Przemyt przez trzy granice
Przywieźli do Krakowa z Hiszpanii 53 kg bardzo dobrej jakości marihuany o wartości 1,5 mln złotych. Prokurator chce dla oskarżonych kar do 10 lat więzienia. Sąd Okręgowy w Krakowie dziś ogłosi wyrok.
Policjanci z małopolskiego zarządu Centralnego Biura Śledczego z nieoznakowanych radiowozów dyskretnie obserwowali trzy auta, które wolno i zgodnie z przepisami poruszały się po ulicach Krakowa.
Pierwsze jechało BMW, za nim, „na zderzaku”, peugeot boxer, a małą kolumnę zamykało kolejne czarne BMW. Pojazdy zatrzymały się koło Galerii Kazimierz, potem pokonały ulicę Grzegórzecką, następnie Prądnicką i przed godziną 18 dotarły do niewielkiego warsztatu samochodowego koło ul. Łokietka.
Mariusz szeroko otworzył drzwi pomieszczenia , Marcin rozpiął plandekę dostawczego pojazdu, a Dominik zlustrował okolicę. Nie zdołał w porę ostrzec kolegów, bo w tej właśnie chwili cała trójka została obezwładniona przez uzbrojonych po zęby antyterrorystów.
Wpadka pod warsztatem
Gdy policjanci zajrzeli do peugeota, zobaczyli równo poukładane pakunki zawinięte w folię. Znajdowały się w skrytce wydrążonej w palecie załadowanej drewnianymi płytami.
W sumie 53 kg marihuany i kilogram haszyszu. To był finał kilkumiesięcznej operacji przejęcia narkotyków ze słonecznej Hiszpanii.
Dwóch innych mężczyzn, ważne postaci w tej kryminalnej układance, w tym samym czasie ujęli w Limanowej funkcjonariusze straży granicznej.
Właśnie od tych dwóch panów zaczęła się ta przemytnicza historia.
Polak, Łukasz S., lat 36, pilot wycieczek turystycznych z Krakowa latem 2013 r. poznał podczas wypadu na Kretę o 4 lata młodszego Vasileiosa B., urodzonego w Moskwie inżyniera programistę o greckim i rosyjskim obywatelstwie. Vasileios na stałe mieszkał w Grecji, gdzie dorabiał jako przewodnik agencji turystycznej.
Miał dość biedy i upadku gospodarczego w jego kraju - planował wyjazd za granicę. Po rozmowach z Łukaszem zdecydował się na przyjazd do Polski.
Regularnie utrzymywali kontakt telefoniczny i mailowy. Grek z żoną odwiedził Polaka w Krakowie, dwa razy widzieli się też na Krecie, a w kwietniu i maju 2016 roku przebywali razem w Hiszpanii, w tym jeden dzień w Alicante na południu kraju. To jest ważne w tej opowieści. Później razem zjawili się pod Wawelem. Grek spędził tu dwa tygodnie. Łukasz dał mu w użytkowanie citroena, wysłał również raz przekazem 400 euro.
W sierpniu ub. roku Grek znów zawitał do Krakowa i mieszkał u rodziców Łukasza. Byli w Bielsku, gdzie w agencji nieruchomości pytali o wynajęcie domu dla Vasileiosa i jego rodziny. Polak zaproponował, że dołoży 1700 zł do czynszu pod warunkiem, że w przyszłości sam skorzysta z tego domu.
Grecki kierowca
W tamtym okresie Łukasz polecił znajomemu z Limanowej przyjęcie Greka do pracy. Piotr S., właściciel międzynarodowej firmy spedycyjnej, zgodził się na zatrudnienie Vasileiosa na miesiąc. W Limanowej Grek znalazł mieszkanie, za którego wynajęcie 350 zł zapłacił Łukasz. Wkrótce pojawiły się tam żona i córka gościa z zagranicy.
Jakoś tak się złożyło, że przedsiębiorca z Limanowej 15 sierpnia dostał sms-a z propozycją zlecenia transportu na trasie Kraków-Alicante-Kraków. Wszystko firmował Michała J., właściciel firmy ze Skawiny. Piotr S. wyraził zainteresowanie i doszło do dalszej wymiany korespondencji, a potem oficjalnego zlecenia usługi.
Do Hiszpanii miała trafić paleta z towarem o wadze 800 kg, z powrotem transport obejmował paletę o 100 kg cięższą.
Załadunek miał być tego samego dnia, w którym wpłynęło zlecenie, a rozładunek dwa dni potem w Hiszpanii. Drugi transport była planowany 19 sierpnia pod tym samym hiszpańskim adresem, a rozładunek 21 sierpnia w Skawinie.
Piotr S. nie miał pojęcia, że zlecenie faktycznie złożył Łukasz. Wskazana firma nie prowadziła bowiem działalności w Skawinie pod tym adresem i miała inny adres mailowy. Nie miała też zgody na dokonywanie transportu na arenie europejskiej.
Jej właściciel Michał J. dawno gdzieś przepadł i nikt nie miał z nim żadnego kontaktu.
