałość Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej.