Przekupiła esbeka mieszkaniem
Jadwiga Baker urodziła się w Obuchowce w Kazachstanie jako dziecko łagiernika i deportowanej 13 kwietnia 1940 roku. Część jej wspomnień o rodzinie i pierwszych latach dzieciństwa podałem przed tygodniem. Po powrocie do Polski ojciec Dawid Findling, mama Maria z domu Rusak, babcia Maria Rusak z Sawickich oraz dzieci Zbyszek i Jadzia osiedli w Pieszycach na Dolnym Śląsku, gdzie urodził się kolejny syn Józef. Z Pieszyc rodzina Findlingów przeniosła się do Wrocławia, tam Jadzia zaczęła swą edukację. Wydawało się, że to koniec wymuszonych przygód, można będzie spokojnie żyć, pracować, uczyć się...
Zerwał żonie broszkę ze szmaragdami
Po październiku 1956 roku Władysław Gomułka zamknął lata zwane nocą stalinowską, pobudził nadzieje Polaków, ale wkrótce uruchomił i nowe złe moce. Ojciec Jadzi stracił pracę dyrektora spółdzielni pracy, niepokojące wieści nadchodziły także z Warszawy, Dzierżoniowa, Łodzi, gdzie mieszkali liczniej polscy Żydzi. Jednych zmuszano do wyjazdu z kraju, inni sami zaczęli przygotowywać się do drogi w nieznane. Dawid Findling chciał odnowić kontakty z młodszą siostrą Klarą („Lalą”) przebywającą od dawna we Francji. Za pośrednictwem PCK dowiedział się jednak, że zmieniła ona miejsce zamieszkania na daleką Australię. Starsza siostra Antonina („Inia”) Bernhaut, która również przeżyła wojnę w Kazachstanie (urodziła tam syna Adama), postanowiła wyjechać do Izraela. Trzeba było uzyskać paszporty, z tym zrobił się problem, a miesiące mijały. Sprawę w swe ręce przejęła Maria, mama Jadzi, kobieta wyjątkowej zaradności. Przed oficerem SB wyznała mimochodem, że mają wygodne i dobrze wyposażone mieszkanie, jego ozdobą są stylowe meble. Oficer zrozumiał aluzję i już bez zwłoki - w sumie po półtorarocznym oczekiwaniu - Findlingowie otrzymali paszporty.
Należało szykować się do wyjazdu. Pociągi z obywatelami PRL narodowości żydowskiej i ich rodzinami odchodziły z dworca Warszawa Gdańska. Nie wolno było zabierać ze sobą rzeczy drogocennych, Dawid tuż przed zajęciem miejsca w wagonie zerwał żonie z bluzki broszkę ze szmaragdami i oddał przygodnej kobiecie. Nie zauważył, że córka Jadzia ma w uszach też złote kolczyki, a wywieźć można było tylko obrączki. Wieść głosiła, że znany maestro wyjechał z kraju ze złotą patelnią. Można opowiadać anegdoty, ale dla zdecydowanej większości wyrzucanych z Polski („podróż w jedną stronę”) były to traumatyczne przeżycia. Findlingowie wyjechali w kwietniu 1958 trasą przez Wiedeń do portu w Genui. Zachwyt w dziewczynce wzbudziły Alpy. Dalsza podróż statkiem „Roma” trwała miesiąc, zakończył się w Melbourne 15 maja. Notabene codziennie kuchnia serwowała makarony.
Na Antypodach
Ciocia Klara najpierw urządziła przyjezdnej rodzinie spanie na dywanie, potem pomogła wynająć skromny, trzypokojowy domek. Pomogła też znaleźć bratu pracę w magazynie, mama Jadzi zatrudniła się w szwalni, a Zbyszek rozpoczął zarabianie jako malarz. Findlingowie spotkali w Australii sporo Polaków, głównie byłych robotników przymusowych z Niemiec. Z tych kontaktów moja rozmówczyni zachowała bardzo różne wrażenia. Cieszyć mógł jej wybór na królową balu urządzonego przez Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, martwiła „zamiana” w szatni angielskiego płaszcza Dawida na stary prochowiec. Należało przede wszystkim wejść w miejscowe środowisko, zaaklimatyzować się, opanować język i zwyczaje. To wcale nie było proste w kraju tak wielkim i tak różnorodnym (sto języków!).