Wyjazd do Alicante
Piotr S. po otrzymaniu zlecenia zdecydował się na wysłanie Greka do Hiszpanii. Jako kierowcę zatrudnił go na umowę zlecenie i obiecał na miesiąc 1000 zł zarobku. Przekazał peugeota boxera do realizacji zlecenia. Przed wyjazdem w trasę pojazd znajdował się w wyłącznej dyspozycji Łukasza, a Piotr S. i Grek nie byli przy załadunku palety. Ruszyli w drogę. Łukasz kierował do granicy z Niemcami, potem za kółkiem usiadł Grek. Polak finansował paliwo i opłaty autostradowe. Spokojnie dojechali do Alicante bardzo późno w nocy.
1,5 mln złotych - taką wartość mają narkotyki przemycone do Krakowa
Z późniejszych ustaleń śledczych wynika, że przed południem 19 sierpnia Łukasz odebrał narkotyki od nieustalonej osoby i w nieznanym miejscu, przekazał auto Grekowi, dał gotówkę na benzynę i opłaty, a sam wrócił samolotem do Madrytu i dalej do Krakowa. Zjawił się tu po północy 20 sierpnia.
Przejazd kontrolowany
Vasileios sam pokonał granicę Francji, potem francusko-niemiecką i niemiecko-polską. Łukasz w telefonie miał aplikację, dzięki której na bieżąco śledził przebieg jazdy wspólnika.
Grek już w Polsce pojechał autostradą A4, ale szybko w Mysłowicach skręcił w lokalną drogę wiodącą przez Trzebinię, Krzyszkowice i Zabierzów. Zaparkował przed blokiem Łukasza.
Potem dwoma autami BMW zjawili się tam Mariusz R., 28-letni konsultant ds. ubezpieczeń, Dominik K., zatrudniony jako manager w studiu tatuażu i Marcin W., technik elektronik. Ta trójka od razu przystąpiła do wyładunku „towaru”, w czym przeszkodzili policjanci.
Meble czy narkotyki?
Początkowo żaden z pięciorga zatrzymanych nie przyznawał się do winy. Trafili do aresztu i to tylko Grekowi rozwiązało język. Twierdził, że nie miał pojęcia co przewozi, potem nie krył, że jednak podejrzewał, że ma w aucie nielegalny ładunek i że to może być marihuana.
- Nieracjonalne byłoby wożenie mebli do i z Hiszpanii. O tym, że taki jest ładunek zapewniał mnie Łukasz S. - opowiadał. Nie wiedział, co kolega zamierza zrobić z „towarem”, czy i komu sprzeda.
Z zatrzymanej marihuany można było zrobić nawet 107 tysięcy porcji o detalicznej wartości 1,4 mln zł. Kilogram haszyszu był wartości blisko 20 tys. zł.
- To były narkotyki o bardzo dobrej jakości - nie ma wątpliwości Agnieszka Hudyka, autorka aktu oskarżenia, prokurator z Małopolskiego Wydziału Prokuratury Krajowej.
Pod koniec procesu Marcin R i Dominik K. potwierdzili tylko, że mieli plan kupna marihuany. Zaprzeczają, by działali w zorganizowanej, międzynarodowej grupie przestępczej i to razem z Łukaszem S., Grekiem i Marcinem W.
Przekonują, że ten ostatni znalazł się na miejscu przez zupełny przypadek.
Dowodami przeciwko nim są policyjne podsłuchy, choć by ich uniknąć oskarżeni mieli zagłuszarkę GSM. Znaleziono też przy nich blisko 60 aparatów telefonicznych, karty SIM i opakowania po telefonach.
Z policyjnych podsłuchów wynika jednoznacznie, że rozmawiali o rozliczeniach finansowych za narkotyki i pada liczba 53 kg, a właśnie tyle marihuany przy nich ujawniono.
W mowie oskarżycielskiej prokurator Agnieszka Hudyka podważała tezy oskarżonych, że nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, działali niezależnie, nie tworzyli żadnej grupy przestępczej, a w Hiszpanii, jeśli bywali, to z innych powodów niż przemyt.
Dominik K. twierdził, że pojechał tam raz służbowo jako manager mobilnego studia tatuażu. W jego firmie nie ma jednak żadnych dokumentów i rozliczeń za nocleg, przelot i pobyt.
Prokurator chce kar
Prokurator nie wierzy też, by Marcin W. był przypadkowo wplątany w tę intrygę przez kolegów, choć Dominik i Mariusz zgodnie przysięgają tak z ręką na sercu.
Obrona wnosi o uniewinnienie klientów, oskarżyciel publiczny zażądał kar od 5 do 10 lat więzienia, grzywny sięgające 35 tys. zł i nawiązki od 30 do 50 tys. zł.
Najniższej kary chce dla Greka Vasileiosa B., najwyższej dla Dominika K., bo ten oskarżony mężczyzna jako jedyny odpowiada za swój czyn w recydywie. Był już wcześniej karany przez sąd za posiadanie narkotyków.
Sąd Okręgowy w Krakowie wyrok w tej sprawie ogłosi dzisiaj.
Autor: Artur Drożdżak