Przepis na żużlowego mistrza świata? Chłodna głowa z dużą dozą szaleństwa
Tai Woffinden ma nieco ponad 25 lat i już dwa tytuły mistrza świata na koncie. Brytyjczyka w tym roku, tak jak i jego Betard Spartę Wrocław, będzie można oglądać w Poznaniu na Golęcinie.
Pierwszy złoty medal mistrzostw świata Tai Woffinden zdobył w 2013 roku. Po raz drugi stanął na najwyższym stopniu podium w ubiegłym sezonie. - Pierwszy tytuł spadł na mnie trochę nieoczekiwanie. Pamiętam, że długo nie mogłem uwierzyć w to, co osiągnąłem. Przy drugim triumfie byłem już bardziej świadomym żużlowcem. Dokładnie wiedziałem co muszę zrobić, by ponownie zostać najlepszym zawodnikiem na świecie. Wyciągnąłem wnioski z niezbyt udanego dla mnie sezonu 2014 i konsekwentnie realizowałem swój plan. Zdobywając drugie złoto udowodniłem, że jestem żużlowcem z absolutnego topu - mówił nie tak dawno Brytyjczyk.
Rywale z toru są zresztą cały czas pod dużym wrażeniem jego stylu jazdy i niedawnych dokonań. - Trudno znaleźć sposób na kogoś takiego jak on. Przez cały ubiegły sezon był niesamowicie zdeterminowany i już po pierwszych turniejach Grand Prix dał wszystkim do zrozumienia, że trudno go będzie pokonać. Zakasował całą konkurencję. Jeździł skutecznie i efektownie. Wyglądało to tak, jakby z dużą łatwością sięgnął po złoto - ocenił Greg Hancock. Maciej Janowski znalazł jednak sposób na swojego kolegę z Betard Sparty. - Jak go pokonać? Zamknąć w busie, a klucze wrzucić do rzeki - śmiał się mistrz Polski.
Przeżył wielką tragedię
Tai Woffinden zdobywając pierwszy tytuł stał się najmłodszym mistrzem świata w erze Grand Prix. Czy to znaczy, że Anglik w najbliższych latach może zdominować światowy żużel, a może nawet poprawić rekord Tony Rickardssona, który sześciokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium? - Jest młody i wszystko przed nim. Mam jednak wrażenie, że Szwed bardziej dominował nad rywalami niż „Tajski”. Obecnie stawka rywalizująca o medale jest bardziej wyrównana niż kiedyś, a przez to o sukcesy trudniej - mówi Paweł Ruszkiewicz, komentator telewizyjny oraz ekspert żużlowy „Głosu Wielkopolskiego”.
On także jest pełen podziwu dla wyczynów Tai Woffindena. - Można odnieść wrażenie, że u niego wszystko jest dokładnie poukładane. Anglik nie traci czasu na niepotrzebne rzeczy i dokładnie wie, co ma robić. W ubiegłym roku potrafił zrezygnować z występów w lidze angielskiej, bo uznał, że to mu pomoże odzyskać koronę. Co sprawiło, że ten chłopak jest aktualnie w tym miejscu, a nie innym? Wiele czynników się na to złożyło. Przełomowym momentem była jednak śmierć ojca. To wtedy nastąpiła u niego diametralna zmiana w zachowaniu i podejściu do życia - uważa nasz ekspert.
Swego czasu Anglik potrafił nieźle zaszaleć. Po śmierci ojca to się jednak zmieniło
Rob Woffinden, ojciec aktualnego mistrza świata, który także był żużlowcem, zmarł na raka w 2010 roku. Dla debiutującego wówczas w cyklu Grand Prix Brytyjczyka to był prawdziwy cios. - Myślałem nawet o tym, żeby zrezygnować z żużla - przyznał później zawodnik. W tamtych okresie jego kariera znalazła się na zakręcie. Do światowej elity wrócił trzy lata później i to w wielkim stylu, zdobywając tytuł mistrza świata. - Ta tragedia go w pewnym sensie zbudowała. On do tej pory na każdym kroku odwołuje się do ojca i wszystko robi z myślą o nim. Tak jakby chciał mu pokazać, jakim jest wspaniałym synem - przekonuje Ruszkiewicz.
Tai Woffinden po śmierci taty zaczął też działać charytatywnie. Na jeden z turniejów Grand Prix w Cardiff pojechał rowerem, i to pokonując - bagatela - 138 mil, tylko po to by zainteresować sponsorów i wspomóc walkę z rakiem. Brytyjczyk jest przy tym osobą bardzo szanowaną i lubianą w środowisku. - Czy mam jakiś wrogów? Nie. Mam bardzo dobre relacje z wszystkimi kolegami z toru - zapewnia żużlowiec. - On jest osobą bardzo serdeczną i ciepłą. Ma to coś, czego moim zdaniem brakuje polskim żużlowcom - twierdzi ekspert „Głosu”.