Zarobki obojga rodziców pozwoliły na wynajęcie wygodniejszego domku, bez dokuczliwego błota w sąsiedztwie. Ojciec zebrał 50 funtów i włożył je jako zadatek na parcelę budowlaną, za rok za kolejne 50 funtów nabył hektar ziemi z drewnianą ruderą. Zadecydowano urządzić farmę kur, najpierw sprzedawano je na mięso, potem nastawiono się na produkcję jajek. Mama dorabiała robiąc domowy makaron dla Polaków, wykorzystując do tego celu popękane jajka. Praca była pieruńsko ciężka, z każdym jednak rokiem Findlingowie stawali się bogatsi, zwiększali areał ziemi w rejonie Melbourne. Stali się nawet właścicielami konia, zamienili go potem z sąsiadem na krowę, Maria została specjalistką od produkcji serów sprzedawanych razem z makaronem. W 1972 roku kupili fermę 150-hektarową z nastawieniem na chów młodych jałówek. Po śmierci Dawida w 1978 roku, wdowa przeniosła się do miasta, by mieszkać bliżej dzieci i wnuków.
Trzy ojczyzny
Nasza bohaterka szybko opanowała język angielski, skończyła w Melbourne szkołę średnią i podjęła studia farmaceutyczne, a po nich pracę w aptece. Spotkała poznanego już na studiach Michała Bakera, za którego w 1969 roku wyszła za mąż. Młodzi wzorem rodziców dorabiali się stopniowo. Australia zapewniała i zapewnia możliwości pracy, byle wykonywać ją solidnie. Bakerom urodziły się cztery córki (Felicja, Monika, Emilia, Elźbieta), te mają dziś już w sumie 4 synów i 5 córek. Jadwiga mieszka obecnie sama (wdowa) na przedmieściach Melbourne, cieszy się z wizyt córek i wnucząt, ma więcej czasu na poznawanie swej drugiej (trzeciej?) ojczyzny i dalekie wyjazdy. Pytanie, która to jest ojczyzna może z lekka śmieszyć. Jadzia urodziła się w Kazachstanie (mama Maria Raczyńska mieszkała w Grodnie, a pochodziła z terenów powiatu sokólskiego), dorastała i wychowywała się w Polsce, samodzielność uzyskała w Australii.
Zapytałem, jak najbliżsi wspominali czas wojny. Maria była szczęśliwa, że rodzina przeżyła okupację i deportację, nawet się powiększyła. W Kazachstanie często nie było wiadomym, co następnego dnia będzie można zjeść, ale nie spadały bomby i pociski. Ojciec patrzył na okrucieństwa wojny bardziej wnikliwie, był dwa razy ranny jako żołnierz 1. Armii wojsk radzieckich, do której go wcielono. Miał bardzo osobliwą przygodę, wziął do niewoli wysokiego stopniem oficera hitlerowskiego, ten prosił, by go nie zabijał i nie znęcał się nad nim. Dawid znał język niemiecki, uspokoił jeńca, że nie zamierza pomścić na nim krzywd swoich i rodziny. Tamten oddał mu zegarek i wieczne pióro, bo - jak słusznie przewidywał - i tak Ruscy mu zabiorą. Czy Niemiec wiedział, że rozmawia z polskim Żydem?
Jadzia w Białymstoku.
Jadwiga Baker w ubiegłym miesiącu dotarła przez Belgię, Holandię i Wielką Brytanię do Białegostoku. Chciała poznać krainę swej babci, dotrzeć do źródeł obrazujących życie deportowanych do Kazachstanu, pojechać do Grodna. Nie udało się odszukać krewnych babci Marii Rusak (urodzonej w 1878 r. we wsi Rusaki). Pozostaje mi w imieniu mojej rozmówczyni poprosić czytelników o wskazanie osób z tej rodziny.
W Białymstoku Jadzia łatwo nawiązała kontakty z Sybirakami. Zwiedziła muzeum w kościele Ducha Świętego i z wielkim zainteresowaniem obejrzała Grób Nieznanego Sybiraka. Była również na spotkaniu w Centrum Edukacyjno-Wystawienniczym Muzeum Pamięci Sybiru, podczas którego mówiono o spalonym kościele we wsi Białystok koło Tomska. Wielkim przeżyciem był również udział w uroczystościach w Zabudowie i wsi Zacisze, przy pomniku wywiezionych 10 lutego 1940 r. osadników wojskowych. Dzięki Zdzisławowi Taborowi i jego małżonce mogła też Jadzia zapoznać się z pamiątkami po braciach Dworskich, sąsiadach kazachstańskich Findlingów. Natomiast wyjazd do Grodna musiał z konieczności ograniczyć się do jednodniowego tam pobytu. Turystce z Australii bardzo podobał się gród nad Niemnem, potwierdziły się zachwyty jej mamy nad urokiem rzeki i starego miasta.
Może Jadwiga Baker jeszcze powróci do naszego miasta, ale liczy i na pomoc mieszkańców Podlasia w odtworzeniu losów osób deportowanych do wsi Obuchowka w Kazachstanie, dziejów rodzin Rusaków i Raczyńskich.