Brytyjczyk potrafi też jednak zaskakiwać. Tak jak choćby podczas ubiegłorocznego turnieju golfowego, w którym uczestniczyli najlepsi żużlowcy ekstraligi. Po jego zakończeniu organizatorzy chcieli zrobić sesję fotograficzną i poprosili zawodników, aby zrobili coś szalonego. Brytyjczyk potraktował to bardzo serio i rozebrał się do naga, zostawiając sobie tylko... kask. Wtedy też można było dokładnie zobaczyć jego tatuaże. Ich liczba niektórych może lekko szokować. - On w ten sposób wyraża siebie. Z tego co wiem, to nie są jakieś tam rysunki. Każdy z nich ma dla niego dużą wagę i coś oznacza - mówi Ruszkiewicz.
Otacza się przyjaciółmi
Tai Woffinden urodził się w angielskim Scunthorpe, ale niemal całe dzieciństwo spędził w Australii. - Ta mieszanka brytyjsko-australijska jest jego wielkim atutem. Z jednej strony potrafi zachować chłodną głowę i wysoko ceni sobie tradycję, tak jak to mają w zwyczaju Anglicy, z drugiej cechuje go ogromny luz i radosne spojrzenie na świat, czym emanują ludzie z Antypodów. On zresztą będąc młodym chłopakiem potrafił nieźle się zabawić. Wraz z Chrisem Holderem i Darcy Wardem potrafili mocno zaszaleć. W środowisku żużlowym do tej pory krąży na ten temat sporo anegdotek. Po śmierci ojca to się jednak zmieniło. Balangi się skończyły - wspomina Ruszkiewicz. Jego zdaniem wielki wpływ na sukcesy Tai Woffindena mają także otaczający go ludzie.
- Mam tutaj na myśli choćby Petera Adamsa z Wolverhampton Wolves. To człowiek, który zęby zjadł na żużlu i w pewnym sensie stał się mentorem „Tajskiego”. No i jest też Peter Johns. On przygotowuje sprzęt kilku zawodnikom z czołówki światowej, ale łatwo zauważyć, że Anglik funkcjonuje u niego na innych prawach niż cała reszta. I to widać na torze, bo chyba nie ma żużlowca tak zgranego z motocyklem i silnikiem jak Tai. On nie jest wybitnym startowcem, ale na dystansie potrafi wykorzystać swoją szybkość. Czasami dokonuje niesamowitych rzeczy - zapewnia nasz ekspert.
Tai Woffinden urodził się w Anglii, ale całe dzieciństwo spędził w Australii. Tam też ciągle wraca
O tym, co Brytyjczyk potrafi wyprawiać na torze najlepiej wiedzą kibice w Gnieźnie czy Wrocławiu. W Starcie Tai Woffinden jeździł w 2011 roku. Dołączył do zespołu już w trakcie sezonu, ale od razu stał się prawdziwą gwiazdą. Teraz taką gwiazdą największego formatu jest w Betard Sparcie. Z tym zespołem jest już związany od pięciu lat. Tej zimy podpisał kolejny, dwuletni kontrakt. - Doskonale się tam czuję. Jeśli tylko potrzebowałem pomocy, w czymkolwiek, to zawsze mogłem na nią liczyć. Świetnie układa się również moja współpraca z menedżerem, Piotrem Baronem, który na torze siedzi często od samego rana, by wszystko nam pasowało i by nie trzeba zbyt dużo główkować - powiedział Tai Woffinden w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wrocławskiej”.
Zakochany w Australii
To przywiązanie do drużyny z Wrocławia jest warte podkreślenia, bo Tai Woffinden jako dwukrotny mistrz świata, nie może narzekać na brak ciekawych propozycji z innych klubów. Przechodząc do innego zespołu mógłby też liczyć na większe pieniądze. - One są ważne, ale nie najważniejsze. Zapewniam, że nie jestem najdroższym żużlowcem w polskiej lidze - zdradza Brytyjczyk. W życiu Tai Woffindena bardzo ważna jest za to pewna urocza Faye, którą już od dłuższego czasu można zobaczyć u jego boku. Nie tak dawno para się zaręczyła i planuje ślub. Zapewne odbędzie się on w Australii, która także zajmuje szczególne miejsce w sercu „Tajskiego”.
- Każdego roku gdy kończymy jeździć wracam tam, odpoczywam i szykuję się do następnego sezonu. Czuję się tam tak, jakbym był na wakacjach, ale jednocześnie w domu. Co takiego oferuje Australia, czego brakuje mi w Europie? To fajny kraj, z fajną pogodą. To plaża, słońce, sposób życia... W Europie nic nie jest takie, jak tam. Po zakończeniu kariery chciałbym tam wyjechać. Każdego roku wyczekuję zresztą powrotu w tamte strony - zapewniał żużlowiec w „Gazecie Wrocławskiej”. Australia okazała się dla niego także bardzo szczęśliwa, bo to właśnie w Melbourne świętował drugi w karierze tytuł mistrza świata. W tym roku finał cyklu Grand Prix także odbędzie się w tym mieście. I sporo wskazuje na to, że w roli głównej znowu może tam wystąpić Tai Woffinden...
Autor: Tomasz Sikorski, t.sikorski@glos.com